Minister kultury dostał od Sejmu mandat, aby przeprowadzić zmiany w TVP. Można dyskutować nad środkami, ale nie nad celem - mówi Bogdan Zdrojewski, poseł Koalicji Obywatelskiej, szef sejmowej komisji kultury i środków przekazu, w latach 2007–2014 minister kultury i dziedzictwa narodowego.
Zaczęło się od apelu w postaci uchwały sejmowej, która z jednej strony była fotografią stanu mediów publicznych, z drugiej wezwaniem, aby zdefiniowany stan patologii zakończyć. Chodzi o czas, w którym media publiczne nie były de facto publiczne. Było w nich za dużo wrogości, nienawiści, wykluczenia, politykierstwa, schlebiania niskim gustom, a za mało prawdziwych i rzetelnych informacji. Czasami pojawiały się nawet elementy szczucia, obrażania, dezawuowania, ośmieszania z rozmaitymi formami gróźb wobec wszystkich tych, którzy nie podzielali pogladów ówczesnej władzy. To należało zakończyć. Sposób wprowadzania ładu w mediach publicznych być może nie jest dla wszystkich jasny i transparentny, ale należy pamiętać, że przez wiele lat tak zdewastowano środowisko prawne, cały kontekst czy też środowisko formalnoprawne mediów publicznych, że wybrnięcie z tego stanu rzeczy nie należy do zadań łatwych.
Oczywiście, że nie. Niestety obrona partyjnego węzła propagandy stała się dla części środowiska Prawa i Sprawiedliwości zadaniem kluczowym. Podjęto aktywności klasyczne dla zwykłego sabotażu.
Jest dokładnie odwrotnie. Decyzja, którą podjął minister Sienkiewicz, jest zgodna z tamtym wyrokiem. Trybunał Konstytucyjny zwrócił uwagę, że zignorowano kompetencje KRRiT w zakresie powoływania władz mediów publicznych, a tym samym akt przekazania tych kompetencji Radzie Mediów Narodowych był niewłaściwy, sprzeczny z konstytucją i polską racją stanu. W związku z tym minister kultury nie dysponował de facto narzędziami, aby przywrócić ład w mediach publicznych drogą kiedyś naturalną. Cały system prawny został zaburzony. Decyzja o wprowadzeniu zmian we władzach spółek została więc podjęta na podstawie uproszczonych formuł prawnych. Najważniejszym celem było przywrócenie ładu. Jestem jednak przekonany, że w 2024 r. zajmiemy się tymi problemami bardziej kompleksowo. Napiszemy nową ustawę medialną, która przy okazji będzie uwzględniała nowe wyzwana cywilizacyjne i technologiczne stojące przed mediami publicznymi.
Minister Sienkiewicz bez wątpienia miał mandat Sejmu, aby takie działania podjąć. Wybrane środki mogą być w środowisku prawnym dyskutowane, ale zdecydowanie nie cel, który Sejm postawił całemu rządowi.
Minister został zobligowany do tego, aby przywrócić ład w mediach i zakończyć okres, który był absolutnie nieakceptowalny. I tego dokonał. Dobrane środki prawne były adekwatne do stanu patologii, społecznych oczekiwań i istniejących zagrożeń pogłębienia zastanego stanu rzeczy.
To oczywiste. Nie można uchwały mylić z ustawą. Wyrażona opinia w postaci uchwały nie tworzy też nowych źródeł prawa. Niemniej jednak określenie i zdefiniowanie sytuacji, ważnej z punktu widzenia interesów państwa, nie może zostać zlekceważone. Powinno być źródłem określonej aktywności – i tak się stało.
Minister nie zlekceważył ani opinii, ani zawartej w niej oceny, ani oczekiwań społecznych. Można toczyć spór o użyte narzędzia, ale już zdecydowanie nie jeżeli chodzi o uzyskanie postulowanego efektu. To trwanie w stanie niewątpliwej patologii mogło być źródłem poważnych zarzutów.
Nigdy nie uważałem i nie uważam, że taka zasada ma prawo funkcjonować. Ale jeszcze raz podkreślę, że stan mediów publicznych sam określał konieczność działań szybkich, zdecydowanych, z użyciem dostępnych, ale niestety bardzo ograniczonych narzędzi prawnych.
Nie. Malkontenci będą wskazywać inne możliwe ścieżki, włącznie z aktywnością prezydenta RP. Niestety obowiązkiem rządu jest działanie adekwatne, a w stanie poważnych zagrożeń i patologii także zdecydowane i bez zbędnej zwłoki. Warto też przypomnieć, że prezydent miał okazję do krytyki podejmowanych przez ostatnie osiem lat działań. Niestety ze swoich prerogatyw nie skorzystał, a nawet miał swój udział w tworzeniu bytów pozakonstytucyjnych. Dziś oczywiście czekają nas kolejne wyzwania, bo decyzje ministra nie kończą niezbędnych aktywności w tym zakresie.
Potrzebna jest ustawa kompleksowa, ale także incydentalna, likwidująca Radę Mediów Narodowych.
Wydaje mi się, że prezydent w tej materii powinien uwzględnić wcześniej wspomniane orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Eksperci wielokrotnie podkreślali, że Rada Mediów Narodowych jest organem pozakonstytucyjnym. Dlatego wierzymy, że prezydent podpisałby taką ustawę.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji docelowo powinna odzyskać utracone kompetencje. Nie obejmują one jednak tak daleko idących ingerencji personalnych, jakie niezgodnie z konstytucją otrzymała RMN. Dodatkowym problemem jest obecny skład KRRiT, a zwłaszcza osoba przewodniczącego Macieja Świrskiego. Wydaje się, że dziś ten organ toczy wirus nietransparentności, opieszałości, instrumentalizmu i bezwolności wobec rozmaitych oczekiwań poprzedniej władzy. Także nowe instytucje powołane i zarządzane wprost przez prezesa KRRiT powinny się znaleźć w polu zainteresowania organów kontrolnych. I tak z pewnością w najbliższym czasie się stanie.
Jego pozycja jest jednak niezwykle słaba z powodu tego, co czyni. Sam w efekcie może skrócić swoją misję i myślę, że dziś jest wręcz na autostradzie ku temu.
Nie można wykluczyć żadnego scenariusza.
Jestem o tym przekonany. Media publiczne muszą reprezentować całość społeczeństwa, całość ich poglądów, rozmaite poglądy polityczne. A dziennikarze nie mogą być funkcjonariuszami żadnej partii.
To oczywiste. Zresztą już w czasach rządów koalicji PO-PSL mieliśmy na to liczne dowody. ©℗