Nie będę oryginalny, jeśli napiszę, że człowiekiem roku 2025 w polskiej polityce okazał się Karol Nawrocki. Aż do pierwszej tury tegorocznych wyborów prezydenckich był on w większości sondaży spisywany na straty. Politycy „uśmiechniętej” koalicji i jej klakierzy z radością odliczali czas do końca drugiej prezydenckiej kadencji Andrzeja Dudy w przekonaniu, że kandydat obozu „demokratycznego” – Rafał Trzaskowski – ma wygraną w kieszeni. A tu nici z tego. Przepełniona pychą pewność siebie została boleśnie ukarana.
Ale to nie prezydent Warszawy okazał się w polskiej polityce wielkim „przegrywem” roku 2025. Trzaskowski miał zostać prezydentem Polski głównie po to, żeby hurtem podpisywać ustawy podsuwane mu przez Donalda Tuska. Stawką wyścigu o prezydenturę była zatem niczym nieograniczona władza premiera. Dlatego przede wszystkim to Tusk w owej rywalizacji poniósł klęskę.
Ofermowaci inteligenci Kaczyńscy
Co legło u przyczyn tej politycznej niespodzianki? Jeszcze w roku 2007 Tusk, podczas ówczesnej kampanii wyborczej do parlamentu, podkreślał, że wychowywał się na podwórku. Kreował się na „swojego chłopa”, co miało go pozytywnie odróżniać od Lecha i Jarosława Kaczyńskich. W antypisowskim przekazie przedstawiano bowiem braci jako ofermowatych inteligentów, którzy zamiast z kolegami kopać piłkę na podwórku, siedzieli w domu i czytali książki. Ten czarny PR był o tyle zadziwiający, że powielali go ludzie podkreślający rolę elit w społeczeństwie i ostentacyjnie gardzący prawicą dlatego, że postrzegali ją jako opcję cechującą się obciachowym prostactwem. Niemniej taka gra wizerunkowa przynosiła Tuskowi sukcesy polityczne.
To już jednak przeszłość. Od jesieni 2024 roku głównym przeciwnikiem Tuska jest człowiek innego pokroju niż bracia Kaczyńscy. Karol Nawrocki to wprawdzie, tak jak oni, też inteligent (choć z awansu społecznego), ale ofermą nazwać go nie sposób. Można go określić jako „prawdziwka z blokowiska” – kogoś, kto nie tylko kopał piłkę, ale i boksował, biorąc udział – z powodzeniem – w turniejach juniorskich. Uchodzi więc jak najbardziej za swojego chłopa. Również w tym sensie, że nie da sobie w kaszę dmuchać, a przede wszystkim nie pozwoli się wpędzić w kompleksy przez wieloletnich rządców polskich dusz.
Tusk kontra Nawrocki. Twardy trafił na twardszego
Wśród przyczyn porażki Donalda Tuska należy wskazać istotny czynnik obiektywny. Z pewnością od roku 2007 rola lewicowo-liberalnych salonów w życiu publicznym nad Wisłą mocno się zdewaluowała. Na politykę coraz większy wpływ mają proste przekazy płynące z mediów społecznościowych. Rewelacje „Gazety Wyborczej” dezawuujące prawicę mogą być przekonujące już tylko dla twardego elektoratu sił, które ona popiera, więc nie znaczą prawie nic.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to, czym Donald Tusk walczył z braćmi Kaczyńskimi, okazało się bronią obosieczną. I tu dochodzimy do innego czynnika stojącego za porażką premiera. Tusk na własnej skórze doświadczył sytuacji, w której ten, który zgrywa twardziela, spotyka kogoś, kto jest twardszy od niego. Trafiła więc kosa na kamień. Powinno to być lekcją dla tych przemądrzałych i zarozumiałych osób, które przeciwstawiając elity plebsowi, a kulturę chamstwu, jednocześnie ekscytują się brutalnością, z jaką ich polityczni ulubieńcy poczynają sobie w walce o władzę.