Kiedy świat straci zainteresowanie naszymi problemami, a zagraniczne rządy zaakceptują władzę talibów, zostanie wprowadzony oficjalny zakaz pracy dla kobiet - mówi Khadija Amin, prezenterka telewizji publicznej RTA, mieszkanka Kabulu.

Minął tydzień, od kiedy talibowie zajęli Kabul. Już pierwszego dnia nie pozwolili pani pracować.
To najtrudniejsza sytuacja, z jaką się kiedykolwiek spotkałam. Pracuję w mediach od czterech lat. Zaczynałam jako reporterka, a jeszcze do ubiegłego tygodnia byłam prezenterką wiadomości w telewizji publicznej. Talibowie przyszli do naszej redakcji i powiedzieli, że wszystkie kobiety mają iść do domu. Tak po prostu. Kazali nam czekać, dopóki nie podejmą decyzji, co z nami zrobią. To znaczy czy pozwolą kobietom w ogóle pracować. Mój świat się w tamtym momencie zawalił. Ciężko pracowałam na swój sukces, miałam plany i marzenia zawodowe. Płakałam przez cały dzień. W końcu jednak stwierdziłam, że nie poddam się tak łatwo. Każdego kolejnego dnia szłam do biura. Byłam tam nawet dzisiaj. Tylko po to, żeby usłyszeć, że mam sobie iść, bo mnie nie wpuszczą.
Myśli pani, że uda się wrócić do pracy pod ich rządami?
Raczej nie. Dzisiaj rozmawiałam z nowym prezesem telewizji, bo naszego dotychczasowego szefa zwolnili. Zapytałam go, dlaczego nie pozwala mi prezentować wiadomości. Powiedział, że to nie jest czas, by o takich sprawach dyskutować. Usłyszałam od niego, że talibowie bardzo chcą, żeby kobiety rozwijały się zawodowo, ale teraz mają siedzieć w domach, bo przywódcy polityczni w Dosze nie podjęli jeszcze żadnych wiążących decyzji. Mam jednak przeczucie, że w ten sposób tylko grają na czas. W rzeczywistości nic się w tej kwestii nie zmieni. Jeśli mieliby nam pozwolić pracować, to zrobiliby to od razu.
Poza tym widzę, jak przedmiotowo nas traktują. Idąc dzisiaj do biura, spotkałam koleżankę, z którą wcześniej pracowałam. Próbowała wymusić wejście do redakcji, ale talibowie pozostawali nieugięci. Stanęłam w jej obronie i zapytałam, dlaczego to robią. Jeden z nich zaczął krzyczeć, że mam być cicho. „Zamknij się” – usłyszałam. Mówił, że reżim się zmienił i mam się dostosować. A jeśli tego nie zrobię, to mnie stąd zabierze. Wątpię, że nagle zmienią swój stosunek do kobiet i pozwolą mi wykonywać tak kluczową z ich perspektywy pracę. Telewizja publiczna jest przecież niezwykle ważną instytucją w każdym państwie. Zachowają to stanowisko dla siebie.
Nie boi się pani narażać? Takie wizyty pod siedzibą redakcji mogą być niebezpieczne.
Tak, ale tak wygląda rzeczywistość, w której żyję. Boję się non stop. Cała moja rodzina się boi. Szczególnie tego, że ONZ i wszystkie państwa w końcu pogodzą się z tym, że Afganistanem rządzą talibowie i o nas zapomną. A my – kobiety – nie będziemy mogły pracować. Ba, nie będziemy mogły nawet wychodzić same z domu. Nawet teraz, kiedy władza nie została im jeszcze formalnie przekazana, panicznie boję się konfrontacji z talibami. Dzisiaj podczas spotkania przed biurem nie byłam w stanie spojrzeć na tego, z którym rozmawiałam. Patrzyłam pod nogi. Bałam się, że jeśli spojrzę, to mnie pobije albo zamorduje. Ale i tak będę tam chodzić, nie chcę się ich grzecznie słuchać.
Talibowie zabronili pracować wszystkim kobietom w Afganistanie? Świat obiegły informacje, że jedna afgańska dziennikarka przeprowadziła z talibem wywiad.
Oni wiedzą, co robią. Pozwolili na razie pracować dziennikarkom mediów prywatnych. Dzięki temu one dalej wychodzą na ulice, nagrywają materiały i prowadzą programy. A świat to widzi i myśli, że radykałowie się zmienili. Oglądając to, zaczynają też wierzyć w ich słowa o przywiązaniu do ochrony praw kobiet. Tyle że talibowie wcale się nie zmienili od 2001 r. Dlatego wiem, że kiedy świat straci zainteresowanie naszymi problemami, a zagraniczne rządy zaakceptują władzę talibów, zostanie wprowadzony oficjalny zakaz pracy dla kobiet. Bardzo to z koleżankami z pracy przeżywamy. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie skonfrontowała się w tej kwestii z talibami, którzy pracują teraz w naszej telewizji. Zapytałam, dlaczego dziennikarki stacji TOLO dalej pracują. Usłyszałam tylko, że to dwie różne sprawy i mam się nie wtrącać.
W ubiegłym tygodniu talibowie zorganizowali swoją pierwszą konferencję prasową. Mówili, że kobiety będą mogły rozwijać się zawodowo. Zaprosili je nawet do współtworzenia rządu.
Bzdury. Jedno mówią, drugie robią. Gdy rozmawiałam z nowym szefem telewizji, wspominał o tej konferencji. Mówił, że Zabihullah Mudżahid (rzecznik prasowy talibów – red.) ogłosił, że kobiety będą pracować, ale ja mam wracać do domu. I koło się zamyka. Może ostatecznie zgodzą się, żebyśmy wykonywały jakąś pracę, ale pewnie tylko w niektórych sektorach. To znaczy, że np. dziennikarzami i tak będą tylko mężczyźni. A jeśli ostatecznie zostaniemy gdzieś zatrudnione, to będą nas obowiązywać bardzo rygorystyczne reguły. Nie będziemy mogły pracować razem z mężczyznami. My będziemy w jednym biurze, a nasi koledzy w drugim.
A uczniowie w szkołach?
To też się zapewne zmieni. Dziewczynki i chłopcy będą się uczyć oddzielnie.
Co czują w tej sytuacji kobiety?
Mam wrażenie, że wszystko stanęło w miejscu. Każda z nas się boi, nie wie, jaka przyszłość ją czeka. Większość osób nigdzie nie wychodzi. Moja mama była nauczycielką w szkole. Teraz siedzi w domu. Podobnie jak mój brat, który jest uczniem. W szkole nie pojawia się w ogóle. Talibowie kazali wszystkim czekać do soboty (wywiad przeprowadzany został w czwartek, 19 sierpnia br., w sobotę, 21 sierpnia, talibowie nie opublikowali jednak żadnych wiążących decyzji – red.). Powiedzieli, że wtedy wszystko się wyjaśni i wrócimy do normalności. Ale dla mnie – podobnie jak dla moich koleżanek – te zapewnienia nie mają najmniejszego znaczenia.
Kobiety pogodziły się z losem, jaki je czeka, czy planują bunt?
Dzięki dostępowi do komunikatora WhatsApp w ostatnim czasie powstało bardzo dużo grup zrzeszających Afganki. Wiele kobiet pisze tam, że nie możemy się zgodzić, by talibowie decydowali o naszym życiu. Nie po to walczyłyśmy przez ostatnie 20 lat o możliwość rozwoju i zwiększenia naszego udziału w życiu społecznym, żeby teraz grzecznie przyjmować do wiadomości, że mamy zostać zamknięte w areszcie domowym. Inaczej życia pod rządami talibów nie da się określić. Na razie czekamy jednak na oficjalne informacje. Jeśli talibowie zakażą nam pracy, to zaczniemy działać. Chcemy protestować. Nie będziemy siedzieć cicho. Ale niektóre z nas myślą też o ucieczce.
A pani?
Wiele osób mówi mi, żebym wyjechała. Boję się o tym myśleć, nie chcę wyjeżdżać. Chciałabym żyć i pracować właśnie tu. W Kabulu. Praca w telewizji była moim marzeniem. Bardzo chciałam być dziennikarką, ciężko zresztą na ten sukces pracowałam. A teraz wszystko się zepsuło. Najgorsze jednak jest to, że pomagałam finansowo mojej rodzinie, a teraz straciłam jedyne źródło dochodu. Poza mną pracę miała w naszej rodzinie tylko mama. Ojciec i brat nie są nigdzie zatrudnieni. Za co mamy teraz żyć? Kraj jest na granicy zapaści, nie ma na nic pieniędzy. Od dwóch miesięcy nie dostałam ani grosza wypłaty. Nie jestem odosobnionym przypadkiem. Większość z nas wspomagała swoje rodziny, a teraz została na lodzie. Mamy na WhatsAppie osobny czat dla afgańskich dziennikarek. Jedyne, o czym wszystkie kobiety tam teraz rozmawiają, to najlepsze sposoby na ucieczkę. Wiedzą, że Afganistan nie jest już krajem dla kobiet. ©℗
Rozmawiała Karolina Wójcicka
fot. Paula Bronstein/Getty Images
Khadija Amin, prezenterka telewizji publicznej RTA, mieszkanka Kabulu