Mężczyzna ma przynosić pieniądze do domu. To w skrócie rządowa recepta na zwiększenie liczby dzieci. Wyrażona jest w zapowiedzi ochrony ojca przed zwolnieniem z pracy aż do ukończenia przez dziecko pierwszego roku życia (w małżeństwie zacznie działać już w czasie ciąży).

Mniej dosłownie tą filozofią przesiąknięta jest cała Strategia Demograficzna 2040. Rząd chce bowiem „popularyzacji kultury sprzyjającej rodzinie” i wskazuje na „szczególną rolę sformalizowanych małżeństw, które nie tylko są najtrwalszą formą związku, ale również mają największą dzietność”.
Wbrew pozorom – czytaj: utrwalonym wzorcom – instrumenty, które sprzyjają dzietności i instrumenty promujące tradycyjne małżeństwo jako wzorzec, to nie są te same instrumenty. Mało tego, te dwa cele wcale nie są ze sobą zbieżne. Oczywiście część osób będzie chciała realizować swoje życie rodzinne właśnie w takiej strukturze. I jak najbardziej powinny móc to robić.
Celnie pyta w DGP Katarzyna Siemienkiewicz z Pracodawców RP, dlaczego ojcowie mają dostawać przywileje za sam fakt spłodzenia dziecka, skoro ich wkład w opiekę jest daleko niewystarczający, np. nie korzystają z urlopów rodzicielskich. Z doświadczeń innych krajów wynika, że dążenie do równego podziału obowiązków opiekuńczych między kobietę i mężczyznę ma związek z liczbą dzieci, np. pary chętniej decydowały się na drugie dziecko, jeśli ojciec aktywnie brał udział w opiece nad pierwszym. Tym tropem podąża prawodawstwo Unii Europejskiej, a zwłaszcza dyrektywa, zwana work-life balance (WLB), której celem jest wzmocnienie opiekuńczej roli ojca. Przewiduje np. dwumiesięczny urlop ojcowski, którego, co ważne, nie można oddać matce. Batalia o drugie dziecko jest istotna, bo to minimum, byśmy mogli mówić o zastępowalności pokoleń. To cel, który rząd w optymistycznym scenariuszu chce osiągnąć już w 2040 r. Na razie współczynnik dzietności wynosi 1,42 dziecka na kobietę.
W Strategii Demograficznej 2040 ani razu nie padają takie sformułowania jak „równy podział obowiązków”, choć sam problem jej autorzy dostrzegają. Wyceniają, zazwyczaj niewidoczną, pracę opiekuńczą. „W rodzinach z dzieckiem poniżej 3. roku życia, wartość pracy domowej matek jest szacowana miesięcznie na 5809 zł, ojców ‒ 4309 zł. Największą część stanowi opieka nad dziećmi, która wynosi dla matki 4329 zł” – czytamy w dokumencie. Autorzy strategii wskazują, że ojcowie stanowią mniej niż 1 proc. pobierających świadczenie z tytułu urlopu rodzicielskiego, odnotowują też istnienie dyrektywy WLB. Jednak nie wyciągają z tego wniosków. Nie ma propozycji rozwiązań, które zachęcałyby ojców do korzystania z urlopów opiekuńczych. Nie ma nic o pracach nad wdrożeniem unijnej dyrektywy, a musimy ją przyjąć do sierpnia 2022 r. Choć w dokumencie jest bardzo dużo o wspieraniu rodzin w różnych obszarach (praca, mieszkania, edukacja, zdrowie, polityki społeczne), nic nie wskazuje na to, by role kobiet i mężczyzn miały się realnie uwspółcześnić.
Rząd robi jedynie kurtuazyjny ukłon w kierunku równościowego myślenia o rodzinie. Zapewne z powodu konieczności utrzymania kobiet na rynku pracy, bo – jak zauważono – „kobiety w Polsce znacznie częściej pracują w pełnym wymiarze czasu pracy, co powoduje, że w większym stopniu przyczyniają się do rozwoju gospodarczego kraju niż kobiety w krajach Zachodu i Południa kontynentu”.
Jednocześnie różnica między zatrudnieniem kobiet i mężczyzn (według Eurostatu w 2020 r. wskaźnik zatrudnienia wynosił 65,7 proc. dla kobiet wobec 81,4 proc. dla mężczyzn) wskazuje, że jest tu pole do aktywizacji zawodowej kobiet, na czym rządowi również zależy.
Być może to także ukłon w kierunku tych kobiet, które nie mają ‒ jak to określono w strategii ‒ „preferencji na dom i rodzinę”. W postulacie równego podziału obowiązków między ojca i matkę nie chodzi jednak o ideologiczny ukłon, chodzi o realną pozycję kobiety w społeczeństwie i gospodarce.
Jeśli dla pracodawców nie będzie oczywiste, że w opiekę nad dzieckiem w takim samym stopniu mogą być zaangażowani oboje rodzice, to dalej kobieta będzie postrzegana jako mniej wiarygodny i dyspozycyjny pracownik (11 proc. kobiet doświadczyło zwolnienia po powrocie z urlopu macierzyńskiego lub wychowawczego). Jeśli matka będzie postrzegana jako główna opiekunka, to tylko ona będzie systemowo „zachęcana” do tzw. elastycznego zatrudnienia czy zmniejszenia wymiaru czasu pracy. W praktyce zatem jej pozycja zawodowa będzie słabsza (mniej doświadczenia, mniej szans na awans), a jej portfel chudszy. Będzie to też miało wpływ na utrzymywanie się luki płacowej, czyli różnicy między zarobkami kobiet i mężczyzn na tym samym stanowisku. W Polsce wynosi ona 8,5 proc. – w sektorze prywatnym to 15,7 proc., a publicznym – 3,8 proc. Mniejsza płaca to w konsekwencji mniej składek na emeryturę. Przy zróżnicowanym wieku emerytalnym kobiety przejdą na nią wcześniej niż mężczyźni. Jednocześnie będą ją pobierać dłużej, bo dłużej żyją, co oznacza mniejsze pieniądze na tym etapie życia. Z danych ZUS wynika, że obecnie przeciętna emerytura mężczyzny jest wyższa aż o 49,2 proc. Społeczne i ekonomiczne „koszty” posiadania dziecka ponosi kobieta. Jaką decyzję podejmie?