Z Brukseli dochodzą sygnały, że Ursula von der Leyen ma chcieć zlikwidować fundusze dla rolnictwa w perspektywie budżetowej po 2028 r. Przeciwny ma być komisarz ds. rolnictwa Christophe Hansen.
ikona lupy />
Jerzy Plewa, szef dyrekcji 
generalnej ds. rolnictwa i obszarów wiejskich 
(DG AGRI) w KE 2013–2019, 
b. wiceminister rolnictwa, ekspert Team Europe Direct / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe

Ze zdumieniem słucham informacji, które pojawiają się w mediach, nie tylko polskich, dotyczących rzekomej likwidacji pieniędzy dla rolników. To narracja lansowana przez pseudoobrońców polskiego rolnictwa, którzy jedyne, czego bronią, to własnych interesów i celowo wprowadzają zamęt w przestrzeni publicznej. Nie ma żadnego rozdźwięku między szefową KE von der Leyen a komisarzem Hansenem. KE jest ciałem kolegialnym, przyjmuje propozycje po długich dyskusjach i analizach. Na razie nie ma żadnego dokumentu czy propozycji budżetowej. Propozycje wieloletnich ram finansowych na lata 2028–2034 będą prezentowane dopiero pod koniec tego roku. Na razie poruszamy się jedynie w sferze domysłów i niesprawdzonych informacji.

Pojawiła się m.in. koncepcja przeniesienia budżetów sektorowych do wspólnego budżetu, który byłby jednym z trzech filarów finansowania UE na lata 2028–2034.

To jedna z opcji pojawiająca się w debacie, która jest dopiero w fazie analiz. Nawet jeżeli do takiego ruchu mogłoby dojść, to będzie to jedynie zmiana formy dystrybucji pieniędzy, a nie ich zabranie, jak wieszczą niektórzy. I to jest przykład gry lobby rolniczego, którego przedstawiciele w obecnym systemie co roku biorą setki tysięcy, a w niektórych przypadkach nawet powyżej miliona złotych dopłat do swojej produkcji rolnej. Zamiast pozwolić na merytoryczną dyskusję i aktywnie w niej uczestniczyć – by efektywniej i z większą korzyścią dla europejskiego rolnictwa wydawać pieniądze – to podburzają środowisko rolnicze, wywołują negatywne emocje i zakrzykują debatę o zmianach. Chcą wywrzeć presję na Brukseli i utrzymać korzystny dla nich status quo.

Pieniądze miałyby być przyznawane przez UE konkretnym państwom i zarządzane z poziomu krajowego, a nie unijnego. To korzystne dla polskiego rolnictwa?

Czasem bieg wydarzeń jest tak szybki, że bardzo trudno efektywnie reagować na dynamiczne zmiany na rynku. Rozważania na temat wydatkowania środków z poziomu krajowego to moim zdaniem metoda na uelastycznienie budżetu, łatwiejsze dopasowywanie programów i wydatków do bieżących potrzeb rolnictwa. Jednocześnie KE nie straciłaby kontroli nad celowością i prawidłowością ich wydatkowania, bo warunki korzystania z nich przez poszczególne rządy byłyby ściśle określone, jak w przypadku KPO. To ewidentnie ruch w kierunku likwidacji barier biurokratycznych, na które środowiska rolnicze przecież bardzo narzekają, jak choćby w przypadku pieniędzy z Funduszu Spójności czy Wspólnej Polityki Rolnej. Rozmowy o upraszczaniu wydatkowania środków UE to wyjście KE naprzeciw oczekiwaniom rolników, by ta elastyczność była większa, a biurokracja mniejsza. A jak widzimy, lobby rolnicze już kontestuje te pomysły i krzyczy, że UE zabiera rolnikom pieniądze. Uspokajam – żadnego zamachu na pieniądze dla rolnictwa nie ma. Może wręcz rządy dadzą na rolnictwo więcej pieniędzy, ale już niekoniecznie na dopłaty bezpośrednie?

Byłby pan za ukróceniem dopłat bezpośrednich w nowej perspektywie?

W UE przyjęto podejście, że gospodarstwa dostają dopłaty za to, że spełniają wyższe standardy produkcji, bardziej przyjazne konsumentom, dbające o dobrostan zwierząt i środowisko. Te dopłaty mają sens, o ile są efektywnie wykorzystywane, a jednocześnie nie hamują rozwoju rolnictwa. Obecnie w Brukseli trwa dyskusja, czy nie powinno być więcej środków na cyfryzację, np. rolnictwo precyzyjne, zrównoważony rozwój i zieloną transformację. Polska powinna popierać ten kierunek, bo w naszym rolnictwie jest za mało pieniędzy na inwestycje. Rząd PiS z koperty na inwestycje przesunął fundusze do koperty na dopłaty bezpośrednie, zmniejszając pulę na rozwój ośrodków wiejskich o 1,5 mld euro. Dlaczego? Bo po pierwsze na dopłaty bezpośrednie pieniądze idą tylko z budżetu unijnego, podczas gdy do projektów inwestycyjnych potrzebny jest wkład narodowy. A po drugie, by populistycznie mówić, że rolnicy dostają wyższe dopłaty. Ale to krótkowzroczne, bo nakłady na innowacyjność i unowocześnianie rolnictwa są zbyt niskie, przez co mamy kłopot z konkurencyjnością. Zmiany w sposobie dystrybucji środków unijnych na rolnictwo mogłyby ten problem, choć częściowo, rozwiązać. ©℗

Rozmawiał: Nikodem Chinowski