Oficjalnie Amerykanie utrzymują wobec Tajwanu politykę „strategicznej niejasności”. Ale zaangażowanie Waszyngtonu w pomoc wyspie rośnie, czego dowodzi wizyta Nancy Pelosi. Od 25 lat ze strony USA Tajpej nie odwiedził nikt wyższy rangą niż szefowa Izby Reprezentantów. Amerykanie zdają sobie sprawę, że albo powstrzymają rosnące Chiny teraz, albo na zawsze będą musieli podzielić się z nimi wpływami na Pacyfiku.

W środę zakończyła się trwająca niecałą dobę wizyta szefowej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi na Tajwanie. W kluczowym momencie, gdy samolot z delegacją na czele z polityk z Kalifornii lądował na lotnisku w Tajpej, jego trasę na portalu Flightradar śledziło ponad 700 tys. osób, co ustanowiło nowy rekord serwisu. Ta chwila – lądowania i pojawienia się Pelosi na wyspie – była najważniejsza, na drugi plan spychając utrzymywany niemal do końca w tajemnicy program wizyty. Znaczącej o tyle, że Amerykanka jest trzecią osobą w hierarchii amerykańskiej polityki i najwyższym rangą przedstawicielem władz USA na Tajwanie od ćwierć wieku. A przede wszystkim dlatego, że do przyjazdu doszło w momencie historycznie napiętych relacji między Pekinem a Waszyngtonem.
Przekaz Pelosi – dla której Tajwan był głównym punktem szerszej podróży po Azji – był prosty i klarowny. Amerykanie wspierają wyspę, z którą współdzielą demokratyczne wartości. „Wyrażamy uznanie dla Tajwanu za to, że jest jednym z najbardziej wolnych społeczeństw na świecie” – mówiła Pelosi w tajwańskim parlamencie. Oprócz tego 82-latka spotkała się z prezydent Tsai Ing-wen, od której otrzymała Order Przyjaznych Chmur pierwszej klasy, czyli najwyższe tajwańskie odznaczenie cywilne.
Szerzej o swoich celach nestorka Partii Demokratycznej informowała w artykule dla „Washington Post”, który pojawił się na portalu gazety w chwilę po tym, jak koła jej samolotu dotknęły pasa na lotnisku w Tajpej. Nazywając w nim Tajwan „wyspą oporu” i chwaląc za „przewodzenie w promowaniu pokoju, bezpieczeństwa i gospodarczego rozwoju”, jednoznacznie wskazała na zagrożenie ze strony Chińskiej Republiki Ludowej, naruszającej przestrzeń powietrzną wyspy oraz atakującej jej instytucje w cyberprzestrzeni. Dlatego – jak ujęła to Pelosi – w obliczu „rosnącej agresji Chińskiej Partii Komunistycznej wizyta delegacji z Kongresu powinna być widziana jako jednoznaczne stwierdzenie, że Ameryka stoi po stronie Tajwanu, naszego demokratycznego partnera, który broni siebie oraz swojej wolności”.
Choć wciąż daleko do spełnienia najczarniejszych scenariuszy, to reakcja uznających Tajwan za swoją zbuntowaną prowincję Chin kontynentalnych jest ostra. „Te przewrotne działania nie zmienią międzynarodowego konsensusu co do zasady «jednych Chin» ani nie odwrócą historycznego trendu, zgodnie z którym Tajwan powróci do ojczyzny. Kto igra z ogniem, nie wyjdzie z tego bez szwanku, a kto popełnia wykroczenia przeciwko Chinom, zostanie niechybnie ukarany” – mówił w państwowej telewizji Wang Yi, szef MSZ ChRL.
Zdaniem doktor Justyny Szczudlik z PISM już można mówić o „jakiegoś rodzaju kryzysie w Cieśninie Tajwańskiej”. „Sam fakt, że cały świat patrzy w ten region z niepokojem i zadaje sobie pytania, co zrobią Chińczycy, już oznacza, że sytuacja w regionie nie jest stabilna” – stwierdza w rozmowie z DGP analityczka.
Chiński przywódca Xi Jinping wielokrotnie deklarował, że głównym celem ChRL jest przyłączenie Tajwanu. Niepokój Pekinu budzi to, że młodzi na wyspie coraz bardziej uznają siebie za „Tajwańczyków”, a coraz mniej za „Chińczyków”, na wzór tego, jak postrzegali siebie ich przodkowie, którzy towarzyszyli Czang Kaj-szekowi. Jednocześnie strona amerykańska jest przekonana, że Pekin nie ma na ten moment zdolności do przeprowadzenia agresji na pełną skalę. By dojść do takiego poziomu – według szacunków – potrzebuje jeszcze 5–10 lat.
Na słowach ze strony Pekinu się nie kończy. ChRL w odpowiedzi na wizytę Pelosi ogłosiła ćwiczenia swoich wojsk w sześciu obszarach wokół wyspy, najprawdopodobniej z użyciem ostrej amunicji. Takie ćwiczenia odbyły się poprzednio w trakcie kryzysu w 1995/1996 roku, natomiast teraz dojdzie do nich w większej liczbie miejsc. „Spodziewałabym się przedłużonej eskalacji napięć. Po wyjeździe Pelosi z Tajwanu przez tygodnie czy miesiące można oczekiwać jakichś form prowokacji ze strony chińskiej, czy to militarnych, czy dalszych retorsji ekonomicznych” – ocenia Szczudlik.
W lipcu niespodziewanie zmniejszyła się produkcja w chińskich fabrykach. Narodowe Biuro Statystyczne podało, że wskaźnik aktywności finansowej PMI spadł w minionym miesiącu do 49 pkt (z 50,2 w czerwcu). Słabnie także rynek nieruchomości. Podczas wizyty Pelosi na czerwono świeciły się indeksy giełdy szanghajskiej. Co więcej, Chiny stoją w obliczu buntu kredytobiorców hipotecznych, który rozprzestrzenił się na ponad 100 miast, grożąc dalszą destabilizacją branży nieruchomości. Pekin wyznaczył więc skromny, bo plasujący się na poziomie 5,5 proc. cel wzrostu PKB na 2022 r., ale Partia Komunistyczna zdaje się przyznawać, że kraj nie osiągnie nawet tego progu.
Przy tym wszystkim Stany Zjednoczone oficjalnie utrzymują politykę „strategicznej niejasności”, czyli pozostawiania niepewności co do zaangażowania i ewentualnego użycia sił zbrojnych USA przy obronie wyspy. Pod koniec lipca zapewniał o tym Jake Sullivan, doradca amerykańskiego prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego. Jednocześnie Joe Biden kilkukrotnie już otwarcie mówił, że Amerykanie użyją sił zbrojnych przy obronie Tajwanu, co sugeruje, że linia Waszyngtonu staje się bardziej ofensywna. „Później Biały Dom to korygował, ale skoro prezydent tak stwierdził kilka razy, to pewnie chciał powiedzieć właśnie to. Przy tym Biały Dom powtarza, że stanowisko USA jest niezmienne, czyli zdecydowanie sprzeciwia się jednostronnym działaniom zmierzającym do zmiany status quo i podważenia pokoju i stabilności w Cieśninie Tajwańskiej. To sygnał w obie strony, Amerykanie nie chcą, by żadna z nich zmieniła status quo, w tym również Tajwan. Pozycja międzynarodowa Tajwanu rośnie, a pod władzą Demokratycznej Partii Postępowej (DPP) rosną też nastroje proniepodległościowe” – zauważa Szczudlik.
W kwestii Tajwanu, nazywanego czasem „najbardziej wysuniętym amerykańskim lotniskowcem na zachodnim Pacyfiku”, nad Potomakiem panuje coraz rzadszy w USA szeroki ponadpartyjny konsensus. Słowa wsparcia dla Pelosi przekazał nawet Mike Pompeo, były sekretarz stanu USA za Donalda Trumpa. Wątpliwości budzi jednak czas wizyty. Mówią o tym przedstawiciele administracji, z których niektórzy twierdzą, że odwróciła ona uwagę od Ukrainy. Sam gest Pelosi, uznawany za odważny, a wręcz historyczny, w znacznej mierze interpretowany jest także przez pryzmat wewnętrznych spraw amerykańskich jako próba podbicia słupków poparcia przed zbliżającymi się listopadowymi wyborami do Kongresu, w których Demokratom daleko do roli faworytów.