Szpitale nie są gotowe na konflikt zbrojny
– Wzmacniamy sieć szpitali wzdłuż granicy, czerpiąc z doświadczeń Ukrainy, Finlandii i Wielkiej Brytanii. Do projektu dołączyli także Amerykanie – stwierdził w marcowym wywiadzie dla „Magazynu na Weekend” wiceminister obrony narodowej Cezary Tomczyk. Ale czy tak jest rzeczywiście?
Wspólna inicjatywa resortów obrony, zdrowia i spraw wewnętrznych ma na celu wzmacnianie sieci szpitali wzdłuż wschodniej granicy. To element Tarczy Wschód. Chodzi o rozbudowanie systemu zabezpieczenia medycznego wojsk podczas operacji militarnych. „Podmioty lecznicze, które przystąpią do programu, uzyskują patronat MON na szereg ułatwień związanych z codziennym funkcjonowaniem, w tym również wsparcie w ubieganiu się o pozyskanie środków finansowych i w obszarze szkoleniowym.
Lądowiska dla śmigłowców przy szpitalach powiatowych
Współpraca będzie dotyczyła również programów infrastrukturalnych, dedykowanych m.in. rozbudowie i wsparciu ratownictwa medycznego (np. budowa oraz modernizacja lądowisk przyszpitalnych dla śmigłowców)” – informuje MON. Na wszystkie elementy Tarczy Wschód resort planuje wydać łącznie 10 mld zł, część ze środków UE i NATO. Jednak nie jest w stanie powiedzieć dziś, ile pieniędzy powędruje do systemu ochrony zdrowia. Zapewnia tylko, że personel wyznaczonych szpitali w razie kryzysu będzie na tyle dobrze wyszkolony, by bezpośrednio wspierać lekarzy wojskowych.
– MON wyznacza szpitale dofinansowane w ramach Tarczy Wschód bez konsultacji z Ministerstwem Zdrowia i elementarnej wiedzy o systemie – mówi nam ekspert medycyny pola walki związany z resortem.
Nerwowo reagują również szeregowi medycy z placówek na ścianie wschodniej. – Nikt nic nie buduje, nikt nikogo nie szkoli. Jeśli chcesz poznać medycynę pola walki, możesz zapisać się na kurs organizowany przez jedną z prywatnych firm szkoleniowych, oczywiście za swoje pieniądze – mówi chirurg z jednego ze szpitali, które miałyby zostać objęte Tarczą Wschód.
Szkolenia dla personelu na wypadek wojny
Bolesław Piecha, poseł PiS i były wiceminister zdrowia, przypomina, że podobny system działał w latach 70. Polityk pracował wówczas w placówce, w której podziemiach znajdowały się sale operacyjne i magazyny leków na wypadek wojny. Wie, jak wiele pracy wymagałoby stworzenie takiego systemu od zera.
– Te szpitale musiałyby mieć możliwość szybkiego przekształcenia w placówki leczące między innymi urazy wielonarządowe. Ich personel musi mieć rozeznanie strategiczne, ile osób i gdzie umiejscowić. My pewnie mamy doświadczenie z takimi urazami, ale to pojedyncze przypadki. Pole walki to zespół wielu ludzi, dlatego organizacja i koordynacja są najważniejsze. To nie jest głupi pomysł – mówi DGP Piecha.
Gen. Roman Polko, były dowódca GROM, nie owija w bawełnę: – Te szpitale są tak tajne, że nawet rząd o nich nie wie. Polska obrona cywilna to od początku wojny synekura dla nominatów partyjnych. Brakuje koordynacji między resortami i zrozumienia, że wojna to sprawa nie tylko MON, ale MZ i MEN – uważa.
Lekarz wojskowy: MON powinien przeznaczyć pieniądze dla szpitali na symulacje i przygotowania do wojny
Dr Piotr Dąbrowiecki, płk rezerwy i były lekarz wojskowy, uważa, że kluczowa jest reaktywacja wojskowej służby zdrowia w zakresie wojennym. – Trzeba wzmocnić system opieki medycznej na czas prawdopodobnego wystąpienia konfliktu zbrojnego, w tym system monitorowania skażeń biologicznych, chemicznych, radiologicznych, ale także przygotować szpitale do działania w sytuacji napływu wielu poszkodowanych. MON powinno alokować część swoich funduszy na szpitale wojskowe tak, by zamiast generować procedury NFZ, mogły one ćwiczyć przygotowanie do wojny – mówi. ©℗