Niedawno nieco niezauważenie minęła pierwsza rocznica utracenia przez koalicję Fideszu z Chrześcijańsko-Demokratyczną Partią Ludową (KDNP) konstytucyjnej większości 2/3 głosów w węgierskim parlamencie. Przegrane wybory uzupełniające w jednomandatowym okręgu w Tapolcy do dziś odbijają się rządzącym czkawką. W Tapolcy wygrał wówczas Lajos Rig, kandydat skrajnie prawicowego Jobbiku.
Tuż przed głosowaniem premier Viktor Orbán stwierdził, że większość 2/3 nie jest już partii niezbędna, ponieważ przez ostatnie pięć lat koalicja zdołała zrobić wszystko, co było konieczne, a teraz nadeszła pora współpracy i dialogu z obywatelami. Czas ten zbiegł się akurat z masowymi protestami przeciwko idei podatku internetowego, w których brały udział dziesiątki tysięcy osób, w większości – jak to określił rząd – zagubionej młodzieży, zaślepionej lewicowymi ideami.
Wydaje się jednak, że ta pewność siebie zgubiła Fidesz. Dzisiaj ponownie potrzebuje on konstytucyjnej większości jak powietrza. Jest mu ona niezbędna nie tylko do zmiany konstytucji, ale także do podejmowania wielu fundamentalnych decyzji w państwie, które Fidesz zabetonował wyżej wskazaną większością. Dzisiaj partia sama zjada swój ogon. Mam tu na myśli przede wszystkim głosowanie, w którym większość ta jest niezbędna, a dotyczące wyboru sędziów Sądu Konstytucyjnego.
O tym, w jaki sposób Fidesz rozprawił się z Sądem Konstytucyjnym, marginalizując jego znaczenie do minimum, napisano już wiele. Ciało to w węgierskich warunkach jest tym istotniejsze, że sprawuje także funkcję trybunału stanu. Przypomnę tylko, że jego skład poszerzono do 15 sędziów, a ich kadencję wydłużono do 12 lat. Zmieniono też zakres materii, co do zgodności której z ustawą zasadniczą może orzekać Sąd Konstytucyjny. Fundamentalna z dzisiejszego punktu widzenia była jednak zmiana sposobu wyboru sędziów. Obecnie najliczniejsza siła polityczna wybiera sędziów większością 2/3, która jest także niezbędna do wybrania przewodniczącego sądu.
Uzależnienie wyboru sędziów oraz przewodniczącego od zwycięskiego ugrupowania wpłynęło na przejęcie całkowitej kontroli nad SK przez partię rządzącą. Stosunek liczby sędziów z nadania Fideszu wzrósł z 8:7 do 11:4. Obecnie jednak parlament powinien wybrać czterech sędziów, w tym przewodniczącego, których kadencja upłynęła jeszcze w kwietniu. Temat na Węgrzech jest jednak przemilczany. Koalicji brakuje trzech głosów. W parlamencie w ogóle nie ma dyskusji nad ich wyborem. Oficjalnie w węgierskim Sądzie Konstytucyjnym zasiada 11 sędziów, a Tamás Sulyok od 22 kwietnia pełni obowiązki przewodniczącego.
Konstytucyjna większość była także niezbędna do uchwalenia 7 czerwca szóstej ustawy zmieniającej konstytucję. Było to możliwe tylko dzięki współpracy z Jobbikiem. Akt prawny został wprowadzony wraz z pakietem antyterrorystycznym. Co w nim znajdziemy? Wprowadzenie stanu zagrożenia terrorystycznego jest autonomiczną decyzją rządu przyjmowaną w formie rozporządzenia. Może on obowiązywać przez 15 dni, a później musi być przedmiotem głosowania parlamentu. Novum jest tutaj jego wprowadzenie przez rząd. Inne stany nadzwyczajne wprowadza parlament bądź – w razie niemożności jego zebrania – prezydent.
Władza, którą otrzymał rząd na okres 15 dni, jest praktycznie nieograniczona, co szczególnie niepokojące w państwie, w którym system sądownictwa został tak mocno powiązany z polityczną większością, a przez to niejednokrotnie pozbawiony niezależności. Kwestia ustawy antyterrorystycznej była tym bardziej paląca, że po marcowych zamachach w Brukseli Da’isz zaczął grozić także Węgrom. Warto zauważyć, że prawo wydania rozporządzenia wprowadzającego stan zagrożenia terroryzmem znosi wymóg jego przegłosowania przez większość – nomen omen – konstytucyjną.
Orbán pokazuje, że ustawodawstwo tworzone przez partię dla realizacji jej partykularnych interesów może płatać figle. Pomimo słabości opozycji Fidesz jest zmuszony do prowadzenia politycznych targów, od których się odzwyczaił. Mimo to właśnie on zyskuje na mariażu z Jobbikiem. Fidesz na tyle się zradykalizował, że uniemożliwił partii Gábora Vony pozyskiwanie nowego elektoratu. Stronnictwo Orbána wciąż powiększa bazę wyborczą, co nie dziwi, bo już dawno przejęło ono dużą część programu radykalnej prawicy. Oba ugrupowania współpracują w zakresie prawodawstwa, jednocześnie co rusz się atakując.

Fidesz narzeka na opozycję, jednak bez niej ma związane ręce. Dla niej z kolei to właściwie ostatnia szansa, w której może zyskać na znaczeniu i pokazać, że może zaproponować alternatywę w wyborach, które odbędą się nad Dunajem za niespełna dwa lata. Jednak by prawdziwie się różnić z Fideszem, Jobbik musiałby stanąć ramię w ramię z partiami lewicowymi i liberalnymi, z którymi mu zdecydowanie nie po drodze. Wobec tego z jednej strony mamy większość, która może zgubić Fidesz, z drugiej zaś lawirującego potencjalnego koalicjanta. Kto wytrzyma to mierzenie się wzrokiem? Tego dowiemy się w najbliższych tygodniach.