Ministerstwo Obrony Narodowej zmienia przepisy, by móc powołać pod broń jeszcze większą liczbę Polaków. Gotowy jest już projekt rozporządzenia w tej sprawie. I gdy w MON zapewniają, że konieczność zmian prawa to efekt wielkiego zainteresowania służbą, wojskowi niekoniecznie cieszą się z tego trendu. - Nam nie potrzeba strzelców od łopaty i biegania po lesie, ale specjalistów – mówi Gazecie Prawnej generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.
Z chwilą wybuchu wojny na Ukrainie Polska zaczęła zbroić się po zęby a jednym celów poprzedniej, jak i obecnej władzy jest zwiększenie liczby żołnierzy, a starano się to robić na różne sposoby.
MON zwiększa pobór do wojska
Jednym z nich jest promowanie programu „Wakacje z wojskiem”, a także stworzenie nowego rodzaju służby, czyli dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej. I jak się okazuje, dotychczasowe przepisy, dotyczące DZSW już nie spełniają oczekiwań i w MON zabrano się za ich zmianę. A poszło o roczny limit przyjęć do tego rodzaju służby, który w 2024 r. określono na poziomie 34550 osób. Tymczasem po zaledwie 4 miesiącach tego roku okazało się, że chęć włożenia munduru zgłosiło aż 16800 osób, co stanowi 56 proc. całego rocznego limitu.
„Na podstawie obecnego stanu powołań do dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej oraz prowadzonych analiz w tym zakresie należy założyć, iż zakładany limit powołań do tej służby zostanie przekroczony na przełomie III i IV kwartału br.” – informuje MON i zapowiada zwiększenie limitu przyjęć.
W przygotowanym przez wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza rozporządzeniu postuluje się zwiększenie w tym roku limitu przyjęć do DZSW o kolejnych 10 tys. chętnych. Resort obrony informuje też, że spośród blisko 17 tys. osób, jakie zgłosiły się do dobrowolnej służby, 4400 wyraziło chęć kontynuowania wojskowej kariery jako żołnierze zawodowi. Zaprezentowane przez MON wyliczenia nie cieszą jednak specjalistów.
- To jest niska skuteczność w przekonywaniu żołnierzy do zostania zawodowymi. Jeżeli z 17 tysięcy zostają tylko 4, to jest to słaby efekt. Dobrowolna służba wojskowa to przecież finanse i wysiłek państwa, który powinien być celowy. A tak to jest marnowanie pieniędzy podatnika – mówi Gazecie Prawnej generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.
Po co ludzie idą do wojska? „Aby zarobić sobie na wakacje”
Sam wzrost liczby osób zainteresowanych wojskiem cieszy co prawda generała Skrzypczaka, jednak obawia się on, że duża część osób, które decydują się na DZSW, nie robi tego z pobudek patriotycznych. Wskazuje inne powody zainteresowania służbą wojskową.
-Często do dobrowolnej służby idą ludzie tylko po to, aby zarobić sobie na wakacje, kupić laptopa. I rządzi mamona. I trzeba wskazać, w którym miejscu ludzie ci idą do wojska z pobudek patriotycznych, a w którym po prostu dla pieniędzy. A te liczby pokazują, że system jest mało efektywny – mówi generał.
Dobrowolna zasadnicza służba w oczach tego doświadczonego wojskowego nie jest najlepszą receptą na polskie problemy z naborem do armii. Szkoli się w niej bowiem ludzi nie do specjalistycznych i zaawansowanych czynności, lecz do obsługi podstawowej broni. A nie tędy wiedzie droga do nowoczesnej armii.
- Nam nie potrzeba strzelców od łopaty i biegania po lesie, ale specjalistów, których szkoli się co najmniej od półtora roku do dwóch lat i to na sprzęcie zaawansowanym technologicznie, a nie na Grocie. Wszystkie nowoczesne armie świata oparte są na wysoko wykwalifikowanych specjalistach wojskowych,którzy opanowali najnowsze technologie – zastrzega Waldemar Skrzypczak.
Przygotowywane przez MON rozporządzenie ma wejść w życie w trzecim kwartale 2024 roku.