Panie Ziobro, tutaj jest segregator, tutaj są pytania, dokumenty, oczywiście te jawne notatki do pana. I ani Święczkowski, który kombinował przez ostatni tydzień, żeby pana nie zatrzymywać i nie doprowadzać. Ani Kaczyński, Morawiecki, Nawrocki, Duda panu nie pomogą – grzmiał w mediach społecznościowych Tomasz Trela, wiceszef sejmowej komisji śledczej ds. Pegasusa z Nowej Lewicy, prezentując przepastny plik dokumentów. Całość brzmiała doniośle i idealnie pasowała do – stylizowanego na Jamesa Bonda – czarno-białego zdjęcia profilowego parlamentarzysty.
Problem w tym, że historia działającej już od ponad półtora roku komisji niewiele ma wspólnego z przygodami agenta Jej Królewskiej Mości. Momentami bardziej przypomina za to kolejną część z serii „Głupi i głupszy”. Poniedziałkowe przesłuchanie Zbigniewa Ziobry było już dziewiątą próbą odebrania od niego zeznań. Z ośmiu wcześniejszych były minister sprawiedliwości wychodził zwycięsko, ośmieszając przy tym organy państwa, jak również samych posłów Koalicji 15 Października.
Czy wczoraj było inaczej? Ziobro został co prawda doprowadzony przed komisję, ale członkowie tego organu zrobili wiele, żeby samodzielnie zdyskredytować obrady. Przewodnicząca Magdalena Sroka zaczęła posiedzenie od emisji fragmentów archiwalnych konferencji prasowej byłego ministra sprawiedliwości, następnie każdy członek prezydium wygłosił oświadczenie. Mówili m.in. o tym, czym Pegasus był i czego oczekują od Zbigniewa Ziobry. Działo się to oczywiście „bez żadnego trybu”. Ustawa o sejmowej komisji śledczej i kodeks postępowania karnego ściśle regulują zasady odbierania zeznań od świadka. Na krasomówcze popisy miejsca tam nie ma (a przynajmniej nie powinno być).
Zbigniew Ziobro oczywiście nie pozostawał dłużny. Sama podróż samolotem z Brukseli do Warszawy transmitowana na żywo na antenie Telewizji Republika była ostentacyjnym pokazem siły. Nonszalancka postawa podczas przesłuchania również. Były minister naginał do granic możliwości prawo do swobodnej wypowiedzi, odbiegał od tematu, oskarżał poszczególnych członków komisji o łamanie prawa. Podkreślał wielokrotnie, że nie uczestniczy w posiedzeniu legalnej komisji. – Nie jestem przed komisją śledczą, więc nie mogłem ustanowić pełnomocnika. Mógłbym to zrobić, gdyby to była komisja śledcza, czyli przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z 10 września 2024 r. Dziś jest to zebranie państwa posłów – wskazywał były szef MS. I jak dodawał, jest „do dyspozycji” komisji, ale „nie jako świadek”.
Trudno nie odnieść wrażenia, że ton poniedziałkowemu posiedzeniu narzucił sam Ziobro. Mówił m.in. o sprawach dla siebie wygodnych – sprawie Polnordu i Romanie Giertychu, a także byłym ministrze transportu Sławomirze Nowaku. Można było zresztą przewidzieć, jaką rolę zamierza w tej sprawie przybrać niegdysiejszy lider Suwerennej Polski. Jego linia obrony pozostaje bowiem spójna z tym, co mówił od wielu lat – Pegasus służył tropieniu przestępców i terrorystów, dlatego został zakupiony z Funduszu Sprawiedliwości. Członkowie komisji śledczej mieli więc niemal rok, aby przygotować się do przesłuchania. Wyjść poza schemat werbalnych przepychanek i niewiele znaczącego łapania za słówka. Czy to się udało? Śmiem wątpić.
Wciąż otwarte pozostaje natomiast pytanie, jaki był cel powołania komisji śledczej. Do dna wyjaśnić sprawę działania systemu Pegasus w Polsce? A może nieustannie „gonić króliczka” i doprowadzać do Sejmu kolejnych polityków Prawa i Sprawiedliwości? Niestety kolejne posiedzenia udowadniają, że odpowiedzialność za państwo przegrywa z bieżącą polityką. Słusznie zresztą zauważył Szymon Osowski, prezes zarządu Sieci Obywatelskiej Watchdog, że w sprawie Pegasusa wciąż „nie mamy całego obrazu” i „poruszamy się w półmroku”. Komisji nie udało się znaleźć odpowiedzi na kluczowe pytania w całej sprawie, a już słyszymy, że do końca roku ma zakończyć swoją działalność.
W uszach dźwięczą mi natomiast słowa Donalda Tuska z 2018 r., kiedy zeznawał przed inną komisją śledczą – ds. afery Amber Gold. Ówczesny przewodniczący Rady Europejskiej był wówczas ostatnim wezwanym świadkiem; pytany był m.in. o pracę swojego syna dla linii OLT Express założonych przez Marcina P. – Dlaczego państwo udajecie, że chcecie znaleźć jakąkolwiek prawdę w tej kwestii? (…) Ja wiem dlaczego. Bo wam jest potrzebna ta komisja, wam jest potrzebny ten spektakl i, żeby – co dwa tygodnie, co dwa miesiące – powtórzyć insynuacje – mówił wówczas polityk PO.
I trudno dziś odnieść wrażenie, że słowa o „spektaklu” się zdezaktualizowały. Wręcz przeciwnie – pozostają niezwykle aktualne. Jedynie role nieco się odwróciły.