Wczoraj premier odwołał jego prezesa Józefa Oleńskiego. Zarzuty, o których donoszą media, wyglądają poważnie, z podwójnym wynagradzaniem pracowników na czele. Szkoda tylko, że opinii publicznej na razie nie było dane poznać oficjalnych przyczyn odwołania szefa jednego z najważniejszych urzędów w kraju.
Zabawa ze statystyką potrafi się skończyć źle. Najlepszy przykład z ostatnich lat to Grecja, która statystycznie była krajem mlekiem i miodem płynącym, a gdy światu objawiła się znacznie gorzej wyglądająca rzeczywistość, w ostre tarapaty wpadła cała strefa euro.
Wobec wiarygodności polskiej statystyki nie ma najmniejszych podejrzeń. Gorzej w przypadku samego GUS-u. Wczoraj premier odwołał jego prezesa Józefa Oleńskiego. Zarzuty, o których donoszą media, wyglądają poważnie, z podwójnym wynagradzaniem pracowników na czele. Szkoda tylko, że opinii publicznej na razie nie było dane poznać oficjalnych przyczyn odwołania szefa jednego z najważniejszych urzędów w kraju.
Chodzi również o namiętności, jakie GUS rodzi wśród polityków. Pierwsza pokusa to przeprowadzenie politycznej zmiany warty. Oleński był nominowany przez PiS, więc teraz my wstawmy tam swojego człowieka i jego ekipę. I pokusa druga, znacznie groźniejsza, czyli wariant grecki. Żeby ta nasza ekipa w GUS troszeczkę podbarwiła rzeczywistość, żeby wskaźniki w trudnych czasach wyglądały choć nieco lepiej. Czasami nie trzeba do tego dużo – wystarczy drobny retusz metodologii.
W tym wariancie politycy ryzykowaliby dużo, zbyt dużo, i sami to rozumieją. Ale zmiana szefa tak strategicznego urzędu, w trakcie kadencji, przed wyborami, musi zostać przeprowadzona w politycznych białych rękawiczkach, żeby nie budziła żadnych zbyt daleko idących podejrzeń. Tutaj liczy się wyłącznie wiarygodność, a nie zdobywanie politycznych punktów.