Minister kultury dostał od Sejmu mandat, aby przeprowadzić zmiany w TVP. Można dyskutować nad środkami, ale nie nad celem - mówi Bogdan Zdrojewski, poseł Koalicji Obywatelskiej, szef sejmowej komisji kultury i środków przekazu, w latach 2007–2014 minister kultury i dziedzictwa narodowego.

Co się w ostatnich dniach wydarzyło w mediach publicznych?
ikona lupy />
Bogdan Zdrojewski, poseł Koalicji Obywatelskiej, szef sejmowej komisji kultury i środków przekazu, w latach 2007–2014 minister kultury i dziedzictwa narodowego / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski

Zaczęło się od apelu w postaci uchwały sejmowej, która z jednej strony była fotografią stanu mediów publicznych, z drugiej wezwaniem, aby zdefiniowany stan patologii zakończyć. Chodzi o czas, w którym media publiczne nie były de facto publiczne. Było w nich za dużo wrogości, nienawiści, wykluczenia, politykierstwa, schlebiania niskim gustom, a za mało prawdziwych i rzetelnych informacji. Czasami pojawiały się nawet elementy szczucia, obrażania, dezawuowania, ośmieszania z rozmaitymi formami gróźb wobec wszystkich tych, którzy nie podzielali pogladów ówczesnej władzy. To należało zakończyć. Sposób wprowadzania ładu w mediach publicznych być może nie jest dla wszystkich jasny i transparentny, ale należy pamiętać, że przez wiele lat tak zdewastowano środowisko prawne, cały kontekst czy też środowisko formalnoprawne mediów publicznych, że wybrnięcie z tego stanu rzeczy nie należy do zadań łatwych.

W ostatnią środę o godz. 11.18 widzom TVP Info nagle wyłączono program. Po chwili na głównych antenach TVP rozpoczęła się emisja zapętlonej czołówki, a później reklam i seriali. Przez kilka godzin główna stacja informacyjna w kraju emitowała program o delfinach. Gdy podczas emisji „Agrobiznesu” jeden z prowadzących zaczął mówić o sytuacji w TVP, momentalnie zdjęto go z anteny. Zapowiadaliście zmiany w mediach, ale czy naprawdę tak to musiało wyglądać?

Oczywiście, że nie. Niestety obrona partyjnego węzła propagandy stała się dla części środowiska Prawa i Sprawiedliwości zadaniem kluczowym. Podjęto aktywności klasyczne dla zwykłego sabotażu.

Trybunał Konstytucyjny w grudniu 2016 r. orzekł, że pozbawianie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (KRRiT) kompetencji do odwoływania i powoływania członków zarządów i rad nadzorczych mediów publicznych jest niezgodne z konstytucją. Często przypominaliście tamten wyrok TK, a teraz minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz podjął decyzję wbrew niemu.

Jest dokładnie odwrotnie. Decyzja, którą podjął minister Sienkiewicz, jest zgodna z tamtym wyrokiem. Trybunał Konstytucyjny zwrócił uwagę, że zignorowano kompetencje KRRiT w zakresie powoływania władz mediów publicznych, a tym samym akt przekazania tych kompetencji Radzie Mediów Narodowych był niewłaściwy, sprzeczny z konstytucją i polską racją stanu. W związku z tym minister kultury nie dysponował de facto narzędziami, aby przywrócić ład w mediach publicznych drogą kiedyś naturalną. Cały system prawny został zaburzony. Decyzja o wprowadzeniu zmian we władzach spółek została więc podjęta na podstawie uproszczonych formuł prawnych. Najważniejszym celem było przywrócenie ładu. Jestem jednak przekonany, że w 2024 r. zajmiemy się tymi problemami bardziej kompleksowo. Napiszemy nową ustawę medialną, która przy okazji będzie uwzględniała nowe wyzwana cywilizacyjne i technologiczne stojące przed mediami publicznymi.

Pana zdaniem działania ministra Sienkiewicza były zgodne z prawem? Tak właśnie powinno się dokonywać zmian w mediach publicznych?

Minister Sienkiewicz bez wątpienia miał mandat Sejmu, aby takie działania podjąć. Wybrane środki mogą być w środowisku prawnym dyskutowane, ale zdecydowanie nie cel, który Sejm postawił całemu rządowi.

Dopytam: czy działania ministra były zgodne z prawem?

Minister został zobligowany do tego, aby przywrócić ład w mediach i zakończyć okres, który był absolutnie nieakceptowalny. I tego dokonał. Dobrane środki prawne były adekwatne do stanu patologii, społecznych oczekiwań i istniejących zagrożeń pogłębienia zastanego stanu rzeczy.

Ale uchwała jest tylko opinią Sejmu. Nie może stanowić podstawy prawnej do działania.

To oczywiste. Nie można uchwały mylić z ustawą. Wyrażona opinia w postaci uchwały nie tworzy też nowych źródeł prawa. Niemniej jednak określenie i zdefiniowanie sytuacji, ważnej z punktu widzenia interesów państwa, nie może zostać zlekceważone. Powinno być źródłem określonej aktywności – i tak się stało.

Panu ta aktywność się podobała?

Minister nie zlekceważył ani opinii, ani zawartej w niej oceny, ani oczekiwań społecznych. Można toczyć spór o użyte narzędzia, ale już zdecydowanie nie jeżeli chodzi o uzyskanie postulowanego efektu. To trwanie w stanie niewątpliwej patologii mogło być źródłem poważnych zarzutów.

Czyli w tym wypadku cel uświęcał środki.

Nigdy nie uważałem i nie uważam, że taka zasada ma prawo funkcjonować. Ale jeszcze raz podkreślę, że stan mediów publicznych sam określał konieczność działań szybkich, zdecydowanych, z użyciem dostępnych, ale niestety bardzo ograniczonych narzędzi prawnych.

Brzmi to jednak tak, jakby cel te środki uświęcał.

Nie. Malkontenci będą wskazywać inne możliwe ścieżki, włącznie z aktywnością prezydenta RP. Niestety obowiązkiem rządu jest działanie adekwatne, a w stanie poważnych zagrożeń i patologii także zdecydowane i bez zbędnej zwłoki. Warto też przypomnieć, że prezydent miał okazję do krytyki podejmowanych przez ostatnie osiem lat działań. Niestety ze swoich prerogatyw nie skorzystał, a nawet miał swój udział w tworzeniu bytów pozakonstytucyjnych. Dziś oczywiście czekają nas kolejne wyzwania, bo decyzje ministra nie kończą niezbędnych aktywności w tym zakresie.

Mówi pan o długofalowych rozwiązaniach. Co dalej z Radą Mediów Narodowych (RMN)?

Potrzebna jest ustawa kompleksowa, ale także incydentalna, likwidująca Radę Mediów Narodowych.

Co z prezydenckim wetem? Liczycie na przychylność Andrzeja Dudy w tej kwestii?

Wydaje mi się, że prezydent w tej materii powinien uwzględnić wcześniej wspomniane orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Eksperci wielokrotnie podkreślali, że Rada Mediów Narodowych jest organem pozakonstytucyjnym. Dlatego wierzymy, że prezydent podpisałby taką ustawę.

Jeśli nie RMN, to co? Uprawnienia do powoływania i odwoływania władz spółek medialnych wrócą do KRRiT?

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji docelowo powinna odzyskać utracone kompetencje. Nie obejmują one jednak tak daleko idących ingerencji personalnych, jakie niezgodnie z konstytucją otrzymała RMN. Dodatkowym problemem jest obecny skład KRRiT, a zwłaszcza osoba przewodniczącego Macieja Świrskiego. Wydaje się, że dziś ten organ toczy wirus nietransparentności, opieszałości, instrumentalizmu i bezwolności wobec rozmaitych oczekiwań poprzedniej władzy. Także nowe instytucje powołane i zarządzane wprost przez prezesa KRRiT powinny się znaleźć w polu zainteresowania organów kontrolnych. I tak z pewnością w najbliższym czasie się stanie.

Ustawowa kadencja Macieja Świrskiego trwa jednak do 2028 r. Można ją skrócić tylko w określonych przypadkach.

Jego pozycja jest jednak niezwykle słaba z powodu tego, co czyni. Sam w efekcie może skrócić swoją misję i myślę, że dziś jest wręcz na autostradzie ku temu.

Czyli będziecie chcieli go odwołać?

Nie można wykluczyć żadnego scenariusza.

Z ręką na sercu: czy nowa TVP Info będzie stacją pluralistyczną? Głosy posłów koalicji rządzącej i opozycji będą tak samo słyszalne? Goście będą występować na dokładnie takich samych zasadach?

Jestem o tym przekonany. Media publiczne muszą reprezentować całość społeczeństwa, całość ich poglądów, rozmaite poglądy polityczne. A dziennikarze nie mogą być funkcjonariuszami żadnej partii.

TVP będzie wam patrzyła na ręce i ujawniała ewentualne afery?

To oczywiste. Zresztą już w czasach rządów koalicji PO-PSL mieliśmy na to liczne dowody. ©℗

Rozmawiał Marek Mikołajczyk
Rozmowa przeprowadzona 20 grudnia