Nie można odmówić publicyście Janowi Śpiewakowi autentycznego zaangażowania w obronę najsłabszych. Zawsze jest tam, gdzie pojawia się cień niesprawiedliwości czy nierówności, i broni tych, którzy są ignorowani przez system. I tego szczerego aktywizmu nie można zanegować. Inaczej się rzecz ma z logiką w jego wywodach.

Modus operandi Jana Śpiewaka: Najpierw teza o beznadziejnej Polsce, a potem argumenty się znajdą

Czym jest (pato)logika Jana Śpiewaka, by odwołać się do tytułu jego głośnej książki „Patopaństwo”? Otóż polskie uniwersum jest dla niego zawsze złe. Mieszkamy według niego w kraju nienadającym się do życia, bez perspektyw. Taki jest punkt wyjścia, do którego następnie Śpiewak szuka argumentacji.

Co prawda przesłanki czasami są trafne. Choćby tam, gdzie autor „Patopaństwa” punktuje dziki kapitalizm albo gdy demaskuje z pozoru neutralne procesy, które w rzeczywistości pozbawiają ludzi szans. Ma w tym wiele racji. Problem polega jednak na tym, że podporządkowując wszystko idei (było, jest i będzie źle!), pozostawia wiele rzeczy bez kontekstu. Choćby wtedy, gdy powołuje się na sytuację we Francji czy w Niemczech, nie dostrzegając, że tamtejsze rozwiązania też generują problemy.

Bo o ile kiedy Jan Śpiewak pozostaje w swojej socjologicznej specjalizacji (w końcu ma doktorat), jego wywody pozostają przenikliwe, o tyle gdy dotyka tematów historycznych, pojawiają się schody. Tak jest w przypadku namolnego utożsamiania przez Śpiewaka liberalizmu z sarmatyzmem, a z kolei sarmatyzmu z warcholstwem.

Sarmata-szlachcic to dla Śpiewaka feudalny wyzyskiwacz i do tego warchoł opanowany ideą „terroru wolności”. To uproszczenie jakby rodem z propagandy PRL, w której myślenie kapitalistyczne (czytaj: liberalne) łączyło się z imaginarium szlacheckim.

Jan Śpiewak bardzo lubi wskazywać, że ktoś przejawia jakieś „sarmackie” zachowanie, jak np. lider Konfederacji Sławomir Mentzen. Sarmatyzm po prostu jest dla niego sumą wszystkiego, co złe w Polsce. Tradycją folwarcznego układu, który (wbrew najnowszym ustaleniom historyków) Śpiewak traktuje zero-jedynkowo.

Czy sarmatyzm na pewno był najgorszą rzeczą, jaka się przytrafiła I Rzeczypospolitej? Mam wątpliwości

Jest w tym zaskakująca ignorancja, bo nawet biorąc pod uwagę publicystyczne uproszczenia, sarmatyzm jako taki nie może być utożsamiany z całą tradycją szlachecką ani redukowany do tak prostego poziomu. Idąc za myślą, że sarmatyzm jest jakoby tym, co najgorsze w dziejach Rzeczypospolitej (oczywiście do czasu liberalizmu), Jan Śpiewak chyba nie zdaje sobie sprawy, że odcina się od tradycji lewicowej. Niemożliwe? Otóż nie powstałyby w XIX wieku ani Polska Partia Socjalistyczna (PPS), ani Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL), gdyby nie pochodzący właśnie z tradycji szlachecko-sarmackiej działacze. I fakt, że właśnie „dziedzice” tej tradycji ciążyli ku myśli rewolucyjnej i lewicowej, nie był przypadkiem. Bo jednym (choć nie jedynym) przejawem tradycji sarmacko-szlacheckiej była solidarność oraz walka o wolność i samostanowienie.

I tutaj dochodzimy do ciekawego paradoksu: każdy, kto zna nieco głębiej historię I Rzeczypospolitej i jednocześnie posłucha Jana Śpiewaka, zobaczy, że jest on w swojej zapalczywości i w walce o sprawiedliwość podobny do żyjących wówczas postaci. W całej swojej postawie jest właśnie bardzo sarmacki. Można wskazać szereg ludzi wywodzących się ze szlachty, którzy podzielali jego zapalczywość, z Andrzejem Fryczem Modrzewskim na czele, ale również z całą rzeszą myślicieli ariańskich czy jezuickimi kaznodziejami. Frycz Modrzewski, który podobnie jak Jan Śpiewak, pragnął walczyć z terrorem wolności, na kartach swojego dzieła „O poprawie Rzeczypospolitej” nie tylko przedstawiał podobne diagnozy (aż chce się rzec: nihil novi sub sole), ale momentami zalecał wręcz podobne rozwiązania. Jeżeli więc przyjmiemy, że Frycz Modrzewski jest przedstawicielem szlachty, a zatem sarmatyzmu, to czy Jan Śpiewak nie jest w takim wypadku neosarmatą? I to bardzo typowym, tyle że bez szabli, kontusza i wąsa à la poseł Marek Jakubiak.