Po roku urzędowania prezydenta Andrzeja Dudy i w kontekście jego dzisiejszej wizyty w Kijowie warto przeanalizować bilans „dobrej zmiany” na Wschodzie. Z ambitnych zapowiedzi zostało niewiele. W relacjach z Ukrainą – tak jak w przeszłości – mamy przede wszystkim celebrę.
Nieco ponad rok temu minister ds. zagranicznych w kancelarii głowy państwa Krzysztof Szczerski przedstawił w rozmowie z nami absolutnie trafną diagnozę tego, jak będą wyglądały negocjacje o przyszłości Zagłębia Donieckiego. – Format normandzki tak czy owak zakończył swoją rolę. Gdyby odniósł sukces w postaci trwałego rozejmu, w co niestety wątpię, wypełniłby swoją misję i zakończył zadanie. Jeśli trwałego rozejmu nie będzie, swojej roli nie odegra i też będzie skończony – przekonywał minister. W tej samej rozmowie dodawał, że konieczne jest zorganizowanie konferencji pokojowej, na której zostaną podjęte decyzje o przyszłości Ukrainy. Ten plan stał się znakiem rozpoznawczym nowej ekipy.
O ile diagnoza tego, co się dzieje na Wschodzie, okazała się trafna, po konferencji nie ma śladu. Rosjanie dążą do uregulowania konfliktu siłą. Kumulując wojska na Krymie, w Naddniestrzu, w okolicach Briańska i prowokując Ukraińców kolejnymi ostrzałami na Donbasie, chcą – przed szczytem G20 w Hangzhou – wymusić nową formułę negocjacji. Polska w tej grze nie bierze i nie weźmie udziału. Konferencja pokojowa pozostała ciekawą tezą publicystyczną. Polska pozostaje na marginesie. Dokładnie tak, jak w schyłkowej fazie rządów PO: jesteśmy informowani o tym, w jakim kierunku zmierza rozwój wydarzeń, ale w żadnym stopniu nie mamy na te wydarzenia wpływu.
Dziś nie ma sensu mówienie o przyłączeniu się do martwego formatu normandzkiego. Po pierwsze, to błędne postawienie problemu. Po drugie, postulat nieaktualny. Jest jednak sens pytać, co z ciekawym planem konferencji pokojowej, o którym wspominał Pałac Prezydencki. Czy nadal mamy ambicje, by uczestniczyć w grze o przyszłość naszego ważnego sąsiada? Jeśli tak, to w jakiej formule? Jeśli nie, to czy tak, jak prezydenta Bronisława Komorowskiego i rząd Ewy Kopacz satysfakcjonuje nas rola biernego obserwatora? Można oczywiście argumentować, że w społeczności międzynarodowej nie ma koniunktury, by podążać w kierunku opisanym przez ministra Szczerskiego. Polityków rozlicza się jednak ze skuteczności. Z faktów, a nie z dobrych chęci. Z obietnic zrealizowanych, a nie złożonych. Nie ma powodu, by stosować inną miarę wobec obecnego prezydenta.
Drugim ważnym obszarem, w którym miała nastąpić zmiana w stosunku do tego, co robili rząd i prezydent z PO, były kadry. Nieoficjalnie przed wizytą prezydenta Dudy w Kijowie w grudniu zeszłego roku słyszeliśmy w kancelarii, że interesuje nas Polak w rządzie ukraińskim. Najlepiej minister w obszarze polityki gospodarczej lub bezpieczeństwa wewnętrznego. Plan wydał nam się chyba jeszcze bardziej ambitny niż konferencja pokojowa. Szybko urealniono te oczekiwania. Już w trakcie wizyty mówiono o poziomie eksperckim, a nie ministerialnym. Po powrocie prezydenta do Polski temat ucichł.
Pozornie. Proces kooptowania Polaka do rządu ukraińskiego trwał w najlepsze. Prezydent Petro Poroszenko za pośrednictwem swoich wysłanników i – jak wynika z naszych informacji – bez wiedzy oficjalnych władz polskich sondował Leszka Balcerowicza, czy zgodzi się zostać premierem. Na początku informacja wyglądała na kaczkę dziennikarską. Udało nam się jednak ją potwierdzić. Rozmowy z Balcerowiczem trwały od listopada 2015 r. Ostatecznie były wicepremier zgodził się na posadę szefa strategicznych doradców ukraińskiej głowy państwa. Argumentował, że rządem powinien kierować Ukrainiec. Balcerowicz zabrał ze sobą do Kijowa polski desant. „Ulubieńca” PiS Jerzego Millera, który stał na czele komisji smoleńskiej, i publicystę „Gazety Wyborczej” Mirosława Czecha. Dobry plan Kancelarii Prezydenta w pewnym momencie zamienił się w farsę: Ukraińcy chcieli kadr, ale nie tych wskazanych przez Andrzeja Dudę. Zaproszono ludzi, którzy byli dla polskiego prezydenta nie do przełknięcia.
W końcu wisienką na torcie był awans eksministra Sławomira Nowaka na szefa państwowej spółki Ukrawtodor, która nad Dnieprem jest odpowiednikiem polskiej Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. W zasadzie plan Kancelarii Prezydenta został zrealizowany. Ale bez jej udziału i nie z tymi ludźmi, co trzeba. Nie oceniam, czy wybór Poroszenki był dobry, czy zły. To się jeszcze okaże. Podkreślam jedynie zerową skuteczność w forsowaniu – mądrej skądinąd – koncepcji wprowadzania Polaków do ukraińskiej administracji.
Dziś w Kijowie ma zostać złożona – jak przekonuje w wywiadzie dla agencji Interfax-Ukraina szef MSZ Ukrainy Pawło Klimkin – wspólna deklaracja o „niezwykłym znaczeniu”, w której zostanie uznana „prawda historyczna taka, jaką ona jest”. Jak dodaje na łamach portalu wPolityce.pl minister Szczerski, ma być w niej też nawiązanie do „dużego zaangażowania Polski w procesy transformacji na Ukrainie, zaangażowania w kluczowych momentach najnowszej historii Ukrainy”. Dzisiejsze rozmowy w Kijowie mają dotyczyć – jak przekonuje prezydencki minister – „pokoju na Ukrainie, perspektywy stabilizacji dla całego regionu, relacji Polska – Ukraina, relacji Unia Europejska – Ukraina, także w kontekście ostatnich decyzji szczytu NATO, który potwierdził wspólną sojuszniczą troskę o bezpieczeństwo na Wschodzie”.
Prezydenci wezmą również udział w naradzie ambasadorów. Andrzej Duda będzie mówił na niej o pryncypiach polskiej polityki zagranicznej. W programie jest również przekazanie biskupowi Witalijowi Skomarowskiemu, ordynariuszowi łacińskiemu diecezji łuckiej na Ukrainie, krzyża z napisem: „Pamięci pomordowanych Polaków, mieszkańców tych ziem”. Jeśli deklaracja nie nawiąże w wyraźny sposób do obecnego napięcia w stosunkach polsko-ukraińskich na tle historycznym, wpisze się w zapewnienia o strategicznych relacjach Warszawa – Kijów. Było ich wiele. Ich główną cechą było to, że niewiele z nich wynikało.
Paradoksalnie Pałac Prezydencki najlepiej mógłby wypaść właśnie w kwestiach historycznych, które budzą najwięcej kontrowersji. Dzisiejsza wizyta jest szansą, by wyjść – jak to określił Bronisław Wildstein – ze „spirali wzajemnych oskarżeń”. Dodatkowo prezydent Duda może zapobiec postępującej radykalizacji umiarkowanych środowisk nad Dnieprem, bez których autentyczne pojednanie polsko-ukraińskie jest niemożliwe. Pytanie, czy pałac jest gotowy na taki krok. I w jaki sposób chce tego dokonać.