Z rekordowej frekwencji, przekraczającej 74 proc., zadowolony jest prezydent Andrzej Duda. – Demokracja w Polsce jest stabilna – stwierdził. Nie powiedział wprost, któremu ugrupowaniu powierzy misję tworzenia rządu. Spodziewane jest jednak, że będzie to jego macierzysty obóz, mimo apeli opozycji, by to jej w pierwszym kroku Duda dał zielone światło. W PiS nastroje nie są dobre – analizowane są przyczyny słabego wyniku i na poważnie brany jest pod uwagę scenariusz oddania władzy. Jedynym ratunkiem dla PiS byłoby podkupienie posłów Trzeciej Drogi, ale szanse na to są nikłe.

Przy wynikach z wieczoru, które nie dają PiS sejmowej większości, coraz bardziej prawdopodobny wydaje się wariant, w którym prezydent (jeszcze wczoraj przebywający w Rzymie) wyznaczy najodleglejszy termin na zwołanie pierwszego posiedzenia Sejmu nowej kadencji, by kupić PiS trochę czasu na poukładanie się w nowych realiach. – Posiedzenie musi się odbyć do 14 listopada, ale decyzje będą podejmowane po oficjalnych wynikach podanych przez PKW – mówi Małgorzata Paprocka, minister w Kancelarii Prezydenta. Ostateczne wyniki mamy poznać dziś, od tego momentu należy się więc spodziewać decyzji ze strony głowy państwa.

Równolegle, zwłaszcza wśród polityków opozycji, pojawiają się rozważania, czy zanim zbierze się Sejm nowej kadencji, nie zostaną zwołane obrady Sejmu mijającej kadencji – po to, by np. przegłosować ustawy i wysłać je do podpisu prezydenta (choć mowa jedynie o tych regulacjach, które już przeszły przez Senat). Na razie takich sygnałów nie słychać ze strony obozu rządzącego. – Formalnie nic nie stoi na przeszkodzie, choć taki zwyczaj nie był praktykowany – słyszymy od rozmówcy z obozu rządzącego. – O ile wiem, PiS już w tej chwili nie ma większości przez wewnętrzne spięcia, więc nie odważą się zwołać teraz Sejmu – dodaje polityk opozycji.

Nowy rząd

Jeśli chodzi o scenariusz tworzenia nowego rządu, to PiS opiera się na deklaracjach Andrzeja Dudy, że w pierwszym kroku powierzy to zadanie kandydatowi ugrupowania, które zajęło pierwsze miejsce. Te deklaracje pałac potwierdza także po wyborach. – Tradycją jest powierzanie misji tworzenia rządu przedstawicielowi zwycięskiego ugrupowania. Wszyscy prezydenci działali zgodnie z tą zasadą – mówi Małgorzata Paprocka. I taki wariant był omawiany na spotkaniu PiS na Nowogrodzkiej po wieczorze wyborczym. – Jest decyzja, że tworzymy rząd w pierwszym rozdaniu – słyszymy w PiS. Pytanie też, czy Andrzej Duda nie powierzy misji formowania gabinetu kandydatowi PiS, jeszcze zanim zbierze się Sejm nowej kadencji. – Bywało już tak, że desygnowanie premiera miało miejsce przed posiedzeniem Sejmu. Ale pamiętajmy, że obecny rząd musi jeszcze złożyć dymisję i kontynuować działalność do czasu powołania nowego gabinetu – zwraca uwagę rozmówca z obozu rządzącego.

Osobną kwestią jest to, kto będzie kandydatem prawicy. – To będzie raczej premier Morawiecki – mówi jeden z jego współpracowników, ale takiej pewności nie ma na sto procent, a inny podkreśla, że wprawdzie to najbardziej prawdopodobny wariant, ale jak wiadomo, to decyzja prezesa. PiS może się zastanawiać, czy zachować sobie swobodę wyboru w tej kwestii, gdyby inny kandydat był bardziej strawny dla opozycji i pojawiły się jakiekolwiek widoki na uzyskanie większości rządowej z częścią posłów opozycyjnych. – Gdyby Konfederacja miała lepszy wynik i ze 20 posłów, to stworzylibyśmy rząd – mówi nam polityk PiS. Wyniki z 95 proc. obwodów pokazywały jednak, że to KO, Trzecia Droga i Lewica mają stabilną większość (ponad 240 mandatów).

Rozgrywka z opozycją

Dlatego było widać, że PiS już na poważnie bierze pod uwagę wariant przejścia do opozycji. Wczoraj w partii były prowadzone szczegółowe analizy, także pod kątem tego, co się stało, że wyniki okazały się tak dalekie od satysfakcjonujących. O tym rozmawiano na spotkaniu członków sztabu wyborczego z kierownictwem partii. – Wyłania się obraz, że liczba głosów na PiS jest taka sama jak w 2020 r. na Andrzeja Dudę w I turze wyborów prezydenckich i dużo większa na opozycję. A to oznacza, że naszych wyborców poszło tyle samo, a wyborcy tamtej strony bardziej się zmobilizowali – powiedziała nam jeszcze przed tym spotkaniem osoba z otoczenia premiera Morawieckiego. Zdaniem naszego rozmówcy charakterystyczne jest też to, że część dużych miast szybciej policzyła głosy niż mniejsze jednostki. A to może wynikać z faktu, że w największych miastach było znacznie mniej chętnych do głosowania w referendum, co przyspieszyło liczenie w komisjach.

PiS szacuje, że brakuje mu nawet ok. 30 mandatów do sejmowej większości, dlatego przyciągnięcie do siebie takiej liczby szabel z PSL czy Konfederacji i tym samym domknięcie procedury wyłaniania nowego rządu już w pierwszym konstytucyjnym kroku (gdzie premiera wskazuje prezydent, a Sejm głosuje większością bezwzględną) będzie niezwykle trudne. Zwłaszcza że deklaracje płynące ze strony ludowców brzmią jednoznacznie. – Niech PiS się łudzi. Szkoda czasu na rozmowy z nimi. Ciekawsze były lata 2005–2007 i wtedy nie daliśmy się skusić na koalicję z PiS. W tej chwili te ich ukłony w naszą stronę są wręcz niegrzeczne – ocenia polityk PSL. Polityków PiS to raczej nie zniechęca i wciąż zapewniają, że są skłonni podjąć się negocjacji z ludowcami. – Tym bardziej że Kosiniak-Kamysz popełnił polityczne harakiri, już na tym etapie obwieszczając, że nie ma mowy o koalicji z PiS, zamiast postawić Tuskowi twarde warunki – ocenia rozmówca z PiS. Nie można wykluczyć, że PiS będzie kusił ludowców nawet funkcją premiera. Zresztą nęcenie może dotyczyć koalicjanta ludowców. – Z Polski 2050 wejdą zupełnie nowi posłowie, nikt ich nie zna. Jest szansa, że może uda nam się z nimi zapoznać – mówi osoba z PiS. Dla odmiany ludowcy odgrażają się. – Przy obecnym układzie sił to raczej my będziemy namawiali posłów PiS, żeby dołączyli do nas, i to może mieć szanse powodzenia – podkreśla polityk PSL. ©℗