Nie zliczę, ile razy w ostatnich dniach czytałem o domniemanych fałszerstwach wyborczych i konieczności przeliczenia głosów we wszystkich okręgach wyborczych. Najpierw przez wiele dni takie zarzuty formułował były wicepremier Roman Giertych, później podobną narrację podjęli inni politycy Koalicji Obywatelskiej.

„Nie wszyscy chyba zrozumieli, na czym polega demokracja. Przy tak ogromnej skali błędów w komisjach powtórne przeliczenie głosów jest niezbędne. Właśnie po to, by ochronić zaufanie do demokracji, wyborów i państwa” – przekonywał minister Marcin Kierwiński w serwisach społecznościowych.

Zgadzam się z ministrem Kierwińskim w jednym: rzeczywiście nie wszyscy zdają sobie sprawę, na czym polega demokracja. Trudno uznać za normalne, by premier dużego europejskiego państwa na konferencji prasowej zasiewał ziarno niepewności wobec wyborów, które nie poszły po jego myśli. – Obywatele mają prawo wiedzieć, jak naprawdę wygląda wynik wyborów – przekonywał szef rządu w piątek. Oczywiście, że mają. Dlatego dzień po głosowaniu, 2 czerwca, Państwowa Komisja Wyborcza opublikowała obwieszczenie z wynikiem wyborów – na prezydenta został wybrany Karol Nawrocki.

Ktoś może powiedzieć, że przecież doszło do nieprawidłowości. I będzie miał rację – w kilkunastu komisjach udowodniono błędy przy liczeniu głosów. W sobotę OKO Press poinformowało, że po oględzinach kart wyborczych, zleconych przez Sąd Najwyższy w 13 komisjach obwodowych, stwierdzono zaniżenie wyniku Rafała Trzaskowskiego o nieco ponad 2,6 tys. głosów. Niewątpliwie są to niedopuszczalne błędy, które nigdy nie powinny się zdarzyć. Problem polega na tym, że część sceny politycznej na podstawie nieprawidłowości w kilkunastu z ponad 32,1 tys. komisji próbuje budować narrację o ukradzionych wyborach.

– Nie było wyborów w Polsce po 1990 r., w których nie stwierdzono by błędów rachunkowych w protokołach obwodowych komisji wyborczych. Jest to zawsze skala od kilku do kilkudziesięciu przypadków – podkreślał w rozmowie z DGP Wiesław Kozielewicz, od 1999 r. sędzia Sądu Najwyższego, w latach 2019–2020 przewodniczący PKW. Przeglądając postanowienia SN, można znaleźć liczne przykłady, w których Izba Kontroli Nadzwyczajnej, a wcześniej Izba Pracy, zlecała oględziny kart do głosowania, by stwierdzić, że choć wniesiony protest wyborczy jest zasadny, podniesione w nim zarzuty nie miały wpływu na ważność wyborów.

Nie jest też prawdą, że tego typu nieprawidłowości, z którymi mamy dziś do czynienia – np. błędne zakwalifikowanie części głosów do wyniku jednego z kandydatów – stanowią jakikolwiek precedens. Szef Krajowego Biura Wyborczego Rafał Tkacz w marcowej rozmowie z DGP opisywał identyczny przypadek z ostatnich wyborów samorządowych.

– W jednej z gmin w woj. opolskim było troje kandydatów. Dwie kobiety i jeden mężczyzna. O ile głosy zostały dobrze policzone, o tyle komisja pomyliła się i w protokole zamieniła wynik pomiędzy dwiema kobietami. Sprawa skończyła się protestem wyborczym, do którego dołączono oświadczenia wyborców, jak głosowali. Sąd zarządził powtórne przeliczenie głosów i stwierdził, że faktycznie doszło do pomyłki w protokole – wskazał Tkacz.

Jeśli więc ktoś się dziś zastanawia, jak naprawdę można „ochronić zaufanie do demokracji, wyborów i państwa”, o czym pisał na portalu X Kierwiński, odpowiedź jest prosta: poprawić kodeks wyborczy, realizując postulaty, zgłaszane od lat przez środowiska eksperckie. Wyeliminować newralgiczne punkty, aby nieprawidłowości przy kolejnych wyborach było mniej. Zasiewanie ziaren niepewności, podważanie mandatu prezydenta elekta i podburzanie części społeczeństwa w żaden sposób się do tego nie przyczynia. ©℗