Wynik drugiej tury wyborów prezydenckich. Nigdy jeszcze w polskiej polityce po 1989 r. nie doszło do aż takiej sensacji w wyborach prezydenckich. Ani zwycięstwo Aleksandra Kwaśniewskiego nad Lechem Wałęsą, ani nawet Andrzeja Dudy nad Bronisławem Komorowskim nie wynikało z podobnych okoliczności. Struktura elektoratu i dynamika bieżącej polityki nie czyniły Karola Nawrockiego faworytem.
Okazało się, że skala negatywnych emocji przede wszystkim wobec Donalda Tuska przeważyła szalę i okazała się czytelna także dla części młodszej generacji wyborców. To była chyba największa sensacja.
Tak. Zaszkodziła m.in. właśnie zbyt duża obecność Donalda Tuska w kampanii. Jeśli jest się politykiem popularnym, ale mającym też bardzo liczne grono antyfanów, to nie należy występować w decydujących momentach bipolarnych konfliktów. Nie pomogła też sprawa debaty w Końskich i postawa Szymona Hołowni.
Dziwaczna. Skoro mówi się wyborcom przez pięć lat, że ma się świetnego kandydata, urodzonego, by być prezydentem, to po co w ostatniej chwili urządza się prawybory, które siłą rzeczy muszą być dla niego jakąś formą krytyki z wnętrza partii?
To bardzo duża partia polityczna z olbrzymim doświadczeniem, która przeżyła niejeden kryzys. Zwłaszcza Donald Tusk, bo pojawiały się wątpliwości co do przywództwa premiera.
Nie miał z tym większego problemu, pogłębił polaryzację, przedstawił siebie jako gwarant oporu wobec PiS, m.in. jeśli chodzi o kwestie rozliczeń. I to na swój sposób wystarczyło, zwłaszcza że kampania Karola Nawrockiego, jego zwycięstwo, które było gigantycznym sukcesem sztabu PiS, dało partii Jarosława Kaczyńskiego polityczny tlen.
Bo nie rozwiązało żadnego ze strukturalnych problemów tej partii. Prawo i Sprawiedliwość nie było w stanie zdyskontować w prosty sposób zwycięstwa Karola Nawrockiego. I notowania nie wzrosły.
Ludzie, którzy stawili się przy urnach w drugiej turze i poparli Karola Nawrockiego, to koalicja, której powtórzenie się byłoby bardzo trudne.
Składała się nie tylko z wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Realne poparcie dla Karola Nawrockiego jako kandydata PiS pokazała pierwsza tura. Delikatnie rzecz ujmując, nie było ono, tak jak i w przypadku PO i Rafała Trzaskowskiego, imponujące. PiS nie rozwiązało problemów ze strukturą wiekową elektoratu, z jego koncentracją na obszarach słabiej zurbanizowanych, często wyludniających się. Wreszcie nie znaleziono remedium na to, że sposób myślenia o świecie, zwłaszcza Polaków w młodym i średnim wieku, w wielu kwestiach coraz bardziej oddalał się od sposobu myślenia głosujących na PiS tradycyjnych wyborców 60+.
Tak. A wojna frakcji nigdy nie służy tak skonstruowanym partiom. PiS jako formacja wyrastało z traumy polskiej prawicy lat 90., wewnętrznie podzielonej wedle osi ideologicznych oraz personalnych. Remedium na to okazało się przywództwo Jarosława Kaczyńskiego. Do tej pory w PiS frakcje stanowiły drobne grupy, nieustannie tasowane przez kierownictwo partii. Teraz PiS stanęło przed poważnym wyzwaniem.
Widać to, co się dzieje wokół byłego premiera Mateusza Morawieckiego, który przecież po wyborach w 2023 r. w zasadzie oficjalnie przyznał, że jest zainteresowany przywództwem w partii. Jeśli taka partia ma przed sobą prostą, jasną przyszłość i perspektywę powrotu do władzy, frakcyjność powinna słabnąć. W sytuacji, w której przyszłość jest nanaczona wieloma niewiadomymi, jak obecnie, łatwiej o ujawnienie się wewnętrznych podziałów. W scenariuszu, w którym powrót do władzy musiałby oznaczać koalicję z Konfederacją, siłą rzeczy ci politycy, którzy widzieliby PiS bliżej politycznego centrum, nie są w najlepszym położeniu.
Zbiór afer związanych z Funduszem Sprawiedliwości był tak dziwaczny, a momentami wręcz groteskowy, że trudno, by to służyło partii. Zwłaszcza, że były to takie sprawy, z których trudno się w prosty sposób wytłumaczyć, nawet jeśli nie dochodziło do łamania prawa. W czasie, kiedy PiS mogłoby szukać dróg do nowych wyborców, musiało się tłumaczyć przed starymi wyborcami. Przy tym Ziobro to polityk w szeregach PiS niezbyt lubiany. Żałobników po jego politycznym zgonie raczej nie będzie zbyt wielu.
Myślę, że trzeba by na Google Maps ustawić funkcję przybliżenia, żeby dostrzec jakiegokolwiek żałobnika w kondukcie politycznym.
Chciał być na raz częścią koalicji rządzącej i opozycją. Chciał być, używając słów Leszka Kołakowskiego, liberalno-konserwatywnym socjalistą. Chciał być koalicjantem PO, sojusznikiem PSL i jeszcze otwartym i na PiS, i na Lewicę. A przy tym jeszcze pozostawać dalej showmanem z pogranicza polityki i kultury popularnej.
Oczywiście. Tak było z Ruchem Palikota, z formacją Zbigniewa Ziobry, z Nowoczesną Ryszarda Petru.
Mamy problem z generacją polityków z pokolenia 40 do 50 lat, którzy byli socjalizowani już w realiach przygotowywania ludzi do pracy w korporacjach, gdzie wszystko dzieje się szybko i trwa krótko. Kończymy jeden event, zaczynamy następny itd. Jeśli ktoś nie rozumie, dlaczego polską polityką rządzą Tusk, Kaczyński i Czarzasty, to ma właśnie doskonały przyczynek do znalezienia odpowiedzi.
Myślę, że nawet więcej niż jednego. Pierwszy szampan powinien dotyczyć tego, że został marszałkiem Sejmu.
Gdyby ktoś 20 lat temu powiedział, że Włodzimierz Czarzasty będzie marszałkiem Sejmu, nikt by w to absolutnie nie uwierzył. Drugi powód jest taki, że cichaczem Lewica została partią numer dwa w koalicji rządzącej. Nawet jeśli sondaże nie wędrowały w górę, siłą rzeczy status największego koalicjanta KO wzmacnia ją politycznie. Po trzecie, choć wynik Magdaleny Biejat w wyborach prezydenckich nie wykraczał poza najniższy horyzont oczekiwań, to kolejny raz okazało się, że Lewicy udało się dokonać istotnej zmiany pokoleniowej wśród elektoratu.
Oczywiście słabość innych, rozpad Trzeciej Drogi i automatyczny upadek obu głównych podmiotów tej koalicji odegrał tu rolę.
Z niezłego wyniku Adriana Zandberga nic kompletnie nie wynika. Partia co najwyżej będzie w przyszłości mogła negocjować z Lewicą jakieś biorące miejsca na listach.
-Tak, choć paradoksalnie rząd nieco polepszył swoje notowania, podobnie jak Koalicja Obywatelska. Karol Nawrocki w tym momencie ma mocniejszą pozycję na prawicy, niż mogło się wydawać, że będzie miał, co wynika właśnie z kryzysu w PiS.
Niezbyt. Jednocześnie wzmacnianie się Brauna jest dla PiS niebezpieczne, bo jego poglądy są akceptowalne dla części wyborców partii Jarosława Kaczyńskiego. Chodzi tu głównie o kwestię ukraińską i poparcie dla poglądów Brauna wśród mężczyzn w średnim wieku, silne zwłaszcza w województwach lubelskim i podkarpackim. Jest niebezpieczne także ze względu na to, że każdy, kto nie jest blisko głównego nurtu integracji europejskiej w Europie, będzie się orientował na Donalda Trumpa. Więc każdy musi zostać trumpistą, a jeśli tak, to republikaninem. A skoro republikaninem, to musi wspierać politykę Izraela. I to jest strategiczny problem z perspektywy PiS.
Bycie w partii przedstawiającej się jako bardziej proamerykańska niż proeuropejska ma polityczną cenę. Z Grzegorzem Braunem bardzo trudno będzie opłacić rachunek.
Do tego dodałbym dywersyfikację prawicy w stylu lat 90. Niemal każdy znany polityk wtedy nosił buławę przywódcy w plecaku. Trzy podmioty na prawicy wymieniające się elektoratem to dla drugiej strony polityczny prezent. Tusk w jednej z wypowiedzi po klęsce w wyborach prezydenckich wyraźnie zarysował taktykę, która sprowadzałaby się do tego, że te 10 mln, które zagłosowały na Rafała Trzaskowskiego, to wyborcy, którzy stawiają się przy urnach i będą głosować na partie koalicji rządzącej. Natomiast 10 mln Karola Nawrockiego drugi raz w tym samym składzie i w tym samym miejscu się nie spotka.
Te kalkulacje będą miały sens wtedy, jeśli przewaga Koalicji Obywatelskiej nad PiS będzie trwała, a Lewica zacznie gonić w sondażach albo najlepiej przeganiać przynajmniej jeden z tych mniejszych prawicowych podmiotów.
Spokojni o swoją przyszłość w polityce są tylko polityczni nieboszczycy. Koalicja od wewnątrz się nie rozpadnie, a tradycyjnie już w polskim Sejmie nie będzie raczej wielu chętnych na rozwiązanie Sejmu i nowe wybory.
Można Platformę i PiS nazwać inaczej, ale pozostaną tymi samymi formacjami, zresztą zmiana nazwy jednej z tych formacji właśnie się dokonała. Wobec osłabienia ludowców na placu boju pozostała Lewica, a po stronie opozycji Konfederacja i Korona. Procenty głosów na te trzy komitety będą szczególnie ważne dla analizy polityki w 2026 r., bo wskażą, kto pod koniec kadencji będzie faworytem do władzy po kolejnych wyborach.