- Informowaliśmy o wielu aferach rządu PiS. Obiektywnie i inaczej niż TVN. Jestem z tego dumny - mówi Michał Adamczyk, wieloletni dziennikarz Telewizji Polskiej, były prowadzący „Wiadomości”, od kwietnia do grudnia 2023 r. dyrektor Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, 26 grudnia 2023 r. powołany przez Radę Mediów Narodowych na prezesa zarządu TVP.

Na początek pytanie, które ostatnio zadaję moim rozmówcom dość często: kim pan jest?

Życiowo czy formalnie?

Powiedzmy, że formalnie.

Jestem prezesem zarządu Telewizji Polskiej nieuznawanym przez władze uzurpatorskie. Zostałem powołany na to stanowisko w dokładnie ten sam sposób, jak Jacek Kurski czy Mateusz Matyszkowicz. Od 2016 r. nie zmieniły się przepisy w tym zakresie. W związku z tym należy uznać, że to ja jestem legalnym prezesem.

Z jakiegoś jednak powodu spotykamy się w redakcji DGP, a nie w budynku TVP.

Uzurpatorzy – jeszcze kiedy byłem dyrektorem Telewizyjnej Agencji Informacyjnej – zablokowali moją kartę dostępu do budynków TVP. Zrobiono to bez żadnej próby nawiązania kontaktu. Dotyczy to zresztą nie tylko mnie, ale także wielu innych osób pracujących przy pl. Powstańców Warszawy [do niedawna siedziba TAI, z której nadawano programy informacyjne TVP – red.].

Zacznijmy od początku. Co pan robił 20 grudnia o godz. 11.18, kiedy został wyłączony sygnał TVP Info?

Byłem na spotkaniu z ważną osobą poza siedzibą telewizji. Było to spotkanie związane z próbą przejęcia Telewizji Polskiej przez nową władzę. Wiedziałem, że taka próba zostanie podjęta, ale nie sądziłem, że odbędzie się to z takim podeptaniem podstawowych reguł prawnych. Otrzymałem telefon, że sygnał zostałem odcięty. Od razu przyjechałem na plac Powstańców. A tam jedno wielkie zamieszanie. Dowiedzieliśmy się, że część sprzętu jest już wywożona z placu Powstańców na Woronicza.

Kto wywoził ten sprzęt?

Ekipy techniczne na polecenie wicedyrektora TAI Rafała Kwiatkowskiego i szefa techniki [kierownika TVP ds. technicznych – red.] Sławomira Woźnicy. Te osoby musiały już wcześniej pewne rzeczy ustalić, bo niemożliwe, żeby działo się to tak spontanicznie z minuty na minutę. Ktoś wewnątrz musiał to wszystko koordynować. Kilka osób wewnątrz musiało zdradzić. Porozumieli się z uzurpatorami, którzy przejęli kontrolę nad telewizją.

Kto podjął decyzję o wyłączeniu sygnału TVP Info?

W mojej ocenie taką decyzję mogły podjąć tylko trzy osoby: prezes Mateusz Matyszkowicz, wyznaczony przez niego prokurent Przemysław Herburt lub ewentualnie dyrektor TVP Technologie Marcin Mikulski.

Równolegle do wyłączenia sygnału nowe władze TVP pojawiły się na 10. piętrze budynku przy ul. Woronicza. Jakim sposobem?

Ktoś wwiózł ich na parking podziemny.

Kto?

Mam pewne podejrzenia.

Przemysław Herburt?

Uważam, że on zdradził. Opieram to przede wszystkim na relacji świadków. Herburt nie potrafił odpowiedzieć na najbardziej podstawowe pytania o to, co robił, gdy uzurpatorzy pojawili się w budynku. A ktoś przecież musiał ich wpuścić, sami do telewizji nie weszli. Czy działam sam? Nie sądzę.

Prezes TVP Mateusz Matyszkowicz również dopuścił się „zdrady”?

Powiem tak – dyskusja o tym, kto jak zachował się w tym trudnym kryzysowym momencie, będzie nam towarzyszła jeszcze bardzo długo. Tyle mogę na dziś powiedzieć.

To zapytam inaczej. Pana zdaniem prezes Matyszkowicz zachował się dobrze w obliczu tamtych wydarzeń?

Prezes TVP powinien był podjąć znacznie więcej działań zabezpieczających. Sygnały, że może dojść do próby bezprawnego przejęcia telewizji pojawiały się już wcześniej. Niestety niewiele zrobiono, aby przejęcie telewizji utrudnić.

Dziennikarz portalu gazeta.pl Jacek Gądek ujawnił w ostatnim czasie pismo, które miało trafić na biurko prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Jego autorem miał być były prezes TVP Jacek Kurski lub ktoś z jego otoczenia. Jak czytamy w piśmie, w dniu przejęcia telewizji prezes Matyszkowicz około godz. 12 opuścił swój gabinet i udał się „nie wiadomo po co” do Telewizji Republika. Z samochodu miał namawiać telefonicznie szefostwo TAI do tego samego. Pan taki telefon odebrał?

Odebrałem.Prezes Matyszkowicz namawiał nas, abyśmy przyjechali do Telewizji Republika. Mieliśmy zrobić tam naradę i zdecydować co dalej.

Pan jednak tego polecenia nie wykonał.

Powiedziałem, że będzie lepiej, jeśli udam się na pl. Powstańców Warszawy. Uznałem, że należy być blisko ludzi, żeby nie byli w TAI sami. Matyszkowiczprzyjął to do wiadomości. Jakoś specjalnie nie naciskał. Gdybym był wówczas na jego stanowisku, starałbym się skuteczniej zabezpieczyć telewizję przed wrogim przejęciem. Wtedy sygnału nie udałoby się przejąć tak łatwo.

23 grudnia o godz. 22.30 Matyszkowicz podpisał swoją rezygnację. Dlaczego?

Tłumaczył, że ma ważne powody osobiste.

Trzy dni później Rada Mediów Narodowych na prezesa TVP powołała pana. Od kogo dostał pan tę propozycję?

Rozmawiałem o tym krótko z prezesem Matyszkowiczem. Niedługo później zadzwonił do mnie jeden z prawników Rady Mediów Narodowych, który przedstawił mi wszystkie wymogi formalne i dokumenty, które należy wypełnić.

Jak pan myśli, dlaczego wybór padł akurat na pana?

Kierowałem pracami TAI, czyli miejscem, w którym tętni życie telewizji i powstają programy informacyjne. Mam spore doświadczenie telewizyjne. Myślę, że był to naturalny i logiczny wybór.

Jak wyglądały kolejne dni? Co działo pomiędzy 26 grudnia a 13 stycznia?

Przytłaczają większość tego czasu spędziłem w swoim gabinecie przy pl. Powstańców. Nie wiedzieliśmy, co przyniosą kolejne dni. Trzeba było być na miejscu, bo kapitan schodzi ze statku ostatni.

Spał pan tam?

Tak. Jest tam pokój z łóżkiem. Mieszkam dość daleko od centrum Warszawy, dojazd zajmuje trochę czasu. Nie chciałem, żeby cokolwiek zadziało się bez mojego udziału. Czekaliśmy, co się wydarzy, czy przyjdzie ktoś z uzurpatorów i czegoś od nas zażąda. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Ale też nikt do mnie nie zadzwonił – ani likwidator, ani dyrektor generalny z prośbą, że mamy opuścić budynek. Dlatego zarzuty, że cokolwiek okupowaliśmy uważam za manipulację. Nie mogłem ot tak porzucić swojego stanowiska pracy.

A jednak 13 stycznia pan wraz z Samuelem Pereirą i Marcinem Tulickim opuściliście budynek. Zdezertowaliście?

Sytuacja stała się poważna. W pewnym momencie budynek został całkowicie odcięty przez uzurpatorów. Do środka nie mógł wejść ani mój pełnomocnik, ani posłowie z kontrolą, ani nawet nikt z jedzeniem. Funkcjonowanie tam stało się niemożliwe. Pętla została dociśnięta. Postanowiliśmy kontynuować walkę poza budynkiem TAI.

Osoby, z którymi przez wiele lat pracował pan w TVP, są już gdzieś indziej. Myślę tu przede wszystkim o Michale Rachoniu, Jarosławie Olechowskim, Danucie Holeckiej, Adrianie Boreckim czy Miłoszu Kłeczku. Wszyscy bardzo szybko odnaleźli się w Telewizji Republika. Został pan na placu boju sam. Nie licząc Samuela Pereiry, oczywiście.

Jest wielu reporterów, z którymi jestem w stałym kontakcie. Wiem, że gdyby trzeba było z dnia na dzień zorganizować ekipę „Wiadomości” lub serwis TVP Info, to jestem w stanie to zrobić w ciągu 24 godzin.

Nie ma pan żalu do tych osób, że tak łatwo się poddały i już przeszły do konkurencji?

Nie mam. Nie można wymagać od ludzi, by czekali w nieskończoność. Tym bardziej, że nie wiadomo, kiedy będzie finał.

Ale pan do Telewizji Republika się nie wybiera?

Nigdzie się nie wybieram. Jestem prezesem Telewizji Polskiej.

13 stycznia powiedział pan: “chciałem oświadczyć, że opuszczam dziś, po trzech tygodniach budynek TAI, ale zaznaczając jednocześnie, że ta walka się nie zakończyła. Ta walka poprowadzi nas do zwycięstwa”. Co uzna pan za zwycięstwo?

Powrót prawowitych władz do TVP.

Wierzy pan, że jeszcze usiądzie w fotelu prezesa w gabinecie na 10. piętrze przy Woronicza?

Gabinet jest tylko symbolem. Nie jestem do niego przywiązany. Wierzę natomiast, że kiedyś wszyscy dowiedzą się, do jakich bezprawnych działań posunęła się władza, aby przejąć media publiczne.

Porozmawiajmy o TVP za pana czasów. Jak przekazał likwidator, z tytułu stosunku pracy jako dyrektor TAI w 2023 r. zarobił pan ponad 372 tys. zł. Dodatkowo, z tytułu umów cywilnoprawnych w ubiegłym roku zarobił pan ponad 1,1 mln zł. Łącznie daje to kwotę 1,5 mln zł, co w przeliczeniu daje zarobki na poziomie 125 tys. zł miesięczne. Dużo?

Zacznijmy od tego, że to, co ujawnił likwidator, to manipulacja. Przede wszystkim do tych kwot doliczono sześciomiesięczną odprawę za rozwiązanie kontraktu na prowadzenie „Wiadomości”. Taka odprawa nie jest niczym nadzwyczajnym. Podobne odprawy były już przed 2016 r.

Próbowano jednak stworzyć wrażenie, że w TVP powstały jakieś niewiarygodne kominy płacowe. Tylko, że moim przypadku sytuacja była specyficzna. Pierwszy raz w historii dyrektorem TAI została osoba, która jednocześnie była twarzą „Wiadomości”. Miałem dwa kontrakty.

Zarzucił pan manipulację – no to po kolei. Ile zarabiał pan miesięcznie jako prowadzący „Wiadomości”?

Nie mogę ujawnić dokładnych kwot ze względu na klauzulę tajności. Powiem tak: do maja, czyli do momentu objęcia sterów w TAI, zarabiałem ponad 40 tys. zł brutto miesięcznie. Od maja, na dwóch stanowiskach – prowadzącego „Wiadomości” i pełniącego obowiązki szefa TAI – kwota ta była dwukrotnie wyższa.

I tak było do grudnia?

Tak, z tą różnicą, że od grudnia miałem dostawać znów mniej więcej połowę tej sumy, bo rozwiązałem kontrakt na prowadzenie „Wiadomości”. Miałem skupić się wyłącznie na zarządzaniu TAI.

Pana zdaniem to rynkowe stawki? Gdyby poszedł pan pracować do prywatnej telewizji, mógłby pan liczyć na podobne pieniądze?

Wszystko zależy, jaka byłaby to to telewizja. W Polsacie i TVN-ie główni prowadzący zarabiają podobne pieniądze.

Wróćmy jeszcze do kwestii odprawy. Nie uważał pan, że przy tak dużych zarobkach należało z niej po prostu zrezygnować? W końcu mowa o pieniądzach publicznych.

Na takie same, sześciomiesięczne odprawy, mogli liczyć inni prowadzący „Wiadomości”. Nie byłem żadnym wyjątkiem. W 2016 r. Piotr Kraśko czy Beata Tadla również dostali odprawy.

Poza tym, gdybym próbował porozumieć się z uzurpatorskimi władzami, to skorzystałbym na tym jeszcze bardziej. Oprócz sześciomiesięcznej odprawy, dostałbym pieniądze wynikające z dziewięciomiesięcznego okresu zakazu konkurencji. Dlatego twierdzenie, że Adamczyk siedział na pl. Powstańców dla pieniędzy, kurczowo trzymał się stołka, to wierutna bzdura.

Główne wydanie „Wiadomości” prowadził pan nieprzerwanie od 2016 r. Pana zdaniem program ten obiektywnie przedstawiał rzeczywistość?

Przedstawialiśmy rzeczywistość inaczej niż TVN. I bardzo dobrze. Dzięki temu na rynku medialnym panował pluralizm.

Nie odpowiedział pan na moje pytanie. Zapytam więc inaczej – czy w pana opinii „Wiadomości” patrzyły tak samo krytycznie na działania polityków Prawa i Sprawiedliwości, jak i ówczesnej opozycji?

Wspomnieliśmy w naszym programie o każdej aferze. Choć zdaję sobie sprawę, że w opinii konkurencji poświęcaliśmy na to zbyt mało czasu, ale ich zdanie niewiele mnie obchodzi.

Pamięta pan choć jedną aferę rządu Zjednoczonej Prawicy, którą ujawniły „Wiadomości”?

„Wiadomości” nie ujawniły chyba żadnej takiej afery. Ale na pewno informowaliśmy o wielu w sposób obiektywny. A przy okazji na pewno skrajnie różny od tego, w jaki prezentował to TVN. Z czego osobiście jestem dumny.

Według pana w „Wiadomościach” realizowana była zasada dotycząca oddzielania informacji od komentarza?

Współczesne programy informacyjne są skonstruowane inaczej niż 10-20 lat temu.

A serwisy informacyjne w mediach publicznych nie powinny iść starym, konserwatywnym torem?

Świat się zmienia, wszystko się zmienia. Spójrzmy na rynek medialny w Stanach Zjednoczonych. Oglądając CNN i FOX News można odnieść wrażenie, że żyje się dwóch Amerykach, w dwóch różnych światach.

Różnica jest taka, że CNN i FOX News to prywatne stacje.

Faktycznie, taki argument jest często podnoszony. Ale czy to ma oznaczać, że media publiczne mają się nie rozwijać? Że „Wiadomości” mają być ciągle takie same? „Wiadomości” pięknie się rozwijały, także pod względem oglądalności. A dziś mamy do czynienia z ogromnymi, bezprecedensowymi spadkami oglądalności TVP. Można odnieść wrażenie, że to poziom telewizji osiedlowej.

Jest pan pewien, że priorytetem mediów publicznych powinno być właśnie zwiększanie oglądalności za wszelką cenę? Nie uważa pan, że ze względu na trochę inne zadania publiczne walka o widza dla TVP nie powinna stanowić celu samego w sobie?

Wszystkie stacje komercyjne chciałby, żebyśmy tak myśleli. Wie pan dlaczego? Bo wtedy miałyby tort reklamowy do podziału tylko pomiędzy siebie. Uważam, że publiczna telewizja ma prawo walczyć o widza na takich samych zasadach, jak media komercyjne. I to się zresztą działo. Od kiedy zostałem szefem TAI pod względem oglądalności częściej „Wiadomości” biły „Fakty” niż na odwrót.

Jednym z elementów, który nagminnie stosowały „Wiadomości” były tzw. paski grozy. Pewnym symbolem stał się pasek „Lewicowy faszyzm niszczy Polskę”, który firmował pan swoją twarzą. W pana ocenie takie zabiegi są w porządku?

Nie pamiętam tego paska. Czego dotyczył materiał?

„Wiadomości” wyemitowały go 27 października 2020 r. Materiał dotyczył Strajku Kobiet i wydarzeń w Sejmie związanych z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji.

Paski często muszą być bardzo wyraziste, choćby po to, aby przyciągnąć uwagę widza. Działo się tak nie tylko w TVP, ale też innych tytułach prasowych i internetowych.

Oczywiście, mogę powiedzieć, że nie wszystkie paski TVP były idealne. Część pewnie można uznać za nietrafione. Ten, który pan przytoczył, jest mocny – przyznaję – ale może był adekwatny. Musiałbym zobaczyć cały materiał.

Ale chyba nawet bez ponownego seansu może pan przyznać, że jest to pasek oceniający, pejoratywnie nacechowany i wymierzony w jedną grupę. Daleko mu do funkcji czysto informacyjnej.

Wiele jest takich pasków dzisiaj. To nie jest żadna nowość. W tym zakresie telewizja nie wypracowała żadnych nowych standardów. Komentujące i oceniające paski pojawiały się już wcześniej. W TVN-ie od dawna mówi się na przykład „trybunał Julii Przyłębskiej” zamiast „Trybunał Konstytucyjny”.

Przyzna pan, że jest jednak pewna różnica pomiędzy „trybunałem Julii Przyłębskiej” a „lewicowym faszyzmem niszczącym Polskę”.

Tak, to są inne sprawy. Adekwatnym przykładem mogłaby być relacja TVN, w której próbowano wmawiać, że w Polsce rodzi się faszyzm. Pokazano słynny materiał z urodzin Hitlera w lesie i tort z wafelkami.

Podczas ubiegłorocznej kampanii wyborczej widzowie TVP nie mieli szansy zobaczyć transmisji na żywo z konwencji Donalda Tuska, wówczas lidera największej partii opozycyjnej.

W „Wiadomościach” pokazywaliśmy fragmenty takich wystąpień.

Wycięte, z odpowiednim komentarzem.

Dziś wszystko w zasadzie podaje się z komentarzem.

Lubi pan nawiązywać do TVN-u. W TVN24 nieraz widziałem transmisję na żywo z konwencji Jarosława Kaczyńskiego.

Zaraz po tym w studiu komentowali ją starannie dobrani goście.

Dlatego TVP zrezygnowała z problemu i konwencji Donalda Tuska po prostu na żywo nie emitowała.

Na konwencjach Donalda Tuska pojawiło się często tak dużo nieścisłości, że długo musielibyśmy to prostować. Zapewniam jednak, że nasi widzowie wiedzieli Donald Tusk głosi i proponuje. Funkcja informacyjna była więc wypełniona. Zresztą wiele z tego, co mówiliśmy, dziś się potwierdza.

Nie uważa pan, że widz Telewizji Polskiej ma prawo zapoznać się na żywo z wystąpieniem wyborczym lidera Platformy?

O najważniejszych rzeczach informowaliśmy.

Powtórzę – pokazywaliście to fragmentarycznie, nie na żywo i z komentarzem.

Taki komentarz był bardzo wskazany. Ostrzegaliśmy na przykład, że Platforma nie wprowadzi kwoty wolnej od podatku w wysokości 60 tys. zł. Pojawiły się wówczas pretensje, dlaczego tak mówimy, skoro Donald Tusk zapowiedział przecież, że taką kwotę wprowadzi. Po prostu z góry wiedzieliśmy, że tego nie zrobi.

Niesamowite tłumaczenie. Mam nadzieję, że w autoryzacji mi pan tego nie wytnie.

Dobrze. Chce pan kolejny przykład? Benzyna. „Gdy ja wrócę do władzy, benzyna będzie po 5,19 zł”. Naprawdę mieliśmy takie głupoty puszczać ludziom?

I pana zdaniem Telewizja Polska powinna przewidywać, które obietnice przyszły rząd spełni i na podstawie decydować, czy wyemituje ją widzom, czy też nie.

Nie. Rolą telewizji jest widzom pewne rzeczy tłumaczyć i komentować. Co zyskujemy, emitując wypowiedź polityka, który powie np., że chce, aby benzyna kosztowała 2,50 zł za litr? Przecież wiemy, że to nieprawda. Kiełbasa wyborcza. To aż się prosi o komentarz.

Tylko czym innym jest wyemitowanie konwencji na żywo, a później np. komentarza eksperta od rynku paliw, a czym innym odgórna rezygnacja z emisji wystąpienia danego polityka.

Widz miał pilota i mógł zobaczyć główną partię opozycyjną, skacząc po różnych kanałach. Do 20 grudnia widz miał zapewniony pewien pluralizm. Po 20 grudnia go stracił. Dziś media głównego nurtu mówią jednym głosem.

Zamykając ten wątek, zadam panu jedno pytanie. Czy jest coś, co nie podobało się panu w „Wiadomościach”? Ma pan szanse uderzyć się we własne piersi, a nie cudze.

Nie podobało mi się, że niektóre materiały były za długie, ale udało się to zmienić. Nie podobało mi się, że w pewnym momencie prawie całkowicie pomijane były wiadomości z zagranicy, ale to też się zmieniło. Chciałem też, aby każdy reporter był bardziej zaangażowany w tworzenie swoich materiałów. Ale to też się udało zrobić, bo wprowadziliśmy tzw. stand-upy [reporter nagrywa swoją wypowiedź, stojąc bezpośrednio przed kamerą – red.]. Wprowadziliśmy także kolegia redakcyjne, których do maja nie było.

A pod kątem politycznym?

Nie ma czegoś takiego. Ja naprawdę byłem dumny z „Wiadomości”. I wiem, że widzowie również odczuwają ich wielki brak. Dlatego też teraz szukają czegoś innego, wybierają telewizję wPolsce.pl albo Republikę.

We wrześniu Mateusz Baczyński w Onecie ujawnił, że w 2000 r. usłyszał pan „prokuratorskie zarzuty za brutalne pobicie swojej kochanki”. Według zeznań miał pan „okładać pięściami po twarzy”, grozić, że ją „udusi, włoży do samochodu i wyrzuci w górach”. „Rzucił mnie na łóżko i przytrzymał ręce kolanami, tak że nie mogłam się ruszać. Usiadł mi na klatce i zaczął na mnie pluć. Kosmyki moich włosów owijał wokół palców i kolejno je wyrywał. Błagałam, żeby przestał” – to fragment zeznań kobiety.

Artykuł był skrajną manipulacją. Do sądu trafiła sprawa zarówno przeciwko Onetowi, jak i autorowi tego tekstu. Myślę tutaj o art. 212 kodeksu karnego [zniesławienie – red.]. Z akt sprawy wyciągnięto zeznania osoby, która była ze mną skonfliktowana. Kompletnie pominięto przy tym moją wersję wydarzeń i składane przeze mnie dowody. To, co chciałbym podkreślić, to fakt, że żadnego pobicia nie było.

W artykule czytamy jednak, że sąd uznał, że „sprawstwo i wina oskarżonego nie budzą wątpliwości i zostały potwierdzone dowodami zebranymi w sprawie”.

Nie było wyroku, oczywiście nie zostałem skazany, nie było nawet aktu oskarżenia. Nie było żadnych rozpraw, żadnego sądowego postępowania dowodowego. Sąd wydał postanowienie o warunkowym umorzeniu. Z tego powodu nie odwołałem się od tej decyzji, uznając, że to koniec sprawy. Z perspektywy czasu, po 24 latach jakie minęły, uważam, że popełniłem wtedy błąd, nie odwołując się od tego postanowienia.

Czyli może powiedzieć pan jasno: nie pobiłem tamtej kobiety?

Oczywiście. Nigdy jej nie pobiłem. Onet celował pominął ważne elementy tej historii. Udowodnię to w sądzie.

Rozmawiał Marek Mikołajczyk

Galimatias prawny w Telewizji Polskiej

W sprawie TVP mamy spór dwóch ośrodków władzy, z tym że kontrolę nad TVP sprawuje de facto tylko jeden z nich – likwidator Daniel Gorgosz i rada nadzorcza z przewodniczącym mec. Piotrem Zemłą. Nowe władze spółki, a także likwidator, zostały wskazane w grudniu 2023 r. przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bartłomieja Sienkiewicza. Żadna z tych osób nie znalazła się jednak w Krajowym Rejestrze Sądowym. Referendarz Tomasz Kosub w styczniu 2024 r. oddalił bowiem oba wnioski w tej sprawie. Jego postanowienia zostały zaskarżone. Dwa tygodnie temu pierwsza skarga (w sprawie rady nadzorczej) została w I instancji nieprawomocnie oddalona, druga zaś (w sprawie otwarcia likwidacji) nadal czeka na rozpatrzenie. Nowe władze spółki podkreślają, że działają legalnie. Zgodnie z uchwałą siedmiu sędziów Sądu Najwyższego z 18 września 2013 r. (sygn. akt III CZP 13/13) sprzeczne z prawem uchwały podjęte przez walne zgromadzenie akcjonariuszy (w tym wypadku jednoosobowo przez ministra Sienkiewicza) pozostają w mocy do czasu prawomocnego orzeczenia sądu o stwierdzeniu ich nieważności.

Z kolei Michał Adamczyk został powołany na prezesa TVP przez Radę Mediów Narodowych – organ, który na mocy ustawy od 2016 r. wskazywał władze mediów publicznych. Konstytucyjność przepisów o RMN od momentu wejścia w życie budzi wiele wątpliwości prawnych. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 13 grudnia 2016 r. (sygn. akt K 13/16) podkreślał bowiem, że ustawodawca musi zapewnić udział Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w procedurze powoływania i odwoływania władz spółek mediów publicznych. Orzeczenie do dziś nie zostało jednak wykonane, a przepisy ustawy o RMN nadal obowiązują. Wniosek o wpisanie w KRS Michała Adamczyka jako prezesa zarządu nadal czeka na rozpatrzenie przez sąd rejestrowy. ©℗