Popegeerowskie wsie i duże miasta połączyła niechęć do Kaczyńskiego.
Podziały na Polskę Komorowskiego i Kaczyńskiego są niepotrzebnie podgrzewane przez media. Realia wyglądają tak, że spośród pięciu wyborców kandydata Platformy tylko trzech mieszka w obszarach, które należą do Polski Komorowskiego, czyli w tych województwach, w których marszałek Sejmu wygrał. Dwóch pozostałych wyborców mieszka w tych województwach, w których Komorowski przegrał. Podobnie sprawa wygląda z wyborcami Jarosława Kaczyńskiego. Czyli: trzech jego zwolenników mieszka w Polsce Kaczyńskiego, a dwóch – w obszarach, w których kandydat PiS przegrał. Jak więc widać, te podziały nie są ostre.
To nie są wybory amerykańskie, gdzie głosy całego stanu należą się danemu kandydatowi. W polskich wyborach głos na kandydata – nawet jeśli na przykład Bronisław Komorowski przegrał w jakiejś gminie, dostając 13 procent głosów – liczą się tak samo jak głosy z tych miejscowości, w których kandydat PO zdecydowanie wygrał. To dzielenie Polski na dwa obszary wspierające dwóch różnych kandydatów jest niepotrzebne. To tak, jakby mówić o klasie, w której jest 20 chłopców i 10 dziewczyn, że jest to klasa męska. A o klasie, w której jest 20 dziewcząt i 10 chłopców, że jest żeńska.
Jak na polskie warunki sympatie polityczne są wyrównane. I tak na prawdę w każdej gminie, każdym powiecie są zwolennicy i Kaczyńskiego, i Komorowskiego.
Należy zwrócić uwagę na jedno: tam, gdzie jest ludność zasiedziała, częściej chodzi do kościoła – tam wygrywają partie konserwatywne. Ale to nie jest tylko polska specyfika. Dokładnie tak samo mapa polityczna wygląda w Hiszpanii. Przy czym tam Galicja jest na południowym wschodzie. A takie – jak u nas popegeerowskie wsie, czyli obszary po wielkich latyfundiach są na południu, a nie na północy. Przy czym w Polsce jest to nieco zmodyfikowane. Po pierwsze Platformie Obywatelskiej udało się pogodzić dwa elektoraty. Jeszcze na początku lat 90., gdyby ktoś mówił, że w Polsce popegeerowskie wsie i Kraków będą głosować tak samo, to nikt by w to nie uwierzył. To duży ewenement. Wydaje się, że to połączenie elektoratu głównie na podstawie negatywnego. To znaczy wynika to zapewne z tego, że są to wyborcy niechętni Jarosławowi Kaczyńskiemu, który połączył sojusz z ojcem Rydzykiem i z Andrzejem Lepperem. Tym swoim działaniem prezes PiS zraził do siebie te obszary wiejskie, które nie są tak mocno związane z kościołem, czyli na przykład Pomorze Zachodnie, Warmię i Mazury czy część Dolnego Śląska. A z drugiej strony zraził do siebie te miasta, które choć są na obszarach konserwatywnych, to nie są w stanie wybaczyć Kaczyńskiemu koalicji z Samoobroną.



Ten podział, jaki dziś możemy obserwować, na pewno będzie ewoluować w jakimś kierunku. PiS przegrało na Pomorzu Zachodnim zarówno w 2005 roku, jak i dwa lata później. Przy czym w 2007 roku ta przegrana była dużo większa. W wyborach do Sejmu partia Kaczyńskiego straciła 10 mandatów na rzecz PO. Natomiast Platforma przegrywała z PiS w woj. lubuskim, podlaskim i podkarpackim zarówno w 2005, jak i w 2007 roku, ale w wyborach parlamentarnych zmniejszyła swój dystans wobec PiS. Czym innym jest więc to, kto w kolejnych wyborach jest pierwszy, a kto drugi, a czym innym jest dystans dzielący oba ugrupowania. W ramach polskiego systemu wyborczego, szczególnie w wyborach prezydenckich, to istotny problem. Gdyby na przykład Jarosław Kaczyński wygrał na 100 procent w województwach wschodniej Polski, byłby dziś prezydentem.