Dla Henryka IV Paryż był wart mszy. Historia ma go jednak w dobrej pamięci i jest skłonna bardziej uznawać jego pragmatyczne racje niż oskarżać o cynizm polityczny. Mikołaj Kopernik, zanim mu opublikowano „O obrotach ciał niebieskich”,dwukrotnie – nie całkiem dobrowolnie – zmieniał wstęp do swego dzieła, aby ubiec oczekiwany sprzeciw i ostatecznie zadedykował je papieżowi. A i tak na kilka stuleci trafił do indeksu ksiąg zakazanych.
Prawnicy? Nasze czasy? Pisząca te słowa sama zmieniała w książce o wzorcach umownych w prawie cywilnym „kodeks niemiecki z 1897 r.” na „BGB”, odrzucając zarazem uprzejmą propozycję cenzora, aby „autorka zdecydowała się, czy chodzi jej o kodeks z RFN czy z NRD”. Bywały sprawy bardziej doniosłe w skutkach – i bieżących, i tych odleglejszych, reputacyjnych, sięgające naszych czasów.
Wstęp dedykowany papieżowi
Znaną praktyką były rytualne wstępy do dzieł, których wartość była niekwestionowana i które powinny były być przyswojone czytelnikowi, a które mogłyby nie obronić się przed czujnością cenzora. Ów wstęp, czasem nawet mimo nieukrywanej ironii i przesady, miał być czapką-niewidką, takim właśnie „wstępem dedykowanym papieżowi”.
Obecny czytelnik, natrafiwszy na starsze edycje klasyków (prawa czy filozofii) z lat 50. 60. lub 70. XX wieku, czytając wprowadzenia czy wstępy, dozna nieprzyjemnego zdziwienia. Po co tłumaczyć się „na zapas”, że problematyka abstrakcyjnych czynności prawnych i czynności kauzalnych nie uchybia marksistowskiej teorii prawa, albo że zadośćuczynienie za krzywdę moralną, wszak przewidziane w obowiązującym prawie, nie szkodzi wartościom etapu historycznego? Polskie wydanie „Moralności prawa” Lona Luvoisa Fullera ukazało się w 1978 r. pod redakcją Jacka Kurczewskiego. Tłumaczył Stefan Amsterdamski (w czasach, gdy nie mógł liczyć na publikację własnych tekstów), „słowem wstępnym opatrzył” Adam Łopatka, a wprowadzenie wyszło spod pióra Adama Podgóreckiego (przed emigracją). Każde z nazwisk coś znaczy w historii nauki; ich zestaw przy edycji, a zwłaszcza podział ról, nie jest oczywisty.
Kiedy ironia staje się mało czytelna?
Oto charakterystyczny cytat ze wstępu, odzwierciedlający kwintesencję: „Fullerowskie rozważania o prawie i moralności nie odzwierciedlają wiernie struktury klasowej społeczeństwa, systemu stosunków własności, polityki, która prowadzi państwo. Abstrahują nawet od samego państwa. Jest to zrozumiałe dla teoretyka prawa, konsekwentnie stojącego na gruncie ustroju burżuazyjnego. Ale też musimy o tym burżuazyjnym uwarunkowaniu klasowym autora pamiętać. Wartość poznawcza tej książki jest jednak duża, szczególnie w porównaniu z innymi książkami amerykańskimi o tej tematyce. Jest natomiast skromna na tle dorobku światowego w tym zakresie, a zwłaszcza literatury marksistowskiej.” I dalej w tym stylu.
Beton? Dębowy język? Gdy ulotnił się historyczny kontekst, bombastyczna ironia jest mało czytelna. Łatwo uznać tekst za produkt nieinteligentnego aparatczyka. Znajomość kontekstu ujawnia rolę „złego policjanta” i ochronny parasol umożliwiający publikację, przy której trudziło się i na której zależało wielu poważnym, zaangażowanym osobom.
Granica między cynizmem a pragmatyzmem jest cienka. Dlatego naukoznawców-historyków powinny intrygować meandry polskiej doktryny prawniczej i cena jej otwarcia na demokratyczną myśl w drugiej połowie XX w.