Wizytę wpływowego szefa MSZ Chin w Warszawie, Wanga Yi, planowano na długo przed naruszeniem polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony. Pod koniec czerwca 2025 r. gościł on w polskiej ambasadzie w Pekinie przy okazji wydarzeń związanych z zakończeniem naszej prezydencji w UE. Dziś polskie relacje z liderami sojuszu, który został określony przez byłą premier Wielkiej Brytanii Liz Truss „osią satrapii”, nabierają szczególnego znaczenia.
Donald Trump postawił Europie ultimatum: jeśli nie zrezygnuje z rosyjskiej ropy i nie nałoży na Chiny sankcji od 50 do 100 proc., USA nie podejmą decyzji o uderzeniu sankcyjnym w Rosję. W tym samym czasie Trump rozpoczął negocjacje z Chińczykami, których celem jest poszukiwanie rozwiązania w wojnie celnej wypowiedzianej Pekinowi. Wczoraj w siedzibie hiszpańskiego MSZ, w madryckim Palacio de Santa Cruz, delegacje z USA i ChRL rozmawiały o taryfach, Tik Toku, rosyjskiej ropie trafiającej do Chin i chińskich komponentach koniecznych do produkcji rosyjskich dronów. Nikt nie spodziewał się, że doprowadzą one do czegokolwiek, bo Xi Jinping czuje się zbyt silny, by decydować się na daleko idące kompromisy.
Trump stawie Europie ultimatum
Przed listem Trumpa do przywódców Europy sekretarz handlu Scott Bessent zaapelował do G7 o nałożenie taryf celnych na Chiny i Indie w związku z ich zaopatrywaniem się w rosyjskie węglowodory. – Tylko w jedności odcinającej wpływy finansujące wojnę Putina będziemy mogli zakończyć ten bezsensowny konflikt – stwierdził w piątek Bessent. Amerykanie za kupowanie ropy przez Indie i dalsze pchanie jej na światowe rynki nałożyli na Nowe Delhi 25 proc. cła. Wobec Chin jeszcze nie wykonano podobnego ruchu.
List Trumpa jest groźny. Miesza handel i bezpieczeństwo. Ale jeśli spojrzymy na niego w szerszym kontekście – próby odcięcia Azji od rosyjskiej ropy – musimy uczciwie stwierdzić, że jest to jednak dość logiczna próba ograniczenia źródeł zasilania wojny na Ukrainie. W tej chwili podstawowe pytanie brzmi: kto pierwszy się załamie, rosyjska gospodarka (czekamy na to od aneksji Krymu w 2014) czy ukraińskie siły zbrojne?
Europa mogła zrobić więcej, Trump jedynie ujawnia naszą słabość
Możemy w Polsce i Europie pomarudzić jeszcze długo na Trumpa. Ale może warto przyznać, że sami nie robimy wszystkiego, by doprowadzić do rezultatu, w którym pierwsza z wojny wycofa się Rosja. Nie robimy nawet wystarczająco dużo, by zabezpieczyć niebo nad Polską i Rumunią. Czy Trump ma szkolić polskie oddziały poruszające się na pick-upach i strzelające do zrusyfikowanych Szahedów (Gerani)? Dlaczego o takich szkoleniach mówimy dopiero wtedy, gdy Rosjanie doszli do pułapu produkcji ponad 300 Gerani tygodniowo i nie boją się wysyłać nieuzbrojonych maszyn nad kraje NATO? To wina Trumpa?
Czy to również Trump zdecydował o tym, że Niemcy kupowali gaz od Rosji po aneksji Krymu w 2014 r., a ich koncerny energetyczne dostarczały nawet instalacje do elektrowni na okupowany półwysep? Czy to również lider MAGA namawiał Europę do oszczędzania na zbrojeniach? Czy Waszyngton przekonywał Berlin do kupowania surowców rosyjskich jako kazachskich? Czy porty ARA muszą przyjmować rosyjskie LNG, ze sprzedaży którego finansowane są prywatne firmy wojskowe Władimira Putina? Czy w końcu Belgia i Luksemburg muszą zarabiać na odsetkach z obsługi zamrożonych rosyjskich aktywów? Bądźmy poważni. Faktów przeciwko staremu kontynentowi jest zbyt wiele, by dyskusję sprowadzać do zerojedynkowych układów.
Europejska koalicja dobrych chęci
Europa rozmawia o koalicji chętnych do wysłania wojsk na Ukrainę. Oczywiście po zakończeniu wojny, którą… ma zakończyć Trump. Dopóki dyskusja będzie szła w tym kierunku, lepiej mówmy o koalicji dobrych chęci, którymi jest wybrukowane piekło, a nie o koalicji chętnych. Radosław Sikorski w Kijowie powiedział, żebyśmy przestali mówić o gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy, bo to, o czym dyskutuje się dziś, nie ma z tym terminem nic wspólnego. Na jego słowa oburzył się Ihor Żowkwa, polityk uznawany za speca od Polski w otoczeniu Wołodymyra Zełenskiego.
Oczywiście można zaklinać rzeczywistość. Ale można też uczciwie przyznać, że Sikorski po prostu stwierdził przykry fakt. On, jako szef MSZ, brał udział z prezydentem Lechem Kaczyńskim w szczycie NATO w Bukareszcie w 2008. Dobrze pamięta niejasny zapis o tym, że kiedyś Ukraina i Gruzja wstąpią do Sojuszu. Brak jasnej ścieżki przystąpienia do Paktu był dla Rosji zachętą do inwazji na Gruzję latem 2008. Podobnie było z dwoma porozumieniami mińskimi, które miały iluzoryczny charakter i zamiast gwarantować pokój dla Ukrainy, stały się korytarzem do wojny. Podobnie jest z „gwarancjami bezpieczeństwa”. To termin propagandowy. Potrzebny Wołodymyrowi Zełenskiemu, aby przekonać naród, że nie przegrywa.
Trump wciąga Europę w wojnę celną z Chinami. Polskę również. Ale z drugiej strony jaki sens mają jego sankcje na Chiny i Indie za kupowanie rosyjskiej ropy, skoro Europa nie widzi powodu, by postąpić analogicznie? Kto komu daje pretekst do oskarżenia o nielojalność sojuszniczą? Gdzie jest przyczyna, a gdzie skutek? Wydaje się, że jeśli pójdziemy tym tokiem myślenia, odpowiedzi mogą być mniej oczywiste niż burza, która przelewa się przez polski internet.
Wróćmy jednak do szefa chińskiego MSZ, który jest dziś w Polsce. Czy w związku z listem Trumpa należy go poinformować o tym, że będziemy lojalnie iść za Trumpem? Niekoniecznie. Amerykański prezydent nie zachował się właściwie po ataku dronów na Polskę, która wydaje niemal 5 proc. PKB na zbrojenia i od czasu wojny z terroryzmem nie dała Stanom powodu do narzekań. Dopóki USA nie ujednoznacznią swojego stanowiska w sprawie naszego państwa, Chiny stanowią ważny argument w prowadzeniu polityki wobec Waszyngtonu. To, że zbiegły się terminy listu Trumpa z wizytą Wanga Yi, jest dla nas w sumie korzystne. Na stole rozmów miały być kurczaki i Białoruś. Nie ma jednak przeszkód, by ich zakres nieco poszerzyć. ©℗