Publicyści z Ukrainy, Mołdawii i Gruzji oceniają decyzje, które zapadły na ubiegłotygodniowym szczycie Unii Europejskiej w Brukseli

Gdy pojawiła się informacja o przyznaniu Ukrainie (i Mołdawii) statusu kandydata do członkostwa w Unii Europejskiej, światowe serwisy obiegło zdjęcie ukraińskiej wicepremier ds. integracji europejskiej Olhy Stefaniszyny ze wzruszenia chowającej twarz w dłoniach. W prasie obu państw dominuje entuzjazm, choć przebijają się też bardziej zdroworozsądkowe wskazówki, że do akcesji daleka droga. Z kolei w Gruzji zapanowało rozczarowanie, że kaukaski kraj nie dołączył do powyższej dwójki. Publicyści ostrzegają, że Tbilisi może właśnie tracić historyczną szansę na zbliżenie z zachodnimi strukturami integracyjnymi.
Ukraiński dziennikarz Heorhij Tychy pisze na swoim blogu na stronie agencji Ukrinform, że „prawdziwy wymiar tej decyzji uświadomimy sobie później, a jest on większy niż status kandydata i większy niż UE”. „Tym razem znaleźliśmy się po swobodnej stronie krat. Przed nami długa droga i mnóstwo pracy, ale dziś jest czas na pięć minut świętowania i pięć minut ciszy dla upamiętnienia tych, którzy polegli” – pisze Tychy. Jego zdaniem przeznaczeniem „majdanowskiego pokolenia” jest „narysowanie granicy Europy na wschodnich rubieżach Ukrainy”. Decyzja w sprawie uznania Ukrainy za kandydata do członkostwa w UE jest w oczach Tychego taktycznym zwycięstwem przybliżyjącym to najważniejsze zwycięstwo – w trwającej wojnie obronnej z Rosją.
„Nie staliśmy się jeszcze częścią Unii Europejskiej, ale faktycznie zostaliśmy już uznani za część wielkiej europejskiej rodziny. Dawne marzenia się ziściły. Ukraińcy przez wiele lat uważali się za dzieci Europy i teraz zostało to oficjalnie potwierdzone” – pisze w „Ukrajinśkiej prawdzie” historyk Mychajło Dubynianski. Autor zauważa zarazem, że spojrzenie Ukraińców na UE staje się z biegiem lat coraz bardziej trzeźwe i wyzbyte naiwności. Przed rewolucją godności lat 2013–2014 „Bruksela i Berlin cieszyły się niekwestionowanym autorytetem wśród myślących Ukraińców, a wszelki eurosceptycyzm był domeną sił prorosyjskich”. Dominowało przekonanie, że „Europa wie i może wszystko”. Jak pisze Dubynianski, ziarno nie ufności we wszechmoc UE zasiała jej niekonsekwentna reakcja na strzały na Majdanie, aneksję Krymu i wojnę hybrydową na Donbasie. Po 24 lutego 2022 r. ten trend się pogłębił. „Niezdolność do zatrzymania Kremla znacząco odbiła się na reputacji Unii Europejskiej” – czytamy.
Także w Kiszyniowie entuzjazm miesza się z ostrzeżeniami, że status kandydata to dopiero początek pracy. Bloger Roman Mihăeș jest przekonany, że „gdyby Republika Mołdawii nie otrzymała statusu kandydata do członkostwa w UE, Kreml zinterpretowałby to jako zaproszenie do okupacji wojskowej. Teraz możemy dojść do wniosku, że rosyjska interwencja poza regionem Naddniestrza się nie odbędzie, a pokój jest nieomal zagwarantowany”. Zdaniem Mihăeșa Mołdawia otrzymała szansę na oddech i wejście do UE w perspektywie 15–20 lat. Przed przesadnym optymizmem przestrzega gwiazda mołdawskiej publicystyki Natalia Morari. „PR znów przykrywa realizm” – pisze dziennikarka. „Znów mamy do czynienia z rozdmuchiwaniem oczekiwań ludzi, euforyczną polityką komunikacyjną, w ramach której nie tłumaczy się ludziom, że minie wiele lat, zanim wejdziemy do UE i będziemy potrzebować ich poparcia, by przejść przez bardzo ciężkie reformy” – czytamy na jej Facebooku.
W Gruzji, której podczas czwartkowo-piątkowego szczytu zapewniono wprawdzie perspektywę akcesyjną, ale zarazem nie uznano jej za kandydata do członkostwa ze względu na niedostatki w zakresie demokracji i rządów prawa, nastroje są zgoła odmienne. „Gruzja traci historyczną szansę. To katastrofalny cios w demokratyczne aspiracje gruzińskiego narodu. I dopóki w Gruzji nie nastąpi zmiana, decyzja Komisji Europejskiej raczej nie zostanie cofnięta” – alarmuje w odredakcyjnym komentarzu portal OC-media.org. „W Gruzji nadeszła chwila Janukowycza. Czas, gdy rząd Ukrainy w 2013 r. posłuchał rozkazu z Moskwy i porzucił drogę do stowarzyszenia z UE. Rząd poszedł w jedną stronę, a ludzie w drugą – w stronę Europy. Jeśli obecna partia rządząca pozostanie u władzy, a zwłaszcza jeśli wygra wybory w 2024 r., Gruzja będzie mogła liczyć jedynie na przyszłość we Wspólnocie Niepodległych Państw” – pisze w portalu Civil.ge Ted Jonas, żyjący w Gruzji amerykański prawnik. ©℗