Podobno ustawa o szpitalach miała spaść z posiedzenia rządu przez pana, a ściślej uwagę Związku Powiatów Polskich (pana autorstwa) zgłoszoną na etapie konsultacji publicznych, żeby szpitale móc przekształcać w spółki kapitałowe. A to miało otworzyć drogę do ich prywatyzacji.

Też tak słyszałem. Co ciekawe, tezę tę lansował głównie Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, którym ani spółki kapitałowe, ani prywatyzacja szpitali nie powinny przeszkadzać. Trudno nie uśmiechnąć się na wieść o tym, że to samorządy zatrzymały ustawę o szpitalach lobbingiem na rzecz spółek kapitałowych. Wydaje się, że ich troska leży gdzie indziej.

Chodzi o kontrahentów?

Spółki kapitałowe nie podlegają ustawie o zatorach płatniczych i, z tego, co słyszałem, przedsiębiorcy obawiają się długich zwłok w płaceniu za usługi, a także potencjalnej niewypłacalności szpitala przekształconego w spółkę kapitałową. Niesłusznie, bo po pierwsze, spółka kapitałowa to nic złego, a po drugie, jeżeli korzysta ona ze środków publicznych i realizuje usługi ogólnodostępne, to nie traci przymiotu podmiotu publicznego, a np. samorządowy właściciel ponosi konsekwencje jego działalności.

A czy jest obecnie klimat do przekształcania szpitali w spółki?

Absolutnie nie. W Europie obserwujemy tendencję do powrotu do ochrony podmiotów publicznych nie tylko w ochronie zdrowia, lecz także w edukacji, pomocy społecznej czy w przypadku samorządów także w innych usługach komunalnych, takich jak: dostarczanie wody i ciepła czy odbiór odpadów, co widać głównie w Niemczech i we Francji. W Polsce również będziemy mieć do czynienia z dążeniami do ochrony rynku publicznego, więc obawy przedsiębiorców i pracodawców są przedwczesne i nieuzasadnione. W dodatku, żeby utworzyć taką szpitalną spółkę kapitałową, musiałby się zdarzyć cud, i to potrójny.

Dlaczego?

Pierwszy cud polegałby na tym, że gminom, powiatom czy województwom udałoby się stworzyć związek jednostek samorządu terytorialnego, który poprowadzi wspólnie szpitale i je zrestrukturyzuje. Opierajmy się na faktach, w przyszłości choć były takie możliwości, to się niestety nie zdarzało. Wpisanie do ustawy restrukturyzacyjnej możliwości tworzenia związków samorządów jest dobrym rozwiązaniem, ale nie łudźmy się, że powstanie ich wiele. Drugim cudem byłoby to, że ktoś zdecyduje się wspólnie na utworzenie spółki, a szkoda, bo ułatwiłoby to nie tylko zarządzanie szpitalem, lecz także oddłużenie takiej jednostki, a udziałowcy czy akcjonariusze takiej spółki musieliby się ze sobą dogadywać i solidarnie ponosić odpowiedzialność za decyzje. Trzeci cud polega na tym, że dzisiejsze uwarunkowania społeczne i sytuacja polityczna nie zachęcają do przekształcenia publicznego szpitala w spółkę. Większość Polaków jest im przeciwna, a w programach partii politycznej znajdujemy mocne „nie” dla tego typu przekształceń. Wobec takiego klimatu podmioty tworzące szpitale zadają sobie pytanie, która droga jest dla nich bezpieczniejsza w kontekście przyszłości. I uznają, że lepiej pozostać samodzielnym publicznym zakładem opieki zdrowotnej (SPZOZ).

Kiedy w sierpniu rozmawialiśmy o projekcie ustawy o szpitalach, mówił pan, że w kontekście konsolidowania się SPZOZ-ów w związki nie wprowadza ona niczego nowego.

Bo jest to możliwe już dzisiaj. Proszę mi powiedzieć, co do tej pory przeszkadzało szpitalom w ten sposób się dogadywać? Nic. Udawało się to tylko w przypadku, kiedy ten sam podmiot prowadzący konsolidował lub przekształcał swoje własne SPZOZ-y. Na Pomorzu czy w Lubuskiem, gdzie takie spółki powstały i funkcjonują z sukcesem, odbywało się to na poziomie samorządu województwa, który łączył swoje placówki. W efekcie mamy np. bardzo efektywnie działającą i bardzo dobrze zarządzaną spółkę Szpitale Pomorskie, a najbardziej kiedyś zadłużony w skali kraju szpital w Gorzowie Wielkopolskim ma stabilną sytuację finansową i jest jednym z najlepiej działających szpitali na zachodzie Polski.

Czyli ustawa minister Leszczyny nie wprowadza zmian, jeśli chodzi o kwestie właścicielskie, a jedynie markuje reformę, by zagwarantować nam pieniądze z KPO?

Ustawa zawiera minimum przepisów pozwalających na uzyskanie środków z KPO. Nie wprowadza natomiast żadnych instrumentów ekonomicznych zachęcających szpitale do przekształcenia czy restrukturyzacji. Wprowadzić ma je następna ustawa, której na razie jednak nie ma.

Bo zatrzymały ją porodówki?

Przede wszystkim porodówki, ogromny strach przed podjęciem koniecznych decyzji i to nie o „likwidacji porodówek”, ale o przekształceniu oddziałów w takie, które będą bardziej potrzebne kobietom i dzieciom, świadcząc usługi z zakresu ginekologii i neonatologii. Martwi mnie, że w tej kwestii nie stosujemy prostych rozwiązań. Przecież oddziały położnicze nie działają w oderwaniu od ginekologii, która potrzebna jest choćby 7 mln kobiet, które mają problem z nietrzymaniem moczu i innymi problemami związanymi chociażby z wiekiem. Jeśli tak na to popatrzymy, zrozumiemy, że pewne świadczenia na rzecz matki i dziecka niekoniecznie muszą być realizowane na oddziale ginekologiczno-położniczym.

Krytycy ograniczania liczby porodówek podnoszą kwestię dostępności terytorialnej.

Polki są mądre i świadome i nie dam się przekonać, że kobieta nie wie, gdzie będzie rodziła. Od początku wie, kto prowadzi jej ciążę i gdzie ta ciąża zostanie rozwiązana, ma to zaplanowane od dawna. Nawiasem mówiąc, bardzo mi przeszkadza, że w całej dyskusji o porodówkach nie wzięto pod uwagę zdania samych rodzących. Nie zapytano kobiet ciężarnych mieszkających na rubieżach, jak zapatrują się na kwestię porodówek w każdym powiecie. Wierzę, że zgodziłyby się z moją opinią, że to jakość usług medycznych jest dla nich ważniejsza od dostępności terytorialnej. Pozostaje więc tylko kwestia sytuacji, gdy poród zaczyna się wcześniej i trzeba jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Dlatego w uzasadnionych przypadkach, żeby zagwarantować krótki czas dojazdu, trzeba odejść od propozycji kontraktowania tylko oddziałów, w których przyjmuje się rocznie powyżej 400 porodów. I tym szpitalom płacić za gotowość przyjęcia porodu, a nie tylko ich liczbę. ©℗

Rozmawiała Karolina Kowalska