Nie, ale czekamy cierpliwie na rozwój sytuacji. Termin konsultacji dokumentu upływa 18 grudnia. Ufam, że nasze uwagi zostaną uwzględnione, a projekt zmodyfikowany. Zapowiadano przecież, że projekty podstaw wrócą do autorów, którzy będą mieli okazję raz jeszcze przemyśleć, co jest ważniejsze: interes wydawnictw i dużych firm sprzętowych, czy dobro dziecka. Bo właśnie o tym jest cała dyskusja.
Tak. Warto przypomnieć, że nie istnieje coś takiego jak podręcznik do wychowania przedszkolnego. Wydawnictwa często wykorzystują niewiedzę nauczycieli, oferując pakiety, które mogą szkodzić dzieciom na tym etapie rozwoju. Należy raz na zawsze położyć kres tej szkodliwej praktyce, a projekt podstawy programowej w obecnym kształcie niewątpliwie jej sprzyja.
Pierwszą kwestią jest zapis mówiący, że dzieci mają spędzać na świeżym powietrzu – deszczyk czy mróz nie powinny być przeszkodą, dziecko powinno codziennie przebywać na świeżym powietrzu ponad godzinę. Niestety, już dziś wiele samorządów, chcąc przypodobać się wyborcom, stawia dobro dorosłego ponad dobro dziecka i otwiera placówki nawet do godziny 22.00. W efekcie mamy czterolatki, które po zmianie czasu chodzą do przedszkola, gdy jest ciemno, i wracają do domu, gdy jest ciemno. Dodatkowo wiele placówek nie podlega regulacjom dotyczącym wietrzenia sal, więc w niepublicznych przedszkolach mieszczących się w budynkach korporacyjnych dzieci przebywają w pomieszczeniach klimatyzowanych, bez możliwości otwarcia okna.
Jeżeli dziecko w ogóle nie wychodzi na zewnątrz, traci dostęp nie tylko do światła dziennego, ale przede wszystkim do kontaktu z przyrodą - a jest on niezbędny dla rozwoju układu nerwowego i harmonijnego rozwoju całego organizmu. Dlatego ten zapis w projekcie wymaga pilnej zmiany - ograniczenie czasu spędzanego na świeżym powietrzu zagraża nie tylko fizycznemu, ale i psychicznemu rozwojowi najmłodszych.
Podstawa programowa jest przygotowana dla wszystkich dzieci. I nikt oczywiście nie zabrania nauczycielowi wychowania przedszkolnego pozwolić dziecku próbować pisania, jeśli zauważy, że ma taką potrzebę. Ale absolutnie - nie powinniśmy tego zapisywać w sposób, który może zaszkodzić pozostałym dzieciom. Mamy przecież później dorosłych, którzy nie potrafią prawidłowo trzymać narzędzia pisarskiego, a to wynika częściowo z tego, że zostali posadzeni do ławki w nieodpowiednim czasie.
Wyobraźmy sobie szkołę podstawową, gdzie nauczyciel poświęca kilka lekcji na wprowadzenie jednej litery, a w przedszkolu wyjątkowo ambitna nauczycielka wprowadza trzy litery w jednym dniu, dodatkowo nie zwracając uwagi na to, czym dziecko pisze. A to wszystko ma znaczenie. Jeśli nie poświęcimy uwagi tym subtelnościom, nie zapewnimy dzieciom prawidłowego rozwoju, który powinien być naszym priorytetem - nie tylko jako obywateli, ale przede wszystkim jako państwa. Dzieci powinny wycinać, lepić z masy solnej, rozwijać motorykę małą i dużą, a nie być sadzane przy stolikach do wypełniania kolejnych kart pracy, które wydawnictwa sprzedają z zyskiem.
Tak, puszczanie dzieciom bajek i innych treści z YouTube’a czy podobnych serwisów jest szkodliwe. Może prowadzić m.in. do rozwoju tzw. autyzmu cyfrowego, opóźnień w rozwoju mowy czy problemów ze wzrokiem. Dlatego powinniśmy wspierać i edukować rodziców, uświadamiając im, jakie konsekwencje niesie korzystanie z cyfrowych treści na tak wczesnym etapie rozwoju. Państwo absolutnie nie powinno wzmacniać ani promować takich praktyk.
Tak, i nie rozumiem, po co zmieniać coś, co działa. Oczywiście można wprowadzić do obecnej podstawy kosmetyczne poprawki, dostosowując ją do nowej formuły Instytutu Badań Edukacyjnych – choćby w zakresie efektów kształcenia. To naturalne. Natomiast same wymagania i treści warto pozostawić, bo są dobre i sprawdzone. Jedyne, czego naprawdę brakuje, to jasny zapis zakazujący korzystania w przedszkolach z gotowych pakietów i narzędzi cyfrowych. To byłby realny krok w stronę mądrej zmiany, a nie tworzenie sztucznego projektu, który wprowadza zbędny chaos.
Rozmawiała: Karina Strzelińska