Talibowie deklarują, że ich ideologia się nie zmieniła, ale ma zostać dostosowana do warunków współczesnego świata. Niemal nikt w to nie wierzy

Wraz z powrotem przywódców politycznych talibów do Afganistanu wróciły też zapewnienia o przywiązaniu do praw kobiet. – Emirat Islamski nie chce, by stawały się one ofiarami. Kobiety powinny dołączyć do struktur rządowych – mówił podczas zorganizowanej we wtorek konferencji prasowej Enamullah Samangani, członek talibskiej komisji kultury.
To zaproszenie potwierdził rzecznik talibów Zabihullah Mudżahid. Zobowiązał się do ochrony tych praw kobiet, które wynikają z talibskiej interpretacji prawa szariatu. O takim rozwiązaniu talibowie mówią od lat, ale próby zdefiniowania pojęcia zawsze kończyły się fiaskiem. – To hasło może oznaczać naprawdę wszystko: całkowity brak praw, zgodę na częściową edukację, a może i pracę w niektórych zawodach – mówi DGP Pasztana Durani, założycielka Fundacji Learn.
Choć władza znalazła się już w rękach talibów, zapewnienia Samanganiego i Mudżahida wciąż pozostają niejasne. Mężczyźni bronili się, że szczegóły dotyczące funkcjonowania kobiet w społeczeństwie nie zostały przedstawione, bo wciąż trwają negocjacje z przywódcami politycznymi upadłego rządu. Odpowiadając na pytania zagranicznych mediów, Mudżahid zapewniał jednak, że zamierzają pozwolić kobietom na pracę i naukę. – Kobiety będą bardzo aktywne w naszym społeczeństwie – stwierdził.
W ten sposób talibowie starają się budować nowy wizerunek. Kiedy grupa była u władzy w latach 1996–2001, kobiety żyły w areszcie domowym. Praca i edukacja były zabronione. Poza domem wszystkie musiały pozostawać pod opieką męskiego członka rodziny. Mężczyźni asystowali im nawet podczas wizyty u lekarza. W 2021 r. talibowie chcą być jednak postrzegani jako bardziej umiarkowana grupa, która jest godna nawiązania relacji dyplomatycznych z innymi państwami. Poprzednio ich bestialskie rządy sprawiły, że na arenie międzynarodowej Islamski Emirat Afganistanu uznawały tylko trzy państwa. – Potrzebują też pomocy finansowej – wskazuje Durani.
Nie idzie to jednak w parze z rzeczywistą sytuacją kobiet w Afganistanie. „Nawet teraz, kiedy przywódcy talibów oferują nieco łagodniejszą retorykę w tej kwestii, istnieje poważna rozbieżność między tym, co mówią w wywiadach telewizyjnych, a tym, co faktycznie robią. Ich dowódcy często egzekwują surowe zasady, sprzeczne z zapewnieniami przywódców. W ostatnich miesiącach i latach podejmowali różne działania, jak np. całkowite zamknięcie szkół dla dziewcząt” – napisała w oświadczeniu Heather Barr, dyrektorka departamentu praw kobiet w organizacji Human Rights Watch.
Od kilku dni media społecznościowe obiegają relacje afgańskich dziennikarek, piszących m.in. o trwających przeszukaniach ich domów w Kabulu. Bojownicy mają chodzić od drzwi do drzwi, spisując nazwiska aktywnych zawodowo kobiet i wszystkich mężczyzn, którzy współpracowali z obalonym rządem czy organizacjami pozarządowymi. Zapytany o przeszukania, talibski mułła Abdulhak Hamad zrzucił winę na dotychczasową administrację, która jego zdaniem miała doprowadzić do załamania bezpieczeństwa. – Talibowie wkroczyli do Kabulu tylko po to, żeby przywrócić prawo i porządek – mówił.
Talibowie patrolują stołeczne ulice, a wielu mieszkańców zdecydowało się nie wychodzić z domów, często w obawie przed ludźmi, których talibowie wypuścili z więzień podczas ubiegłotygodniowych walk. Mało kto wierzy zresztą, że oni sami się zmienili. W ich zapewnieniach widzą raczej zabieg marketingowy, który ma uśpić czujność mieszkańców i społeczności międzynarodowej. We wtorek Hamad udzielił wywiadu kobiecie, Beheszcie Arghand, w programie telewizyjnym prywatnej stacji Tolo. Inne afgańskie dziennikarki tego kanału nie przerwały pracy po niedzielnych wydarzeniach i kontynuowały nagrywanie reportaży z ulic Kabulu.
Zdjęcia obiegły świat, wskazując na nową jakość w rządach radykałów. Ale w tym samym czasie do domów odesłano dziennikarki telewizji państwowej. – Nie podali żadnych argumentów. Powiedzieli, że na razie nie będziemy mogły pracować. Zaznaczyli, że mamy czekać w domach, dopóki nie podejmą decyzji w naszej sprawie – mówi DGP prezenterka Chadidża Amin. Ta może jednak nie nadejść. Kobietę i jej współpracowniczki zastąpili już przedstawiciele talibów. – Czeka nas bardzo niepewna przyszłość. To nie jest odosobniony przypadek – dodaje Pasztana Durani.
– Dziewczyny w Heracie nie mogą pójść na uniwersytet. Talibowie wciąż nie wydali oficjalnego oświadczenia na temat edukacji dziewcząt i naszych praw pracowniczych, a pojedyncze wypowiedzi nam ich nie nadadzą – tłumaczy Durani, która na co dzień mieszka w Kandaharze. W jej mieście jeszcze w lipcu talibowie zmusili kobiety do odejścia z pracy w bankach. Najgorzej sytuacja wygląda na terenach wiejskich. Tam bojownicy mieli już przywrócić stare reguły, które starsze pokolenia pamiętają z lat 90. Dziewczyny muszą więc spędzać czas zamknięte w domach. Na wszelki wypadek palą swoje świadectwa szkolne i uniwersyteckie. Tam walka o ich podstawowe prawa może okazać się zdecydowanie trudniejsza niż w mieście.
Durani zapewnia, że nie ma zamiaru się poddawać. – Jeśli nie pozwolą nam chodzić do szkoły, będziemy uczyć się zdalnie. Jeśli skrócą podstawę programową dla dziewcząt, przekażę im dodatkowe materiały przez internet. A gdyby nie pozwolili nam korzystać z książek, wyślę każdej kopię – mówi. Z kraju nie zamierza wyjeżdżać, bo jako wykształcona młoda kobieta czuje odpowiedzialność za współobywatelki. Choć od niedzielnego przejęcia władzy przez talibów nawet na ulicach wielkich miast można spotkać zdecydowanie mniej kobiet, część mieszkanek decyduje się na podobną odwagę. W Kabulu odbył się nawet pierwszy protest, podczas którego grupa kobiet trzymała tabliczki z żądaniem, by talibowie nie usuwali ich z życia publicznego. ©℗