Jakie jest pana największe polityczne rozczarowanie tego roku?

Największe polityczne rozczarowanie to początek prezydentury Karola Nawrockiego, który zamiast być prezydentem Polski i wszystkich Polaków, niestety stał się prezydentem partyjnym. Widać, że prezydent ma złych doradców, którzy mówią – idź na zwarcie.

Kto konkretnie mu tak doradza?

Podpowiadają mu to pewnie dwaj urzędnicy młodego pokolenia: szef Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz i szef Kancelarii Prezydenta Zbigniew Bogucki. Prezydent nie dobrał sobie zespołu urzędników, którzy chcieliby z tej prezydentury uczynić prezydenturę państwa. I to jest rzeczywiście rozczarowanie, którego się nie spodziewałem.

Naprawdę spodziewał się pan, że z kandydatem wspieranym przez opozycję nie będziecie się ścierać?

Znając wcześniej prezydenta Nawrockiego jako szefa Instytutu Pamięci Narodowej, byłem przekonany, że ogłoszony kandydat obywatelski, mimo że wspierany przez PiS, wzniesie się ponad podziały. Nie był nigdy politykiem, więc to powinno być dla niego łatwe. Został prezydentem opozycji, a tego akurat po nim się nie spodziewałem.

Może po prostu tworzycie, jak mówi prezydent, złe prawo. Stąd weta.

Bzdura. Prezydent mówi tak, żeby usprawiedliwić swoją manię wetowania. Ale to jest dopiero początek prezydentury i nie przekreślałbym go. Wydaje mi się, że po kilku miesiącach harców jego urzędników, jeśli wróci do niego to zło, które czyni, zmieni się jego nastawienie. To moje noworoczne życzenie. Karol Nawrocki w kampanii mówił, że będzie prezydentem wszystkich Polaków. Dziś w wielu wypowiedziach i decyzjach pokazuje, że jest prezydentem partii i zakładnikiem swego rodzaju paktu, cyrografu, który podpisał w kampanii Sławomirowi Mentzenowi.

A kto z kolegów z rządu zawiódł pana najbardziej?

Działania Lewicy, także głośna ofensywa ideologiczna minister Barbary Nowackiej, nie przysporzyły punktów tej koalicji. Dołożył się do tego w jakimś sensie premier, który w mojej ocenie nie zadaniował w pełni resortów. Nie do końca rozliczył też ministrów.

Kto zasługiwał na rozliczenie, a nie został rozliczony?

Na pewno minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która na koniec roku chciała nam zafundować ustawę niszczącą polskich przedsiębiorców w postaci dodatkowych uprawnień dla Państwowej Inspekcji Pracy. Na pewno minister Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, która nie wykorzystała w pełni środków z Krajowego Planu Odbudowy i publicznie ogłosiła, że 5,1 mld euro zwraca do Brukseli, ponieważ są jej niepotrzebne, bo nie ma pieniędzy na ich obsługę. Pani Pełczyńska-Nałęcz nie rozumie, że nawet jeśli nie wykorzysta kwoty podstawowej, to Polska i tak do końca trwania projektu będzie płaciła odsetki od tej kwoty.

Czyli nie powinna zostać wicepremierem?

Nie zasługiwała na to, żeby zostać ministrem, więc niby dlaczego miałaby zostać wicepremierem? Minister Dziemianowicz-Bąk i minister Pełczyńska-Nałęcz nie spełniły moich oczekiwań.

Powinny pożegnać się z rządem?

To decyzja premiera. Ja wyraziłem swoje zdanie. To premier odpowiada za cały rząd koalicyjny.

A premier spełnił pana oczekiwania?

Premier spełnił oczekiwania swojego obozu politycznego i dba o to, żeby budować silną pozycję Koalicji Obywatelskiej.

Wyczuwam niedosyt.

Bo premier skupia się na partii, a niekoniecznie buduje silną pozycję Rzeczypospolitej i koalicji rządzącej.

Rekonstrukcja rządu nic nie dała?

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że rekonstrukcja, która trwała od pół roku, nie została dokończona, bo dwa najważniejsze ministerstwa – superresorty energetyki oraz gospodarki i finansów – nigdy nie powstały. Odwołanie jednego czy dwóch ministrów, kilku wiceministrów, to żadna rekonstrukcja. Minister Maciej Berek nie przeprowadził zasadniczej ustawy o działach, dzięki której sprawy energetyki, rozrzucone po pięciu resortach, miały się znaleźć w jednym superresorcie, a sprawy gospodarki i finansów, wyjęte z innych ministerstw, skupione w drugim.

Czemu to idzie jak po grudzie?

Nie wiem, proszę pytać pana Berka. Ja mogę powiedzieć, że nie wszystko idzie jak po grudzie. W Ministerstwie Obrony Narodowej nie tylko żaden z kontraktów wojskowych nie został zerwany, ale i podjęto nowe wspaniałe decyzje, chociażby w zakresie tarczy ochronnej czy programu SAFE. Bardzo pozytywnie oceniam pracę ministra Dariusza Klimczaka i Ministerstwa Infrastruktury, bo projekt Portu Polska i prace związane z przywracaniem połączeń kolejowych i budową kolei dużych prędkości nabrały tempa. Jest wiele kontraktów na zakup taboru kolejowego, także floty samolotowej dla Polskich Linii Lotniczych. Jest też sukces ministra Miłosza Motyki, który miał duży wkład w przyspieszenie negocjacji z Komisją Europejską w sprawie zgody na budowę elektrowni jądrowej wspieranej środkami publicznymi.

Dziwnym trafem, mówiąc o sukcesach, wymienia pan tylko ludowców.

Skoro to oni mają sukcesy… Chcę też podkreślić kwestie związane z Ministerstwem Rolnictwa, uspokojenie napływu produktów z Ukrainy. W tej chwili finalizuje się bardzo zdecydowana walka Ministerstwa Rolnictwa o odejście od umowy ze strefą Mercosur.

Skoro tak świetnie wam idzie, dlaczego macie takie słabe notowania?

Przede wszystkim dlatego, że premier umiejętnie przeniósł linię sporu ze sporu Donald Tusk – Jarosław Kaczyński na spór Donald Tusk – Karol Nawrocki. Wciąż jest to jednak spór dwóch wielkich ośrodków. W związku z tym zdecydowanie słabnie PiS, ale mniejsze partie polityczne też na tym tracą.

Macie pomysł na wyjście z defensywy?

PSL powinno wyjść ze swoimi projektami. Negocjujemy z Federacją Przedsiębiorców Polskich ustawę ratunkową dla służby zdrowia. Konsultowaliśmy ją już z minister zdrowia i ministrem Berkiem. Chcemy, żeby to była ustawa rządowa.

Jest na to szansa?

Zobaczymy, ale jeśli nie, to nie złożymy broni. W styczniu 2026 r. będziemy ją wnosić jako projekt poselski PSL. Mamy też przygotowany projekt ustawy dotyczący PIT i zapowiedzi premiera o podniesieniu kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł, emerytury bez podatku, PIT rodzinnego, powiązania z aktywnością zawodową. To jest w jednej ustawie.

I będziecie go wnosić, choć premier mówi, że nie ma pieniędzy na podwyższenie kwoty wolnej?

Będziemy. Mamy nie rewolucyjny, a ewolucyjny projekt podwyższenia kwoty wolnej. To nie jest kwestia pieniędzy, ponieważ w pierwszym roku koszty tej ustawy dla budżetu są minimalne, to mniej więcej 2,5 mld zł. Dopiero w trzecim roku wzrosną do 30 mld zł, ale zważając na wzrost gospodarczy i zwiększone wpływy z tytułu podatków, to się rekompensuje.

Mówicie premierowi „sprawdzam”.

Ja bym powiedział, że wyciągamy pomocną dłoń. Wprowadzenie kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł, o której mówił premier, kosztowałoby państwo ponad 50 mld zł. Nasze propozycje, jeśli połączyć je z pewną zmianą systemu pobierania składki i systemu ubezpieczeń emerytalnych, w pierwszym roku wywołają skutki dla budżetu państwa na poziomie 2,5 mld zł, w drugim roku – ok. 12 mld zł i dopiero w trzecim roku – niecałych 30 mld zł. To nie jest rzecz, której państwo nie jest w stanie udźwignąć. Można te elementy wprowadzić.

Na czym miałyby polegać korekty w emeryturach i składkach?

Szczegóły przedstawię, gdy złożę projekt, jeśli rząd go nie przejmie.

Rozmawiał pan na ten temat z koalicjantami?

Rozmawiam i zainteresowanie jest. Projekt dostał minister Andrzej Domański, ale wydaje się, że nie chce mu poświęcić czasu.

To chyba spory problem, że akurat minister finansów nie jest nim zainteresowany?

Szkoda, bo zobowiązań trzeba dotrzymywać. W tym projekcie są ważne zobowiązania premiera i Polskiego Stronnictwa Ludowego, więc liczymy na akceptację. Jeśli nie, złożymy go w styczniu jako projekt klubowy.

Tęskni pan za Trzecią Drogą?

Umówiliśmy się na cztery wybory i to zrobiliśmy. Polskie Stronnictwo Ludowe idzie do wyborów jako PSL, zapraszając różnych partnerów do współpracy. Naturalnym partnerem są przedsiębiorcy. Zorganizowaliśmy ostatnio w Sejmie konferencję, w której brało udział 11 ogólnopolskich organizacji przedsiębiorców; protestowaliśmy przeciwko propozycjom zgłaszanym przez minister Dziemianowicz-Bąk zwiększającym uprawnienia Państwowej Inspekcji Pracy.

Czyli PSL szuka nowego pomysłu na siebie?

PSL zawsze będzie przy polskim rolniku, ale jednocześnie będzie ratowało polską przedsiębiorczość, bo jeśli nie będzie przedsiębiorców i nie będą oni tworzyć miejsc pracy, żadna ochrona pracowników nie będzie miała miejsca.

Myśli pan, że Polska 2050 dotrwa do końca kadencji w tej formule?

Życzę im dobrze i wierzę, że dadzą radę. Szkoda, że Szymon Hołownia zrezygnował z kandydowania na szefa partii, bo byłby naturalnym spójnikiem tego środowiska. 10 stycznia rozstrzygnie się, kto zostanie szefem Polski 2050, ale siedmioro kandydatów pokazuje, jak bardzo zróżnicowane wewnętrznie jest to środowisko i jak bardzo potrzebuje silnego przywództwa.

Szymon Hołownia był silnym przywódcą? Niektórzy mówią, że się pogubił.

Szymon Hołownia był ojcem tego pomysłu, dał mu twarz i wprowadził to środowisko do Sejmu. Jestem przekonany, że nie będzie na zewnątrz, tylko pozostanie istotnym elementem tego środowiska.

Zmiana da Polsce 2050 szansę na sondażowe odbicie?

Być może ożywi ją zmiana władzy, odświeżenie struktur i ich poukładanie na nowo.

Kto jest największym przegranym tego roku?

To nie był rok wielkich przegranych, choć jedna osoba rzuca się w oczy. Niewątpliwie Rafał Trzaskowski miał wielką nadzieję na prezydenturę i już witał się z gąską. Wydaje się, że przez źle dobrany sztab wyborczy został prawie prezydentem, a prawie, jak wiadomo, robi wielką różnicę. Choć niewiele mu zabrakło do tego, żeby jego pragnienie i pragnienie jego wyborców się spełniło.

Rozmawiała Marta Kurzyńska