– Byłbym szaleńcem, gdybym nie miał obaw o wybory prezydenckie. Zrobię jednak wszystko, aby od strony organizacyjnej przeprowadzić cały proces tak, aby nikt nie miał wątpliwości co do prawidłowego przebiegu głosowania – mówi DGP dr Rafał Tkacz, nowo powołany szef Krajowego Biura Wyborczego, sekretarz Państwowej Komisji Wyborczej.

Zadomowił się już pan w Krajowym Biurze Wyborczym?
ikona lupy />
dr Rafał Tkacz, nowo powołany szef Krajowego Biura Wyborczego, sekretarz Państwowej Komisji Wyborczej, w latach 2006–2025 dyrektor delegatury KBW w Opolu / Materiały prasowe / fot. Wojtek Górski

Myślę, że jeszcze chwilę to potrwa. Kadencję rozpocząłem we wtorek od spotkania z pracownikami i wizyty na grobie ministra Kazimierza Czaplickiego, który w 2006 r. zaufał mi i powierzył stanowisko dyrektora delegatury w Opolu. Dziś mam zaszczyt piastować ten sam urząd, co pan minister.

Pierwszego dnia założyłem sobie, że chciałbym spotkać się z każdym dyrektorem zespołu w KBW. W momencie, gdy rozmawiamy, mam 50 proc. rozmów za sobą. Na resztę przez cały czas brakuje czasu, bo objąłem funkcję w bardzo intensywnym czasie. Mamy kolejne zgłoszenia komitetów wyborczych, kolejne rejestracje kandydatów na prezydenta, a w najbliższym czasie jeszcze mocniej to przyspieszy. Muszę się dostosować do tego wyborczego wiru.

Szykuje pan jakąś rewolucję w KBW?

W samej centrali KBW nie widzę takiej konieczności. To, na czym mi przede wszystkim zależy, to zmiany w 49 delegaturach KBW. Myślę o otwarciu na kwestie medialne, edukacyjne i komunikacyjne. Chciałbym stworzyć większą przestrzeń na oddolne inicjatywy dyrektorów delegatur, których samodzielność, perspektywa i doświadczenie mogą być wymierną wartością dla całej instytucji.

Sam, będąc jeszcze w Opolu, starałem się być bardzo aktywny. Przez kilka lat jako dyrektor delegatury KBW organizowałem wybory do samorządu uczniowskiego w jednej ze szkół. Od podszewki pokazywaliśmy młodym ludziom, jak wyglądają prawdziwe wybory – przywoziliśmy przezroczyste urny, pokazywaliśmy plomby zmieniające kolor, gdy się je naruszy, tworzyliśmy „spisy wyborców”. Takie akcje dają młodym namiastkę prawdziwych wyborów, co ma duży aspekt edukacyjny. Chciałbym więc, żeby w każdym regionie Polski delegatury KBW wychodziły ze swoimi inicjatywami.

A w samej centrali widzi pan przestrzeń na jakieś zmiany? Przed naszą rozmową miałem okazję rozmawiać z organizacjami pozarządowymi. O ile cieszy ich dostępność portalu wybory.gov.pl, o tyle oczekują m.in. większego udostępniania danych statystycznych z systemu informatycznego Wsparcia Organów Wyborczych, chociażby w kwestii osób zasiadających w obwodowych komisjach wyborczych.

Jestem wielkim zwolennikiem tego, żeby dane były jak najszerzej dostępne. Oczywiście, wymagają one czasem większego przetworzenia, więc w najbliższym czasie może być to niemożliwe. Ale gdy tylko wyborczy kurz opadnie, będzie czas na to, aby usiąść, także z organizacjami pozarządowymi, i zastanowić się, co można w tej kwestii poprawić.

Porozmawiajmy o kulisach pana wyboru na szefa KBW. Pana kandydaturę wyłoniono w drodze konkursu zorganizowanego przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Zajął pan pierwsze miejsce na liście. Spodziewał się pan tego?

Nie mogę powiedzieć, że się spodziewałem, bo nie znałem kontrkandydatów.

I to jest jeden z zarzutów, który się pojawia. Do dziś nie wiadomo, kto w nim startował.

To nie jest zarzut do mnie. Trudno mi też spekulować, czy wszyscy kandydaci, którzy nie zostali wyłonieni, życzyliby sobie, aby ich nazwiska zostały ujawnione.

Pytam o nie bez powodu. Pana poprzedniczka, minister Magdalena Pietrzak, krytykowała przebieg tego konkursu. Jak wyglądało przekazanie obowiązków pomiędzy panem a panią minister?

Bardzo profesjonalnie. Pani minister w ponadgodzinnej rozmowie przekazała mi wszystkie najważniejsze kwestie. Wskazała, co zostało niezałatwione, czym w najbliższym czasie powinienem się zająć. Bardzo jej za to dziękuję.

Nie jest tajemnicą, że prawie połowa członków Państwowej Komisji Wyborczej nie zagłosowała na pana, tylko oddała pusty głos. Sylwester Marciniak na konferencji mówił o swoich „poważnych wątpliwościach” wobec pana kandydatury. Jak nieoficjalnie słyszymy, niektórym członkom PKW niekoniecznie podobały się pana porównania, że delegatury KBW to „miniaturki centrali KBW”, bo to jednak organy o zupełnie innych zadaniach. Ma pan przekonanie, że pana współpraca z PKW będzie się teraz układać prawidłowo?

Mam taką nadzieję. Jestem po rozmowie osobistej i telefonicznej z przewodniczącym Sylwestrem Marciniakiem. Konkursy rządzą się swoimi prawami. Dziś przede wszystkim chciałbym służyć PKW swoim doświadczeniem i radą. Moim nadrzędnym celem jest prawidłowa obsługa PKW, dbanie o wizerunek i Komisji, i Krajowego Biura. Mam nadzieję, że gdy wejdziemy w rytm, to zapomnimy o tym, co było wcześniej, i skupimy się na pracy i właściwym przygotowaniu wyborów.

PKW jest dziś wewnętrznie podzielona. Są dwie, a czasem nawet trzy frakcje. Ma pan jakąś receptę, aby te spory jakoś załagodzić?

Nie jestem lekarzem. Mam natomiast jedną zasadę, którą będę się kierował: nie zamierzam wchodzić w żadne tematy polityczne. To nie jest moja rola. Moim zadaniem jest przygotowywanie wszystkich dokumentów zgodnie z przepisami prawa. Odpowiadam za to ja, a także każdy z podległych mi dyrektorów. KBW nigdy nie było częścią sporu politycznego i zamierzam to utrzymać.

O najbardziej palące tematy muszę jednak zapytać. Pana zdaniem minister finansów Andrzej Domański powinien wypłacić pieniądze komitetowi PiS w pełnej wysokości?

To pytanie jest polityczne, dlatego nie mogę na nie odpowiedzieć.

Jest pan sekretarzem PKW, według ustawy pełni pan funkcję doradczą. Co będzie pan doradzał PKW w tym temacie?

W tej kwestii nie chciałbym doradzać PKW.

To zapytam inaczej. Zespół dyrektora Krzysztofa Lorentza w ubiegłym roku przygotowywał opinię dla PKW w temacie odrzucenia sprawozdania komitetu PiS. Treść dokumentu ujawniliśmy w DGP. Opinia wskazywała wprost, że nie należy odrzucać sprawozdania komitetu wyborczego PiS za wybory w 2023 r., PKW postąpiła jednak inaczej. Jak pan patrzy na całą kwestię sporu wokół subwencji dla PiS? Kto za to odpowiada?

KBW nie zajmuje stanowiska w takich sprawach, ponieważ wszystkie działania są uprawnieniami wyłącznie PKW. KBW jest urzędem obsługującym PKW oraz komisarzy wyborczych. Wszystko, czego dokonuje KBW, dzieje się w odpowiedzi na potrzeby i zlecenie komisji.

Przejdźmy do kwestii wyborów prezydenckich. Boi się pan o ich przebieg?

Byłbym szaleńcem, gdybym nie miał obaw. Zrobię jednak wszystko, aby od strony organizacyjnej przeprowadzić cały proces tak, aby nikt nie miał wątpliwości co do prawidłowego przebiegu wyborów.

Dziś najbardziej newralgicznym miejscem są obwodowe komisje wyborcze, bo to właśnie tam wyborcy oddają swoje głosy, a następnie członkowie komisji je liczą. Podczas ostatnich wyborów samorządowych w jednej z gmin w województwie opolskim było troje kandydatów. Dwie kobiety i jeden mężczyzna. O ile głosy zostały dobrze policzone, o tyle komisja pomyliła się i w protokole zamieniła wynik pomiędzy dwoma kobietami. Sprawa skończyła się protestem wyborczym, do którego dołączono oświadczenia wyborców, jak głosowali. Sąd zarządził powtórne przeliczenie głosów i stwierdził, że faktycznie doszło do pomyłki w protokole. Wybory zostały więc powtórzone. Paradoksem w całej tej sytuacji było to, że przewodniczącym komisji był człowiek zgłoszony przez komitet kandydatki, która w tej sytuacji została poszkodowana.

Trudno mówić więc o złych intencjach.

Tak, to był zwykły błąd. Ale cała ta historia pokazuje jedno – odpowiednie przygotowanie członków obwodowych komisji jest najważniejszym etapem wyborów. Oprócz szkoleń, które są niezwykle ważne, warto byłoby również dać prawo organom powołującym członków komisji do wykluczania osób, które się nie sprawdziły. Krótko mówiąc: jeśli w jednych wyborach jakiś członek komisji dopuścił się jakichś nieprawidłowości, to w kolejnych wyborach nie powinien zostać powołany. Dziś komisarz wyborczy nie ma ustawowych możliwości, aby kogoś takiego nie powoływać.

Widzi pan potrzebę jeszcze jakichś zmian w prawie wyborczym? Często mówi się o konieczności uregulowania tzw. prekampanii.

Tak, to duży problem. Mamy przede wszystkim duży rozdźwięk pomiędzy ustanowionym prawem a doktryną politologiczną. Przepisy prawa mówią, że kampania wyborcza rozpoczyna się z chwilą zarządzenia wyborów, tymczasem w doktrynie politologicznej mówi się o tym, że kampania wyborcza rozpoczyna się de facto już następnego dnia po poprzednich wyborach. Rozbieżność jest więc widoczna i konieczne byłyby również zmiany w przepisach. Oprócz tego warto byłoby się pochylić nad kwestią ciszy wyborczej, która – w erze internetu i mediów społecznościowych – nie do końca spełnia swoje zadanie.

Pan jest zwolennikiem ciszy wyborczej?

Nie jestem. Myślę, że można byłoby ją ograniczyć jedynie do dnia głosowania, a nawet do godzin otwarcia lokali wyborczych – tak aby każdy wyborca mógł w spokoju udać się do lokalu wyborczego.

W temacie nadchodzących wyborów prezydenckich kluczowe znaczenie może odegrać Izba Kontroli Nadzwyczajnych i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. Na wysłuchaniu w Senacie uciekł pan od odpowiedzi na pytanie o legalność tej izby. To jednak nie rozwiązuje problemu. Co, jeżeli wkrótce PKW nie zarejestruje jakiegoś kandydata, komitet złoży skargę, a IKNiSP nakaże jego rejestrację?

PKW będzie musiała się nad tym pochylić.

A co pan będzie doradzał?

Nie chciałbym generalizować. Wolałbym rozmawiać konkretnie nad określonym przypadkiem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pana pytanie zmierza w kierunku stwierdzenia ważności wyborów, ale nie mam recepty na tę kwestię.

Ale widzi pan zagrożenia z tym związane?

Myślę, że każdy widzi. ©℗

Rozmawiał Marek Mikołajczyk