Wprowadzenie szkoleń wojskowych dla wszystkich zainteresowanych Polaków zapowiedział w marcu premier Donald Tusk. Argumentując konieczność przeszkalania co roku 100 tys. Polaków, szef rządu przekonywał, iż „musimy zbudować de facto armię rezerwistów”.
Szkolenia wojskowe dla tysięcy Polaków
Pilotaż ma ruszyć w listopadzie, co potwierdził ostatnio na antenie Radia Zet wiceszef MON Cezary Tomczyk. Wyjawił też, jak w zarysie mają wyglądać te ćwiczenia.
– Podstawowe szkolenie dotyczy zakresu bezpieczeństwa i przeglądu różnych umiejętności, które są w wojsku. Wszystko, co będzie szkoleniem jednodniowym, dwudniowym czy trzydniowym, zapewni polskiemu obywatelowi umiejętności, żeby mógł odnaleźć się w trudnej sytuacji – mówił Tomczyk, dodając, że jeszcze w tym roku ma je kończyć ok. 30 tys. Polaków.
Oferta MON zostanie podzielona na cztery kursy. Podstawowy ma się skupiać na przekazaniu wiedzy z zakresu obrony cywilnej. Tej samej, która znalazła się w poradniku wydanym niedawno przez resort spraw wewnętrznych. Kolejne trzy będą bardziej specjalistyczne. Osobny element ma zostać skierowany do aktywnej rezerwy WP.
Jak wyjaśnił na antenie PR24 gen. Wiesław Kukuła, szef Sztabu Generalnego, właśnie na nich najbardziej wojsku zależy. – Dziś typowy polski rezerwista ma ok. 45 lat. I dziś co roku z systemu rezerw wychodzi nam 130 tys. ludzi – stwierdził generał.
Pomieszanie wojska obroną cywilną
Czy nowa rządowa oferta okaże się lekarstwem na kurczącą się pulę rezerwistów? W ocenie Marcina Samsela, eksperta ds. bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego, propozycja MON jest zaskakująca. Skupia się bowiem na obronie cywilnej, a nie na szkoleniach wojskowych.
– Nie wiem, dlaczego chcemy łączyć szkolenia wojskowe z obroną cywilną. Totalna aberracja. OC nie ma nic wspólnego z wojskiem. Brniemy w jakieś PR-owe improwizacje i atrapy. Jednodniowe szkolenie jest zmarnowanym czasem – mówi DGP Samsel.
Wojsko może mieć dziś kłopot, by samodzielnie wchłonąć i przeszkolić ok. 100 tys. osób rocznie. Jak ustalił DGP, podstawowy problem to miejsca, gdzie by można skoszarować i szkolić świeżo powołanych. – Przez 20 lat likwidowano koszary. Na odbudowę trzeba czasu – mówi DGP jeden wojskowych. Resort obrony stara się temu zaradzić. Nowe obiekty koszarowe są cyklicznie oddawane do użytku. W tym roku powstały nowoczesne koszary w Białej Podlaskiej oraz kompleks wojskowy w Limanowej. Agencja Mienia Wojskowego zleciła też budowę nowych budynków na terenie bazy w Powidzu (termin realizacji to 2027 r.). Wszystko to jednak kropla w morzu potrzeb.
Niemcy na potęgę budują koszary
Z podobnym problemem borykają się nasi zachodni sąsiedzi. Niemcy jednak, zanim jeszcze zaczęli mówić o przywróceniu powszechnej służby wojskowej, dokonali przeglądu wojskowej infrastruktury. Z przygotowanego przez niemiecki MON raportu wynika, że aby przygotować się do zwiększonego napływu poborowych, konieczne jest zainwestowanie w najbliższych latach 24 mld euro. W perspektywie 2040 roku kwota ta rośnie do 67 mld euro. Roczne wydatki na potrzeby lokalowe Bundeswehry wzrosły z 0,6 mld euro w 2013 r. do 1,6 mld euro w 2024 r.
Ruszające w listopadzie szkolenia w Polsce będą się opierać nie tylko na infrastrukturze wojskowej. Jak przyznał minister Tomczyk, zajęcia mają się także odbywać w wojskowych szpitalach i obiektach należących do MON. W dalszej perspektywie ma też zostać nawiązana współpraca z jednostkami państwowej i ochotniczej straży pożarnych.
Marcin Samsel ocenia, że powinniśmy zbudować system kształcenia obronnego, poczynając już od szkół podstawowych. Nieco bardziej optymistycznie zapowiedzi MON traktuje generał Bogusław Pacek. W jego ocenie inicjatywa resortu to dobry pomysł na start. – To początek szkolenia. Wystarczający, by potem żołnierz poszedł do armii i tam, nawet w warunkach wojennych, dalej się doszkalał. Część poświęcona obronie cywilnej także jest właściwa. Dziś wojny trwają nie tylko o granice i ziemie. Ważną kwestią jest dbanie o przetrwanie tkanki społecznej. Dziś wojewoda w czasie wojny jest tak samo ważnym dowódcą jak dowódca dywizji – podkreślił wojskowy. ©℗