– Słyszymy głos obywateli, którzy domagają się ustąpienia rządu. Tę społeczną energię trzeba doceniać i wspierać – powiedział podczas czwartkowego briefingu ustępujący premier Bułgarii Rosen Żelazkow. Dymisję ogłoszono na chwilę przed tym, jak Zgromadzenie Narodowe miało rozpatrzyć wniosek opozycji o wyrażenie wotum nieufności wobec centroprawicowego gabinetu.
– Nie mamy wątpliwości, że rząd uzyskałby poparcie w tym głosowaniu. Jednocześnie uważamy, że decyzje parlamentu są ważne dopiero wtedy, gdy odzwierciedlają wolę suwerena – dodał polityk, przypominając jednocześnie, że to za jego rządów Bułgaria niemal w całości sfinalizowała przystąpienie do strefy euro od 1 stycznia 2026 r., a państwowa kasa osiągnęła rekordowe dochody.
Bułgarzy wybierają parlament co kilka miesięcy
Upadek rządu Żelazkowa, który od zaprzysiężenia w styczniu 2025 r. zdołał przetrwać pięć podobnych wniosków o odwołanie, potwierdza jedynie, że w ostatnich latach bułgarska scena partyjna straciła resztki stabilności. Od 2021 r. w państwie leżącym nad Morzem Czarnym przyspieszone wybory parlamentarne odbywały się aż siedmiokrotnie.
Po raz ostatni Bułgarzy poszli do urn w październiku 2024 r., przekazując odpowiedzialność za kraj w ręce mniejszościowej koalicji pod przewodnictwem Obywateli na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERB), czyli partii Żelazkowa i byłego premiera Bojko Borisowa. Sojusz, w którym znalazły się także Bułgarska Partia Socjalistyczna oraz formacja Jest Taki Lud, mógł objąć władzę dzięki poparciu posłów Ruchu na rzecz Praw i Wolności. Ugrupowanie Delana Peewskiego, oligarchy obłożonego amerykańskimi i brytyjskimi sankcjami, samo do koalicji jednak nie przystąpiło.
Zgodnie z bułgarską konstytucją w przypadku dymisji rządu prezydent republiki powierza misję sformowania nowego gabinetu siłom zasiadającym w obecnym parlamencie. Jeśli porozumienia nie uda się zawiązać w trzech podejściach, co według analityków jest bardziej niż pewne, w 2026 r. Bułgarię czekać będzie kolejna przedterminowa elekcja. Prezydent Rumen Radew, który sam zachęcał Żelazkowa do odejścia, w pierwszym kroku zwróci się do kierownictwa GERB, czyli partii z największą liczbą mandatów.
Asen Wasilew, jeden z liderów opozycyjnego bloku Kontynuujemy Zmianę – Demokratyczna Bułgaria (PP–DB), stwierdził, że decyzja szefa rządu to dla Bułgarii „początek drogi do transformacji w normalne, europejskie państwo”. Polityczni rywale GERB zadeklarowali, że w obecnym układzie parlamentarnym nie zamierzają przyjmować żadnych ministerialnych propozycji, i są zdania, że jedynym wyjściem z impasu jest skrócenie kadencji 240-osobowej izby.
– Ludzie wyszli na ulice, by zasygnalizować tej ekipie, że Bułgaria nie może być rządzona w ten sposób – dodał Wasilew.
Największe antyrządowe protesty od 1989 r.
Trwające od listopada protesty – współorganizowane przez opozycję, w tym PP–DB – początkowo dotyczyły przedstawionej przez rząd Żelazkowa propozycji budżetu na 2026 r. Obywatelski gniew wzbudziły w szczególności zapisy mówiące o znaczących podwyżkach pensji pracowników sektora publicznego przy jednoczesnej zapowiedzi obciążenia sektora prywatnego wyższymi składkami na ubezpieczenia społeczne. Do projektu ustawy budżetowej wpisano też znaczące zwiększenie stawki podatku od dywidend.
Ostatecznie premier i jego współpracownicy wycofali się z tych pomysłów, jednak manifestacje, które zdążyły rozlać się na cały kraj, zamiast słabnąć, utrzymały swoją temperaturę. 1 grudnia w stolicy protestowało – w zależności od szacunków – od 50 do 100 tysięcy osób. W środę 10 grudnia, a więc dzień przed rezygnacją Żelazkowa, na ulice Sofii ponownie wyszło kilkadziesiąt tysięcy osób. Według bułgarskich mediów były to największe antyrządowe demonstracje od momentu przełomu ustrojowego w 1989 r.
Niezadowolenie protestujących, spośród których spory odsetek stanowią ludzie młodzi (komentatorzy twierdzą nawet, że mamy do czynienia z bułgarską odsłoną „buntu pokolenia Z”), wynika zarówno z czynników ekonomicznych, jak i coraz większego zmęczenia elitami, które po 30 latach u steru odnotowują w sondażach najniższy w historii poziom zaufania.
W rozmowach z mediami wielu uczestników manifestacji określa polityków mianem „mafii” i zwraca uwagę na problem wszechobecnej korupcji. Na transparentach regularnie pojawia się również wizerunek Peewskiego uznawanego za szarą eminencję dbającą o to, by działania rządzących nie kolidowały z jego partykularnym, oligarchicznym interesem. Część demonstrantów wyrażała obawy związane z rychłym przystąpieniem Bułgarii do strefy euro i głosiła prorosyjskie hasła. Doszło także do potyczek z policją, jednak marsze niemal w całości przebiegały pokojowo.
– Dołączyłam do protestu, ponieważ korupcja stała się nie do zniesienia. Większość moich znajomych w ostatnich latach wyjechała z kraju i nie zamierzają wracać – powiedziała w rozmowie z agencją AFP 24-letnia Gergana Gelkowa, jedna z uczestniczek środowej demonstracji.
Żelazkow, sprawujący swoją funkcję do czasu mianowania następcy, ostrzegł, że nadchodzące miesiące będą dla kolejnego rządu „burzliwe”, i wezwał liderów protestów do sformułowania jasnej wizji dla kraju w okresie przejściowym, zwłaszcza jeśli parlament nie zdoła uchwalić budżetu na przyszły rok. Budżetu historycznego, bo rozpisanego po raz pierwszy w euro, a nie lewach. Eksperci uspokajają, że polityczny kryzys nie powinien opóźnić przyjęcia wspólnej waluty przez jeden z najbiedniejszych krajów UE.
– Instytucje bezpośrednio zaangażowane we wprowadzenie euro, takie jak Narodowy Bank Bułgarii, są niezależne, więc dymisja rządu raczej nie będzie miała na nie wpływu – ocenił w rozmowie z AFP Petar Ganew z think tanku Institute for Market Economics. – Jednak w kontekście wyborów kwestie związane ze zmianą waluty, jak podwyżki cen czy awarie bankomatów, nawet jeśli incydentalne, staną się tematem debaty politycznej – dodał analityk.