Wojska Macierewicza – takim mianem dzisiaj rządzący politycy jeszcze kilka lat temu określali Wojska Obrony Terytorialnej, które Antoni Macierewicz, ówczesny minister obrony narodowej, powołał do życia w 2016 r. Początki były trudne. Choćby z powodu tego, że ten polityk wsławił się działaniami co najmniej kontrowersyjnymi, przez wielu uważanymi za sprzeczne z interesem państwa polskiego, jak choćby publikacja tzw. raportu o WSI.

Ale „terytorialsi”, jak sami się zaczęli nazywać ci żołnierze, kalecząc przy tym dotkliwie język polski, od początku byli oczkiem w głowie rządzących. Macierewicz chciał ich nawet wysyłać przeciw żołnierzom rosyjskiego specnazu. Jednak to dzięki jego poparciu otrzymywali lepszy sprzęt niż regularne wojsko zawodowe, na co uwagę zwracała m.in. Najwyższa Izba Kontroli. Generał Wiesław Kukuła, dziś szef sztabu, wówczas dowódca WOT, tłumaczył to tym, że być może inne rodzaje wojsk mają zbyt skostniałe struktury. W mojej ocenie wpływ miały i poparcie polityczne, i biurokracja. Faktem jest to, że to żołnierze WOT pierwsi w Wojsku Polskim zaczęli używać karabinków GROT, a dziś są one powszechne także wśród żołnierzy zawodowych. Wcześniej zakupy takiego sprzętu przegrywały z wojskowym niedasizmem.

Pierwszym poważnym egzaminem dla WOT była pandemia. Gdy państwo na gwałt szukało rozwiązań w sytuacji ekstremalnej, młodzi ochotnicy w mundurach przydali się m.in. jako pomoc w szpitalach czy domach opieki społecznej. To wtedy zyskali szacunek w społeczeństwie i krytyka WOT stała się passé.

Kolejnym sprawdzianem był moment, gdy żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej wysłano na wschodnią granicę, po tym jak władze białoruskie i rosyjskie sztucznie wykreowały kryzys migracyjny. To była trudna misja i pokazała ograniczenia WOT. To jednak formacja ochotnicza i trudno od tych żołnierzy wymagać tego, czego wymaga się od zawodowych. Służba przez kilka tygodni z rzędu rodzi konflikty, m.in. z pracodawcami. Ale to doświadczenie trudne do przecenienia i przynajmniej kilka wniosków, m.in. dotyczących potrzebnego sprzętu, wyciągnięto.

Nietypowym rozwiązaniem od początku było to, że ten rodzaj wojska podlegał bezpośrednio ministrowi obrony, a nie Sztabowi Generalnemu jak wojska lądowe, specjalne czy siły powietrzne. Między innymi to wpłynęło na powstanie w otoczeniu ministra obrony Mariusza Błaszczaka, podczas Strajku Kobiet, pomysłu, by to właśnie tych żołnierzy wysłać na ulice. Na szczęście nie wprowadzono go w życie. Ale to pokazuje, że takie umocowanie WOT w systemie, delikatnie mówiąc, nie jest najszczęśliwsze.

Po ośmiu latach wzlotów i kilku upadkach dziś WOT można uznać za formację dojrzałą. Służy w niej ok. 40 tys. żołnierzy, z czego zawodowcy stanowią ok. 5 tys. Olbrzymią zaletą jest to, że ci ochotnicy mają styczność z bronią i armią jako taką i w przypadku nagłej potrzeby będzie ich można użyć znacznie szybciej niż zupełnie nieobytych z bronią cywili. Na pewno jest to dobry sposób na zwiększanie zasobu rezerw państwa polskiego.

Dlatego nie dziwią słowa ministra obrony Władysława Kosiniaka-Kamysza, który w czwartek, robiąc kampanię wyborczą w jednostkach – podobnie jak to robił jego poprzednik Mariusz Błaszczak – stwierdził, że „w sierpniu Wojska Obrony Terytorialnej osiągną pełne zdolności bojowe i przejdą pod nadzór Sztabu Generalnego”. Taki ruch politycy koalicji rządzącej zapowiadali jeszcze przed wyborami parlamentarnymi i można mu tylko przyklasnąć. Po ośmiu latach WOT są pełnoletnie.

Za to stosunkowo nowym rozwiązaniem w Wojsku Polskim jest dobrowolna zasadnicza służba wojskowa (DZSW), czyli tzw. dobrowolny pobór. Wprowadziła go przyjęta w 2022 r. ustawa o obronie Ojczyzny. To rozwiązanie cieszy się olbrzymią popularnością – w ubiegłym roku z takiej formy służby skorzystało ponad 30 tys. ludzi. Jest ona rozbita na tzw. szkolenie podstawowe, które trwa około czterech tygodni, i szkolenie specjalistyczne, trwające do 11 miesięcy. Mniej więcej połowa decydujących się na DZSW później przechodzi na zawodowstwo.

Z uwagi na to, że poprzedniemu kierownictwu MON bardzo zależało na statystyce i szybkim zwiększaniu liczby żołnierzy zawodowych, na żołnierzy DZSW chuchano i dmuchano tylko po to, by przeszli na zawodowstwo. Później zderzenie z normalnym wojskiem okazywało się często bardzo bolesne. Między innymi dlatego w ostatnim czasie zwiększyła się liczba żołnierzy, którzy ze służby odchodzą po zaledwie dwóch–trzech latach. Jak w pierwszym okresie to WOT były faworyzowane i działały na nieco innych warunkach niż reszta wojska, tak do niedawna działo się z DZSW. Jest to nowa forma służby, ale warto, by już teraz działała tak jak inne i by bardziej doświadczeni żołnierze zawodowi nie czuli się sfrustrowani z tego powodu, że mają gorzej i więcej obowiązków niż nowi. Warto, by w Wojsku Polskim wszyscy byli dorośli. ©℗