Z jednej strony billboardy zachęcające do szczepień sfinansowane z państwowej kasy, z drugiej – rząd flirtuje ze zwolennikami teorii spiskowych. A w tle niepokój, że w szpitalach zabraknie łóżek dla umierających.

– Tak. Mogło nas umrzeć nawet dwukrotnie mniej – rzuca mi przed kilkoma dniami jeden z polityków, który był na pierwszej linii frontu walki z COVID-19. Żaden z ówczesnych decydentów nie był dotąd tak szczery. A pytanie, czy ofiar pandemii mogło być w Polsce mniej, zadawałam im wielokrotnie. „Zrobiliśmy tyle, ile mogliśmy”; „To bardzo skomplikowane”; „Trudno powiedzieć”; „Przecież nikt nie umierał na ulicy” – to odpowiedzi, które na ogół słyszałam.

– Kto jest winny? – dopytuję mojego rozmówcę. Spotykamy się przypadkiem przed Sejmem, nie widzieliśmy się od czasów pandemii. – My wszyscy. Uwierzyliśmy, że Polacy to naród specjalny, ma specjalny gen antycovidowy – mówi. – A politycy? – upewniam się. – Też.

W pierwszych miesiącach pandemii umarło u nas mniej pacjentów niż w innych krajach Europy. I właśnie to według mojego rozmówcy nas zwiodło. Jesienią 2020 r. staliśmy się już niechlubnym liderem statystyk śmiertelności. Co się w tym czasie wydarzyło? I kto ponosi odpowiedzialność? Odpowiedź nie jest prosta. Trzeba wziąć pod uwagę czynniki, które mogą się nie wydawać znaczące – jak wybory prezydenckie w 2020 r. czy porządki w TVP, które zaprowadził Jacek Kurski.

W wojnie z wirusem popełniono wiele błędów, ale warto się przyjrzeć jednej z kluczowych bitew: szczepieniom. Na tym przykładzie można dokładnie prześledzić ciąg zdarzeń, który doprowadził do tego, że tylko w kilku innych krajach Unii Europejskiej zastrzyki przyjęło mniej ludzi niż u nas. Dlaczego, skoro mieliśmy jeden z lepiej zorganizowanych systemów szczepień i zachęcające do nich kampanie społeczne? – Bo Polacy nie chcieli – tak zwykle mówią nam politycy. Ale to nie jest wyjaśnienie.

Bóg tak chciał

Magda postanowiła umrzeć sama w domu. Nie zgodziła się jechać do szpitala. Tak jak nie zgodziła się zaszczepić. Zmarła 17 listopada 2021 r. Mimo deszczu i ryzyka zakażenia na pogrzebie pojawiło się wielu jej znajomych ze studiów czy nawet z czasów licealnych. Jeden z kolegów zakończył swoją przemowę apelem: „Proszę was, szczepcie się”. Informując o śmierci, rodzina napisała: „Bóg tak chciał”.

Kiedy Magda umierała, szczepionki były dostępne od roku. 27 grudnia 2020 r. o godz. 8.30 pierwszą dawkę preparatu dostała Alicja Jakubowska, pielęgniarka ze szpitala MSWiA w Warszawie. Akcję transmitowały na żywo media. Zapanowała atmosfera nadziei. Nikt nie podejrzewał, że najgorsze miało nadejść.

Przez pierwszy rok zaszczepiła się niewiele ponad połowa Polaków (52 proc.). Dla porównania w Portugalii zastrzyki dostało 83 proc. mieszkańców, a w Danii – 77 proc. (średnia dla Unii Europejskiej wynosiła 68 proc.). Ten drugi kraj należy do garstki państw, którym udało się z pandemii wyjść w miarę obronną ręką. Znaczy to tyle, że śmiertelność udało się im trzymać w ryzach.

– Przyjęliśmy pacjentkę, sześćdziesięcioparolatkę. W poczekalni siedział przerażony mąż, dopytywał się, co z żoną – opowiada Agnieszka Kujawska-Misiąg, dyrektorka Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Warszawie. Choć podobnych przypadków widziała dziesiątki, ten mocno zapadł jej w pamięć. – Stan kobiety był bardzo ciężki, leżała pod respiratorem. Współczułam temu mężowi, ale nie ma co ukrywać: byliśmy sfrustrowani pacjentami, którzy się nie zaszczepili. Takimi jak to małżeństwo – ciągnie lekarka. – Idę do niego osobiście i mówię: „Zaprowadzę pana do gabinetu, pielęgniarka poda panu szczepionkę”. Miał jeszcze szansę, test nie potwierdzał zakażenia. Odmówił. „Ale po co?” – spytał.

Rozmawialiśmy z lekarzami od jesieni 2021 r. do wiosny 2022 r. Wszyscy mówili wtedy mniej więcej to samo: 80–90 proc. pacjentów, którzy w tym okresie umierają na COVID-19, to osoby niezaszczepione. – Było w tym coś przerażającego. Podłączam tlen i po raz kolejny pytam: „Dlaczego pan się nie zaszczepił? Teraz umiera pan na covid”. A on ledwo oddychając, mówi do mnie: „Ale jaki COVID? Przecież go nie ma!” – wspomina prof. Andrzej Horban, ówczesny konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych i główny doradca premiera ds. COVID-19. Zadaję mu to samo pytanie co wszystkim: „Czy zgonów mogło być mniej?”. Macha ręką. – Niech pani nie daje się nabrać tej propagandzie. Wszyscy wszędzie umierali. To był COVID-19. Proszę sobie przypomnieć, co się działo we Włoszech.

Faktem jest, że – jak sugeruje prof. Horban – najwięcej nadmiarowych zgonów odnotowujemy w okresach, kiedy koronawirus szaleje najbardziej, czyli podczas jesiennych i wiosennych fal. Na wykresach widać wyraźnie, jak ostro zaczynamy wtedy wyprzedzać większość państw. Statystyki covidowych zgonów w przeliczeniu na milion mieszkańców są w Polsce grubo powyżej unijnej średniej.

Z danych rządowych wynika, że do końca czerwca 2022 r. na COVID-19 zmarło w naszym kraju 87 tys. 369 osób. Niespełna 15 proc. z nich było zaszczepionych. Reszta nie przyjęła ani jednej dawki. Autorzy raportu Ministerstwa Zdrowia z 2023 r. wyliczyli, że gdyby w drugiej połowie 2021 r. zastrzyki przyjęło choćby o 15 proc. więcej Polaków, można byłoby uratować o 8 tys. więcej ludzi.

Wolność

Pod koniec listopada 2021 r., w środku czwartej fali, na konferencji prasowej zapytano prezydenta Andrzeja Dudę o pomysł obowiązkowych szczepień. – Znając moich rodaków i ich poczucie wolności, nie wyobrażam sobie, żeby można było wprowadzić przymusowe szczepienie. (…) Przymus to byłaby ciężka sprawa – odparł Duda. Po uśmiechu, który towarzyszył tej odpowiedzi, można by sądzić, że to „polskie poczucie wolności” było mu bliskie. Dla porządku prezydent dodał zaraz, że „warto rozważyć wszystkie za i przeciw, bo 90 proc. zaszczepionych nie trafia do szpitala”.

„Wolność” to w polskiej kulturze słowo klucz, fundament naszej bogatej spuścizny romantyzmu: bohaterskich zrywów, powstańczych narracji i mitów o narodowym oporze. Wartość, w imię której swoje życie poświęciły setki tysięcy Polaków, prezydentowi posłużyła do usprawiedliwienia szczepionkowego sceptycyzmu.

Nie jest on wyjątkiem. Wiceminister zdrowia Waldemar Kraska wypowiedział się w tym czasie w podobnym tonie: – Jesteśmy troszkę innym krajem. Inaczej kulturowo jesteśmy ustawieni. Nie mówię, że mamy inną krew. Podchodzimy do obostrzeń z dużą dozą ostrożności. Mamy od wielu, wielu wieków w genach gen sprzeciwu.

Czy ten rzekomy „gen” aktywowałby się, gdyby nie sygnały z góry? Tego nie wiemy. Ostatecznie pewne było tylko to, że sprzeciw wobec szczepionek antycovidowych będzie masowy. A narracja o wrodzonej buntowniczości Polaków pojawi się w uzasadnieniach kolejnych decyzji pandemicznych, np. luzowania obostrzeń sanitarnych. – Polityka była wówczas ważniejsza niż życie – skarżył się jeden z członków Rady Medycznej przy premierze. Kiedy z niej odchodził, powiedział mi wprost: – Nie będę autoryzował zabijania ludzi.

Nie bójmy się

Przez pierwsze miesiące pandemii Polska przeszła w miarę suchą stopą. Do lipca 2020 r. na COVID-19 zmarło u nas 1,5 tys. osób – niewiele w porównaniu np. z Włochami. Korzystaliśmy więc z wakacyjnej swobody po lockdownie. Niewielu myślało o tym, że wirus powróci jesienią, nawet jeśli eksperci nie mieli cienia wątpliwości. Politycy też wiedzieli o zagrożeniu, lecz nie zamierzali burzyć społeczeństwu spokoju, bo zbliżały się wybory prezydenckie.

– Nie jestem generalnym antyszczepionkowcem, bo tak to się popularnie nazywa, ale rzeczywiście podchodzę do tego zdroworozsądkowo. Są takie choroby, które faktycznie udało się prawie wyeliminować właśnie dzięki szczepieniom – mówił Andrzej Duda trzy dni przed drugą turą wyborów prezydenckich. – Powiem otwarcie, ja się nigdy nie szczepiłem przeciwko grypie. I nie mam zamiaru się szczepić. (…) Uważam, że jak zachoruję, to najwyżej będę chory – wyjaśnił. Kiedy padają te słowa, wiemy już, że wirus SARS-CoV-2 nie wywołuje po prostu cięższej grypy. To całkiem inny wirus, o bardziej zabójczym działaniu.

Polityka odgrywała pierwszoplanową rolę od samego początku pandemii. I mocno zaznaczała swoją obecność nawet wtedy, gdy sytuacja epidemiczna stała się krytyczna. Rządzący wyciągali kartę „buntowniczej natury Polaków” za każdym razem, kiedy ich słupki poparcia się zachwiały albo kiedy trzeba było przyciągnąć wyborców do urn. Albo po to, żeby puścić oko do sympatyków Konfederacji, która była dla antyszczpionkowców ugrupowaniem pierwszego wyboru.

To podczas kampanii prezydenckiej premier Mateusz Morawiecki wypowiedział słowa, które później były mu wielokrotnie wypominane: – Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa. To jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie – tak próbował zmobilizować Polaków, by wzięli udział w drugiej turze głosowania. – Nie bójmy się. Zwłaszcza seniorzy, chodźmy na wybory. Mimo że w tym samym tygodniu szef Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) ostrzegał, że „pandemia COVID-19 nawet nie zbliża się jeszcze do końca, a wręcz przyspiesza”.

Za późno

Wiosną 2021 r. słychać było pierwsze przewidywania o zbliżającej się jesienią hekatombie. Otwarcie mówią o tym m.in. prof. Andrzej Horban, wirusolog prof. Krzysztof Pyrć i analitycy z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania UW, wśród nich dr Franciszek Rakowski. Wydaje się, że rząd rozumiał zagrożenie. Ogłosił loterię narodową, zorganizował kampanie społeczne. Gra toczyła się jednak na wielu polach. Z jednej strony pojawiały się billboardy zachęcające do szczepień, sfinansowane z państwowych pieniędzy, z drugiej – rząd flirtował z przeciwnikami zastrzyków, potencjalnymi wyborcami. A w tle dominował niepokój, że w szpitalach nie wystarczy łóżek dla umierających.

Dopiero jesienią, gdy było już źle, zaczęły się rozmowy na temat wprowadzenia tzw. paszportów covidowych, które stosowało już wiele innych krajów. Zamysł był taki, że odmowa przyjęcia zastrzyku będzie się wiązać z konsekwencjami. Nie zaszczepiłeś się? To nie wejdziesz do restauracji czy autobusu. W październiku powstał nawet projekt stosownej ustawy. Wydawał się dość konserwatywny w porównaniu z rozwiązaniami przyjętymi przez inne państwa. Zakładał, że pracodawca będzie mógł sprawdzić, czy pracownik jest szczepiony. – Problem w tym, że wtedy było już za późno – twierdzi prof. Krzysztof Pyrć, który był w gronie doradców premiera. Kiedy toczyły się dyskusje, do szpitala trafiało po kilkaset osób dziennie. – W marcu, mniej więcej pół roku przed czwartą falą, mówiłem: „Jak czegoś nie zrobimy, będzie źle”. No i nie zrobiliśmy – wituje prof. Pyrć.

Wokół projektu o paszportach covidowych nie było zgody w Zjednoczonej Prawicy. W PiS krążyły obawy, że jeśli będzie go forsować, to w koalicji dojdzie do rozłamu. Na posiedzeniu rządu stało się jasne, że ustawy nie poprze Solidarna Polska. Zapadła więc decyzja, że nie ma co ryzykować utraty cennych głosów w Sejmie za cenę certyfikatów covidowych. Przeciwnicy restrykcji i szczepień zatriumfowali. – Pamiętam dobrze jedno z posiedzeń Rady Medycznej z jesieni 2021 r. Morawiecki mówi tak: „Ja bym was posłuchał, ale co ja mogę?”. Było to rozbrajająco szczere. A zarazem przerażające. Kompletny imposybilizm – wspomina jeden z członków rady.

– Podejmowanie decyzji covidowych to była czysta polityka. Na wewnętrznych spotkaniach nikt tego nie krył. Ale co mieliśmy robić? Odejść i patrzeć, jak przychodzą aparatczycy, którzy nie znają systemu? Możemy lepiej chociaż wywalczyć drobne rzeczy? – dywaguje jeden z polityków z centrum decyzyjnego.

Podzielona na pół

– To nieprawda, że flirtujemy z przeciwnikami szczepień. Proszę spojrzeć na badania. Wcale nie jest tak, że nasi wyborcy nie chcą się szczepić – w dużym pokoju na pierwszym piętrze kancelarii premiera zaufany współpracownik Mateusza Morawieckiego prezentuje listę działań, które wykonał rząd, aby zachęcić Polaków do przyjęcia preparatów antycovidowych. Organizacja punktów, nowy system informatyczny, sprawny system dostaw. To wszystko prawda. Na początku stycznia 2021 r., kiedy startowała pierwsza tura szczepień, rządzący zacierali ręce, że byliśmy szybsi i lepsi niż Francuzi czy Szwedzi. Traktowali to jako powód do dumy.

Niedługo potem wpada mi w ręce sfinansowana z grantu NCBIR analiza stosunku Polaków do szczepień. Naukowcy sprawdzają też, czy jest on związany z preferencjami politycznymi. Wnioski nie zostawiają złudzeń. „Zaobserwowano istotną korelację między poziomem zaszczepienia a postawami wyborczymi”. Kolorowe ryciny prezentują mapę Polski podzieloną na pół: po lewej stronie intensywne kolory, po prawej coraz bledsze. Według legendy te drugie oznaczają miejsca, w którym zastrzyki nie cieszą się popularnością. „Widoczny jest podział geograficzny względem osi północny wschód a południowy zachód, w ramach którego wyższy poziom zaszczepienia związany jest z postawą wyborczą odpowiadającą preferencjom wyborczym nakierowanym na Sojusz Lewicy Demokratycznej i Komitet Obywatelski, niższy zaś z postawą wyborczą nakierowaną na Prawo i Sprawiedliwość” – piszą autorzy analizy.

Hekatomba

Jest styczeń 2022 r. Siedzimy z redakcyjnymi kolegami u ministra zdrowia Adama Niedzielskiego. Pytamy go, dlaczego nie wprowadzono paszportów covidowych. Minister odchyla się w swoim fotelu. Często tak robi, gdy słyszy pytania, których nie lubi.

Niedzielski jest zdeklarowanym zwolennikiem szczepionek. Zapewnia, że popierał wprowadzenie paszportów. Tłumaczy: „Jak wprowadzić coś, co nie ma w Sejmie wystarczająco poparcia?”. Wtedy nawet mu wierzyłam. Jesienią proponował zresztą obowiązkowe szczepienia dla nauczycieli i lekarzy. W przypadku tej pierwszej grupy przegrał z ministrem Przemysławem Czarnkiem. Szefowa małopolskiego kuratorium oświaty Barbara Nowak, protegowana Czarnka, w jednym z wywiadów nazwała szczepionki na COVID-19 „eksperymentem”. – Prawda jest taka, że te „szable” potrzebne do przyjęcia projektu w Sejmie by się znalazły, tyle że nie w partii rządzącej – uważa prof. Pyrć. – Nie jestem politykiem, więc dla mnie to jest absolutnie niepojęte, że polityka może być ważniejsza niż życie ludzkie.

Dlaczego minister zdrowia głośno nie zaprotestował, nie pokazywał, że walczy? – Może chce zostać politykiem – spekulował jeden z moich rozmówców w 2021 r. Miał rację w grudniu 2022 r. Niedzielski po raz pierwszy oficjalnie potwierdził swoje ambicje. Miał być jedynką na liście wyborczej PiS.

Czy paszporty pomogłyby uniknąć hekatomby, którą była czwarta fala? – Trudno powiedzieć – przyznaje prof. Tyll Krueger z Politechniki Wrocławskiej, który zajmował się tworzeniem modeli rozprzestrzeniania się wirusa. – Jednak gdybyśmy wprowadzili restrykcje dwa, trzy tygodnie wcześniej, uniknęlibyśmy nawet połowy zgonów – mówi w połowie stycznia 2022 r. Podczas czwartej fali Polska zapłaciła przede wszystkim za wolność – wyjaśnia Jakubowi Kapiszewskiemu, który w DGP zajmował się tym tematem.

Nad skutecznością paszportów głowiono się nie tylko u nas. Analizował to choćby brukselski think tank Bruegel. Na podstawie danych z Francji, Niemiec i Włoch eksperci doszli do wniosku, że paszporty mają sens. Tam, gdzie je wprowadzono, zaszczepionych było więcej, a zgonów i hospitalizacji – mniej. Również gospodarka radziła sobie lepiej. Bez paszportów przewidywana liczba przyjęć do szpitala i zgonów we Francji byłaby o ponad 30 proc. wyższa. W Niemczech i we Włoszech – odpowiednio o 5 proc. i 15,5 proc. Bez wprowadzenia certyfikatów covidowych nad Sekwaną zmarłoby o 4 tys. więcej osób, a nad Szprewą i Tybrem – po ok. 1 tys.

Zaufanie

– Był styczeń 2021 r., pierwsza grupa z etapu 1a, kiedy szczepiły się osoby po 70. roku życia. On się już łapał. Ona jeszcze nie. Ale do gabinetu weszli razem. On już na progu mówi: „Proszę, dajcie jej moją dawkę. Ona jest słabsza i taka chorowita” – opowiada Natalia, kierowniczka niedużej przychodni na warszawskiej Pradze. Do akcji szczepień zarejestrowała swój punkt jako jedna z pierwszych. Po roku nadal targają nią silne emocje. Natalia wspomina, że zimą 2021 r. zdarzały się starsze osoby, które przychodziły z książeczkami szczepień w ręku. Chciały mieć w nich nowy wpis. – To był kawałek historii ich życia. Nie wierzyli, że znów będą w czymś takim uczestniczyć – mówi Natalia. – Raz przyszedł pan, którego żona zmarła na COVID-19. On dostał szczepionkę, ona już nie zdążyła. Była „za młoda”. Zabrakło jej kilku miesięcy. A on nie mógł się z tym pogodzić.

Start szczepień to czas mobilizacji i entuzjazmu. Dawek było mało, a wydawało się, że zastrzyki chcą wszyscy – i to naraz. Niektórzy docierali do nich poza kolejką. „Gen sprzeciwu” uaktywnił się później. I bywał agresywny. – Nosiłam w kieszeni guzik alarmowy. Zwyczajnie się bałam. Dostaliśmy od dzielnicowego informację, kiedy obok przychodni będzie się pojawiał patrol, codziennie o tej samej godzinie. Zresztą dzielnicowy też do nas zaglądał i pytał, czy wszystko w porządku – opowiada Natalia.

„Będziesz gnił, rozpruję ci brzuch, serce” – to treść SMS-a, który dostał jeden z wiceministrów zdrowia jesienią 2021 r. Kilka miesięcy wcześniej pod blokiem, w którym mieszkał minister Niedzielski, skrzyknęła się grupa hejterów. Grożą, że „mu nie odpuszczą”. W lipcu wściekła banda atakuje punkt szczepień w Grodzisku Mazowieckim. Akcję nagrywa i transmituje na żywo w mediach społecznościowych.

Najtrudniej mają ci, którzy zaczynają szczepić młodzież. Pod ich gabinetami z plakatami krążą aktywiści antyszczepionkowi. Zdobywają prywatne numery telefonów, zasypują SMS-ami, w których padają oskarżenia o eksperymenty. Niektórzy nachodzą domy medyków i wypisują groźby na płotach.

Przejrzystość

Badania na temat antyszczepionkowej propagandy pokazują, że dużą rolę odegrały wpływy Kremla. Jak mówi Martyna Bildziukiewicz, szefowa unijnej grupy ds. walki z rosyjską dezinformacją East Stratcom Task Force, jego „agenci” dążą do wywołania ogólnego poczucia chaosu, podważenia autorytetów i osłabienia zaufania do nauki. Internauta ma mieć wrażenie całkowitej dezorientacji. Żeby nie było wiadomo, jaka jest prawda i komu wierzyć. Środowiska antyszczepionkowe rosną jednak w siłę nie tylko w Polsce. U nas nie należą nawet do tych najaktywniejszych. Może więc to, że tylu Polaków odmówiło szczepień, ma większy związek z innymi czynnikami.

Obraz nie jest czarno-biały: źli politycy i dobre szczepionki. Komisja Europejska nie informowała wystarczająco jasno o tym, że preparaty niekoniecznie zapobiegają rozprzestrzenianiu się wirusa. Profesor Ewa Augustynowicz z NIZP PZH, szefowa zespołu ds. szczepień przy ministrze zdrowia, w 2021 r. mówiła nam wprost, że nie ma na to dowodów. Firmy farmaceutyczne nie robiły badań w tym zakresie. A może robiły, ale się nie pochwaliły. Umowy z koncernami, opiewające na miliardy, nie zostały upublicznione, więc nie wiadomo było, dlaczego preparat brytyjskiego koncernu AstraZeneca królowały na Wyspach, a Niemcy przyjmowali głównie zastrzyki Pfizer-BioNTech. Ceny szczepionek w trakcie obowiązywania umów poszły też w górę.

Gdy okazało się, że niektóre kobiety w wieku rozrodczym, które zaszczepiły się AstraZenecą, mają problemy z zakrzepami, Europejska Agencja Leków (EMA) poważniej przyjrzała się sprawie. Dotąd nie uważała, że preparaty mogą się przyczynić do takich problemów. W kwietniu 2021 r. przyznała, że związek między szczepionką AstraZeneki a zakrzepami został niewykluczony, lecz korzyści z zastrzyku znacząco przewyższają ryzyka. Zobligowała jedynie brytyjski koncern do zmiany charakterystyki produktu leczniczego. W dokumencie miał się znaleźć zapis, że jednym z możliwych działań niepożądanych jest powstanie zakrzepów. To niejedyna sprawa, która pokazuje, że w informowaniu o działaniu szczepionek covidowych brakowało przejrzystości.

W Polsce padł pomysł, żeby płacić odszkodowania tym, którzy mają odczyny niepożądane po szczepionkach (NOP). Według danych PZH wśród 57,7 mln osób, które przyjęły preparat na COVID-19, było 18,7 tys. przypadków powikłań. W większości to łagodne, krótkotrwałe dolegliwości, jak ból głowy czy ręki lub gorączka. Incydentalnie zdarzają się cięższe komplikacje, m.in. neurologiczne i kardiologiczne. Rzecznik praw pacjenta do końca 2022 r. wypłacił łącznie 3,7 mln zł rekompensaty nieco ponad 1,4 tys. osobom.

Choć skuteczność szczepień była jednoznacznie dowiedziona, ludzie mieli prawo do wątpliwości i obaw. W artykule opublikowanym w grudniu 2022 r. w czasopiśmie naukowym „Lancet” Melinda Mills (Uniwersytet w Oksfordzie) i Tobias Rüttenauer (University College London) pisali: „Ludzie niechętni szczepieniom są przez wielu postrzegani jako zagrożenie dla społeczeństwa”. Choć naukowcy podkreślają, że zwiększenie wskaźnika zaszczepienia jest priorytetem zdrowia publicznego, to ostrzegają, że przymus mógłby przynieść efekt odwrotny do zamierzonego, a także pogłębić społeczną polaryzację. Dodają, że w pierwszej kolejności trzeba zrozumieć, dlaczego ludzie nie chcą się szczepić. Jako jeden z powodów podają: brak zaufania do rządu.

Słupki oglądalności

Sobotni wieczór, 19 listopada 2016 r. W programie TVP rodzice opowiadają dramatyczne historie: o swoich głęboko upośledzonych dzieciach, a nawet śmierciach. Matka opisuje, jak jej córka nieustannie mdleje, odkąd ją zaszczepiła. Kamera nieustannie powraca do zdjęcia dziewczynki oprawionego w czarne ramki i robi zbliżenia na chłopca z niepełnosprawnością, który głaszcze i całuje matkę. Po drugiej stronie studia siedzą całkiem zagubieni naukowcy. Siła tego spektaklu jest tak duża, że nabieram wątpliwości, czy szczepić moją córkę na HPV.

To nie był pierwszy program w państwowej telewizji, który promował narracje antyszczepionkowe. Zdumienie budziło szczególnie to, że ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł i premier Beata Szydło w tej sprawie milczeli. Ważniejsze były słupki oglądalności, o które dbał Jacek Kurski. Ten sam, który gdy tylko ruszyła akcja szczepień przeciw COVID-19, zaczął szukać możliwości, by dostać zastrzyk w pierwszej kolejności. Przeciwko programowi TVP głośno zaprotestowała jedynie Naczelna Izba Lekarska, która w liście otwartym zaapelowała, by Polacy nie ulegali takiej manipulacji.

Statystyki bywają nudne, ale czasem odsłaniają wymowny obraz. W ciągu pięciu lat odmowy obowiązkowych szczepień zwiększyły się w Polsce dwukrotnie (z 40,3 tys. w 2018 r. do 72,7 tys. w 2022 r.). W ciągu dekady nastąpił aż 13-krotny wzrost.

– Akcja szczepień była sukcesem? – pytam jednego z decydentów.

– Tak, bo zaszczepiło się dwa razy więcej osób, niż rząd się spodziewał.

– Mrugaliście okiem do wyborców antyszczepionkowych?

– Na pewno zrobiliśmy porządną kampanię promocyjną.

We śnie

Koroner Wojtek wystawił podczas pandemii co najmniej 200 aktów zgonu. – Były dni, kiedy jeździłem do 10–20 zgonów dziennie – mówi. Na sam koniec naszej rozmowy nagle sobie przypomina: „była taka dziewczyna…”. – Jechałem pociągiem ze Śląska i dostałem wezwanie. Ruszam do niej prosto z dworca. Mieszkała sama – opowiada.

Coś mnie tknęło, więc zapytałam go, czy nie była to przypadkiem Magda, która nie chciała się zaszczepić i postanowiła umrzeć samotnie. Szczegóły wydają się zgadzać. – Wyglądała, jakby nie cierpiała – uspokaja mnie, ale nie chce mówić nic więcej. – Leżała w łóżku, może umarła we śnie. ©Ⓟ