Do dzisiaj pamiętam, jak mając 10 lat, poszedłem na pierwszą lekcję języka angielskiego. Wyprosiłem u rodziców, by mnie zapisali na te zajęcie, bo choć dodatkowe i płatne, a do arystokracji nie należeliśmy, podejrzewałem, że będą najciekawszymi, jakie można sobie wymyślić. I nie zawiodłem się. Do dzisiaj pamiętam pierwszego nauczyciela angielskiego, pana Jerzego Bąkowskiego, który wytłumaczył mi wszystko, co w tym języku ważne: konstrukcję zdań i gramatykę, kiedy czas przeszły jest ciągłym, a kiedy nie, przekazał mi wreszcie pokaźny jak na możliwości dziecięcej percepcji zasób słów.

Pobierz raport Forsal.pl: Brexit vs Twoja firma. Stracisz czy zyskasz >>>



Jakież to było wspaniałe uczucie zaczynać mówić po angielsku, kiedy padał mur berliński, z Polski zaczynały wyjeżdżać radzieckie oddziały, a my, małe dzieci, czuliśmy, że coś się naprawdę w naszym kraju zmienia. Marzyłem nawet o tym, by angielski opanować na tyle, by kiedyś, jeśli mi się uda, wyjechać na jakiś czas, może na studia, do Wielkiej Brytanii. Bo ona była tak bardzo europejska. Tak bliska wspaniałym wartościom wolności, równości i braterstwa, które nowoczesny świat przyswoił i praktykował znacznie wcześniej, niż mogła sobie na to pozwolić Polska. Praktykował je właśnie dzięki Wielkiej Brytanii, dla mnie – i wtedy, i dzisiaj – ostoi cywilizacji, kultury i religii.
Dodatkowe lekcje angielskiego były dla mnie, 10-latka z podwórka, wielkim oknem na świat. Pokazały, że jest inny, kolorowy i ciekawszy świat. Nauczyły mnie, że five o’clock i „God Save the Queen” mają także dla mnie, małego Europejczyka, z kraju aspirującego, ale jednak, znaczenie fundamentalne. Pamiętajmy, że były to czasy dwóch kanałów w telewizji, braku zagranicznej prasy, o internecie nie wspominając. Dla dzisiejszych dzieci archaiczna, niepojęta przeszłość. Wielka Brytania była i pozostaje dla mnie esencją dobrego smaku, wzorcem z Sevres ponadnarodowej jedności, umiejętności porozumienia i zrozumienia, choćby ze względu na prosty fakt: przecież to właśnie po angielsku mówi cały świat. Była też i jest, mimo swej monarchiczności, najbardziej efektywną demokracją świata, promującą efektywnych i przedsiębiorczych, ale niezapominającą o słabszych i nieporadnych. I nad nimi rozciągającą parasol bezpieczeństwa.
Dodatkowo podała nam rękę, kiedy jako pierwsza wraz z naszym wejściem do UE otworzyła nam rynek pracy, kilka lat wcześniej niż Niemcy. Ile od tego czasu powstało na Wyspach polskich firm, ile majątków i ile dobrze przeżytych chwil, ile radości i ile poczucia spełnienia? Za to też musimy Brytyjczykom dziękować. Dzisiaj Wielka Brytania staje przed równie wielkim dylematem, jak wtedy, gdy zrzekała się imperialnej wielkości, albo w chwili, gdy skutecznie, jako jedyna w Europie, postawiła się hitlerowcom. Dzisiaj decyduje, czy pozostać częścią Europy, czy z niej wyjść. Dla mnie sprawa jest prosta. Jest Wielka Brytania bez Europy. Nie ma jednak Europy bez Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy, potomkowie wielkich królów, twórcy europejskiej cywilizacji to ludzie odpowiedzialni. Wierzę, że nie ulegną populistom i ponownie uzmysłowią sobie swą rolę i misję. Narodu, który przewodzi i musi pamiętać o tym każdego dnia. W Europie, a nie poza nią. Powodzenia, bracia!