Autorzy (i sponsorzy) tej strategii pozują na dobrego wujka, zatroskanego o Europę, by ta wróciła do „prawdziwych wartości” i odzyskała dawne siły. I trzeba przyznać, że na poziomie diagnozy co do przyczyn słabości państw Starego Kontynentu mają dużo racji. To zaś powoduje, że spora część tutejszego elektoratu oraz polityków radośnie zatańczy do tej muzyki – działając na rzecz niszczenia europejskich instytucji integracyjnych. Inna część pogłębia za to „okopy Św. Trójcy”, postulując budowę „supermocarstwa Europa”.
Dobro czy dobra Europy? Na czym zależy Amerykanom
To jasne, że liderom zza Oceanu nie chodzi o „nasze dobro”, lecz o „nasze dobra”. O swobodny dostęp do nich dla Amerykanów, ze szczególnym uwzględnieniem ich korporacji. Dlatego suflują nam recepty korzystne dla siebie, a dla nas co najmniej ryzykowne: rozbicie UE, osłabienie NATO, przejście na bilateralne relacje z USA, zaakceptowanie nagiej siły jako czynnika rozstrzygającego w relacjach międzynarodowych oraz uprzywilejowanej roli Rosji na wschodniej flance Europy.
Ale jednocześnie opcja amerykańska zawiera obietnicę znaczącej liberalizacji, poprawy innowacyjności, przyspieszenia wzrostu naszej gospodarki – „bo europejska biurokracja już nie będzie w tym przeszkadzać”. Piękne, ale czy realne? To już kwestia nie treści dokumentów, tylko naszej zdolności do podjęcia gry ekonomiczno-politycznej i gotowości do rezygnacji z europejskiego dorobku w zakresie praw konsumenta, ochrony środowiska, zabezpieczeń socjalnych. Na dokładkę nikt nam nie zagwarantuje, że cyniczny hegemon, wycisnąwszy z nas, ile się dało, za jakiś czas nie porzuci nas lub nie sprzeda.
Ale gwałtowny zwrot przeciwko USA, czyli oparcie przyszłości Polski wyłącznie na Unii, też rodzi ryzyka. Na przykład takie, że sukcesy wyborcze AfD w Niemczech i Zjednoczenia Narodowego we Francji i tak zniszczą procesy integracyjne, a my zostaniemy ze swoją proeuropejskością „jak Himilsbach z angielskim”.
Albo takie, że stare elity okażą się niezdolne do modernizacji projektu integracyjnego, co skaże nas na rolę kraju peryferyjnego w ramach coraz słabszego i biedniejącego bloku.
Tylko czarne scenariusze geopolityczne dla Polski? Niekoniecznie
W obu skrajnych scenariuszach przeważają więc skutki negatywne dla Polski. Na szczęście wciąż jeszcze nie jesteśmy skazani tylko na te dwa warianty. W samych USA opór przeciwko trumpistowskiej wizji świata i jego polityki zagranicznej narasta, o czym świadczy choćby ponadpartyjne poparcie dla ustawy obronnej (NDAA), mocno ograniczającej pole manewru prezydenta na rzecz Kongresu. W UE z kolei coraz śmielej zaznacza się trend reformatorski, odwrót od najbardziej samobójczych elementów polityki migracyjnej czy energetycznej, ale także działania na rzecz wzrostu innowacyjności i wzmacniania rynku kapitałowego, w połączeniu z budową realnych zdolności obronnych i wywiadowczych.
Z polskiego punktu widzenia strategiczna reakcja na amerykańską wrzutkę wydaje się więc oczywista. Nie pogłębiajmy transatlantyckiego pęknięcia emocjonalnymi gestami, bo wielcy zawsze sobie jakoś poradzą, ale my możemy w tej dziurze łatwo utonąć. Za to ze wszystkich sił wzmacniajmy te tendencje po obu stronach Atlantyku, które są zgodne z naszym interesem. I dopóki się da, zamiast wybierać między tatusiem a mamusią, bierzmy od obojga, co się da, by wyhodować własne muskuły.