Władze forsują ustawy wymierzone w środowiska niezależne.

We wtorkowy wieczór manifestacje pod parlamentem Gruzji zakończyły się starciami z policją. Zatrzymano 66 osób. Gruzini protestują przeciwko ustawom wymierzonym w media i organizacje pozarządowe, które mogą udaremnić starania o uzyskanie statusu kandydata do członkostwa w Unii Europejskiej. W tle trwa gehenna byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego, który bezskutecznie stara się o zgodę na leczenie poza więzieniem. Opozycja oskarża też rząd o uległość wobec Rosji.
Policja użyła gazu łzawiącego, armatek wodnych (o godz. 21 było 7 st. C) i gumowych kul. Z drugiej strony poleciały kamienie i pojedyncze koktajle Mołotowa. Manifestanci próbowali wejść do parlamentu, skąd wyparli ich mundurowi. Oburzenie wywołało przyjęcie w I czytaniu projektu ustawy o przejrzystości wpływów zagranicznych. Druga ustawa z pakietu – o rejestracji agentów zagranicznych – ma być głosowana dzisiaj. Opozycja dowodzi, że obie są kopią przepisów rosyjskich, które posłużyły do walki ze środowiskami niezależnymi od Kremla. Rząd przekonuje, że chodzi o przejrzystość życia publicznego, a przepisy są wzorowane na rozwiązaniach amerykańskich. Projekty wniosła Siła Ludu, radykalna frakcja wyodrębniona z rządzącego Gruzińskiego Marzenia (KO). Nieformalnym liderem tego ostatniego jest najbogatszy Gruzin Bidzina Iwaniszwili, który dorobił się na interesach w Rosji.
– Przyszłość naszego kraju nie zależy już od agentów obcego państwa, lecz od patriotów – mówił premier Irakli Gharibaszwili. – Zwracam się do każdego, komu droga jest nasza europejska i euroatlantycka przyszłość. Przychodźcie pod parlament i protestujcie przeciw rosyjskim przepisom – apelowała posłanka Teona Akubardia. Rządzący zarzucili opozycji agenturalność i wrogość wobec tożsamości narodowej i religijnej. Pakiet wprowadza obowiązek rejestracji jako agentów zagranicznych podmiotów, które w co najmniej 20 proc. są finansowe z zagranicy, o ile nie są związane z państwem gruzińskim. Agenci mają zostać objęci monitoringiem przez resort sprawiedliwości. Niepodporządkowanie się grozi pięcioma latami więzienia. Część mediów zapowiedziała, że nie wykona nowego prawa. Inne – jak popularny portal Civil.ge, korzystający z grantów z Czech, Niemiec, ze Szwajcarii i z USA – oświadczyły, że może to oznaczać ograniczenie albo koniec działalności.
Gruzja, w przeciwieństwie do Mołdawii i Ukrainy, nie otrzymała statusu kandydata do członkostwa w UE. By drzwi do integracji mogły zostać uchylone, Bruksela postawiła Tbilisi 12 warunków, związanych m.in. z praworządnością. Władze poszły na zwarcie. „Ustawa nie odpowiada wartościom i standardom UE. Jest sprzeczna z ogłoszonym przez Gruzję celem wejścia do UE, który popiera przytłaczająca większość Gruzinów” – napisał szef wspólnotowej dyplomacji Josep Borrell. Zaniepokojenie wyrazili też Amerykanie. Protestujących poparła prezydent Salome Zurabiszwili, wybrana z poparciem KO. – Reprezentujecie wolną Gruzję, która widzi przyszłość w Europie i nie pozwoli jej nikomu odebrać – zwróciła się do manifestantów. Zurabiszwili może zawetować przepisy, ale większość rządowa jest w stanie odrzucić jej sprzeciw.
Konflikt w Gruzji przybrał na sile po wyborach w 2020 r., w których KO zdobyło 60 proc. mandatów. Część opozycji zapowiedziała bojkot prac izby, motywując to fałszerstwami. Zarzuty w większości nie zostały wsparte przez obserwatorów. W mediację włączył się Zachód, co doprowadziło do ugody – nie w pełni wykonanej przez władze – i rezygnacji z bojkotu. W międzyczasie do Gruzji wrócił eksprezydent Micheil Saakaszwili, ale natychmiast wzięto go do więzienia za nadużycie władzy. Do aresztu na pewien czas trafił też Nika Melia, jeden z następców Saakaszwilego na stanowisku szefa Zjednoczonego Ruchu Narodowego. W starania o uwolnienie „Miszy”, który za kratami mocno podupadł na zdrowiu – obrońcy twierdzą, że jego życie jest zagrożone – zaangażowały się władze kilku państw, w tym Polski i Ukrainy. Opozycja zarzuca też rządowi ignorowanie potrzeb Kijowa. Władze nie przyłączyły się do większości sankcji przeciwko Rosji, choć w analogicznej sytuacji w 2008 r. Ukraina wysyłała broń do Gruzji. Premier tłumaczy, że nie chce otwarcia drugiego frontu. ©℗