Żółć – tylko cztery litery i tylko takie, które występują w języku polskim. W słowach „nienawiść” i „wrogość” typowo polskie są po dwie. Nie zmienia to faktu, że typowy Polak wszystkie te wyrazy zna doskonale. Od dziecka ma je we krwi. I czuje się z tym świetnie
Jak wciąż sprawna, jak dobrze się trzyma w naszym stuleciu nienawiść. Jak lekko bierze wysokie przeszkody. Jakie to łatwe dla niej – skoczyć, dopaść. Sama rodzi przyczyny, które ją budzą do życia. Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym” – pisała noblistka Wisława Szymborska. Bezwarunkowa i całkowita nienawiść do wszystkiego, co nas otacza, jest tak samo polska jak biało-czerwona flaga, jak orzeł, jak Bałtyk, Mazury i Tatry. Tak samo nasza jak Pałac Kultury w Warszawie, poznańskie koziołki i hejnał z Wieży Mariackiej. Jest silna i zakorzeniona w nas od zawsze. To nieprawda, że stworzył ją komunistyczny nihilizm. On ją jedynie wyeksponował, nadał jej wysmakowane kształty i wysublimowane smaki, doprowadził do perfekcji. Wyostrzył to, co i tak było w miarę ostre.
Dzisiaj bardzo wygodnie nam mówić, że wciąż odczuwamy skutki półwiecza negacji cywilizowanych norm myślenia i postępowania. Ale prawdy w tym niewiele. Nawet w okresach świetlanej polskiej prosperity polska nienawiść miała się dobrze. Teraz jest wdrukowana w nasze dusze tak głęboko jak kod DNA w ciała. Jest z nami od zawsze i zawsze z nami będzie. Dlatego wcześniej czy później nie tylko porządnie weźmiemy się za łby, lecz po prostu się pozabijamy. Tak się skończy nasz wielki pęd ku narodowej samozagładzie, w którym rozpędzamy się niczym bolid Formuły 1 na specjalnym torze.

„Trzeba ich topić”

Żółć wylewa się z nas litrami szczególnie w ostatnich miesiącach. Odkąd w Polsce rządzi PiS, jesteśmy szczególnie narażeni na życie w oparach wszechogarniającej nienawiści. Wyłazi z ust polityków, nie tylko tego najważniejszego, ale także jego pomagierów, potakiwaczy i sługusów, którzy sprzedadzą duszę diabłu, tylko po to aby ich pan spojrzał na nich wzrokiem dającym nadzieję na politsynekurkę. Wyłazi choćby ze ściągniętych grymasem zacietrzewienia ust nadpobudliwej posłanki, amatorki jedzenia w miejscach do tego niesłużących. Bo czym innym jest określanie mianem zdrajców tych z nas, którzy 10 kwietnia nie zmierzają brać udziału w jedynie słusznej koncelebrze smoleńskiej? Polityczny gwałt wyrazistego podziału dokonywany przez PiS na Polakach jest dzisiaj główną przyczyną tego, że jeśli wierzymy w boga z Nowogrodzkiej, to o tych, którzy mają go za antychrysta, myślimy: lepiej żeby zdechli. A jeśli nie, to kpimy z Polaków lepszego sortu, nazywając ich zapyziałymi kocmołuchami, które niczym owce poddają się woli pastucha. Nie potrzebujemy terrorystów (których zresztą też nienawidzimy), trzecia wojna toczy się dzisiaj w naszych głowach.
Nienawidzić możemy na tle współczesnym – choćby osoby mające inny pogląd na sytuację polityczną w kraju, co dotyczy tak zwolenników PiS, jak i PO lub KOD, bo dziś to w dużym stopniu to samo, choć wydaje się, że ci pierwsi sztukę nienawidzenia, ów przemysł pogardy, który tak ochoczo zarzucali oponentom, opanowali trochę lepiej. Można potęgować wrogość na tle ekonomicznym, bo skoro banki zarabiają miliardy, ich prezesi nawet 13 mln zł rocznie, ale mimo to ciągle podnoszą nam opłaty za najprostsze czynności, to czy ich chciwość nie wymaga napiętnowania? Nienawidzić można też sąsiadów, bo nie mówią nam pierwsi „dzień dobry”, a do tego kupili samochód, na który my nie zarobimy nigdy. Na pewno ukradli. My nie zarobimy, bo nienawidzimy szefa, uznając, że jest głupi, a ponieważ on wcale taki nie jest i nas przejrzał, to nam nie ufa i nas nie awansuje.
Nienawidzić możne także w aspekcie historycznym. Rosjan za Katyń, Ukraińców za Wołyń, Brytyjczyków i Francuzów za zdradę, Niemców za wszystko. Nawet samych siebie za to jak część z nas, nasi ojcowie i dziadowie, traktowała Żydów w czasie wojny. Bo przecież ani nie było tak, że wszyscy ich chronili, ani tak, że wszyscy na nich donosili. Było i tak, i tak. Problem w tym, że część z nas chce widzieć tylko to, że w Yad Vashem jako naród jesteśmy upamiętnieni najliczniej, a miejscowość o nazwie Jedwabne tak trudno im znaleźć na mapie.
Jak odczuwa nienawiść po polsku osoba, która przed dłuższy czas była celem wrogości w czystej formie, do tego powodowanej tak intymnym aspektem jak orientacja seksualna? Mowa o Robercie Biedroniu, dzisiaj prezydencie Słupska, długoletnim działaczu ruchów równouprawnienia mniejszości seksualnych, którego bito, opluwano, w którego rzucano różnymi przedmiotami, odsądzano od czci i wiary. Któremu odbierano prawo do życia w wolności. Przypomnijmy, że wszystko działo się nie w Rosji czy na północy Korei. Ale w Polsce, kraju, w którym ponad 90 proc. osób określa się mianem katolików (przy okazji jedna trzecia nienawidzi Kościoła).
– Polska nienawiść stała się tak powszechna, że niezauważalna – tłumaczy mi Biedroń. – Jest jak tlen, otacza nas wszędzie. Staliśmy się nieczuli na mowę nienawiści, bo jest na nią przyzwolenie. Prawo, które jest tylko pustą deklaracją, nie jest egzekwowane, więc staje się fikcją i zaczyna ośmielać do wrogości. Szkoła udaje, że problemu nie ma, chowa głowę w piasek, gdy wokół dzieje się przemoc. Bo od mowy nienawiści do przestępstw z nienawiści bardzo krótka droga – dodaje.
Czymś, co eksperci określają jako „mowa nienawiści”, zajmuje się naukowo dr Ewa Lewandowska-Tarasiuk z Akademii Pedagogiki Specjalnej. – Szymborska, pisząc „Nienawiść śmiało patrzy w przyszłość”, miała rację. W Polsce publicznie rozbrzmiewają słowa nacechowane złymi emocjami, takie, z którymi nie sposób podjąć polemikę. Słychać zdania nienawistne, urągające, oskarżycielskie, pomawiające, zdania szyderczej krytyki, brutalizujące ludzkie więzi. I tak mamy w społecznym obiegu: „tych, którzy stoją teraz tam, gdzie kiedyś stało ZOMO” i „tych, którzy mają krew na rękach”, „tych, którzy zdradzili o świcie” i „najgorszy sort Polaków”. To droga wprost nad narodową przepaść – ocenia dr Lewandowska-Tarasiuk.
Czasem objawiają się eksperci mający zdanie odrębne. Tacy, którzy mowę nienawiści kreują, a nie piętnują. Na przykład słynny, zwany przez złośliwych – zapewne na wyrost – „wyliniałym talibem filozofii”, prof. Bogusław Wolniewicz. Zasłynął niedawno wypowiedzią: „Uchodźców nie trzeba ratować, tylko ich zatapiać”.

Nierówności generują frustrację

Niestety bywa i tak, że podobne jakościowo wypowiedzi szczególnie nas nie oburzają. Przeciwnie – są pożywką dla nienawiści płynącej w naszych żyłach, są adrenaliną, która napędza nas do egzystencji i pobudza do działań. I wtedy odpowiedzialność za podniesienie poziomu polskiej „żółci” ponosimy już na własną rękę. „Brzydzę się pedziów, są wynaturzeniem człowieczeństwa, powinni się leczyć” – co piąty Polak uważa taką wypowiedź głoszoną publicznie za dopuszczalną, wynika z ustaleń Centrum Badań nad Uprzedzeniami Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego i Fundacji Batorego. Co piąty Polak, czyli niemal 8 z nas. Wśród nich może być nasz szef, sąsiad, kolega z pracy, teściowa.
Prawie 2/3 polskiej młodzieży zetknęło się w internecie z przykładami antysemityzmu. Mniej więcej tyle samo młodych Polaków słyszało z ust znajomych mowę nienawiści skierowaną przeciw Romom. Z wypowiedziami rasistowskimi w sieci zetknął się co trzeci dorosły oraz aż 70 proc. młodych. Zaskakująco wielu Polaków akceptuje używanie mowy nienawiści – szczególnie wobec Żydów i Romów. A najbardziej nienawidzimy. My jako naród, ogół Polaków. Także ci z dyplomami najlepszych uczelni, mający świetne zawody, kupujący domy bez kredytów i jeżdżący na drogie wakacje. Według Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW 35 proc. dorosłych Polaków uznało za dopuszczalną niedawną wypowiedź lidera Młodzieży Wszechpolskiej: „Rozumiem, że ktoś może mieć skłonności homoseksualne, to jest pewna ułomność, słabość. (...) Ale pedałów działaczy, którzy dążą do przywilejów dla związków homo i adopcji dzieci, trzeba zwalczać”.
Jeszcze przed serią zamachów terrorystycznych w Europie, które wzrost niechęci do społeczności muzułmańskich w dużym stopniu uzasadniają, wyznawców tej religii też nie znosiliśmy. 15 proc. z nas uważa zdanie: „Muzułmanie to podłe tchórze, mordują tylko kobiety, dzieci i niewinnych ludzi” – za dopuszczalne. Głównym nośnikiem mowy nienawiści jest tu internet – zarówno wśród młodzieży (55 proc.), jak i wśród dorosłych Polaków (28 proc.). – Poparcie dla antymuzułmańskiej mowy nienawiści nie ma związku z siłą religijności chrześcijańskiej ani z częstością praktyk religijnych. Jest jednak dość silnie związane z postrzeganiem muzułmanów jako zagrażających w sensie symbolicznym polskiej kulturze. Akceptacja mowy nienawiści wobec muzułmanów jest zatem w większym stopniu związana z lękowymi postawami antyimigranckimi niż z jakimikolwiek uprzedzeniami religijnymi – oceniają psychologowie z CBnU UW.
O ile jednak wśród osób zamożnych i dobrze wykształconych postawy wszelakich wrogości do otoczenia na różnym tle pojawiają się, nie mają charakteru masowego. Inaczej jest w grupie osób o niskich dochodach, wykonujących proste zajęcia zarobkowe, żyjących bez szczególnych perspektyw z dnia na dzień. Specjaliści twierdzą, że ich frustracja będącą źródłem swego rodzaju beznadziejności jest motorem napędzającym polskie upiory niechęci. – Generowana w naszym społeczeństwie wzajemna nienawiść niekoniecznie musi być immanentną cechą narodową. Nie różni się czymś istotnym od brytyjskiej, holenderskiej, francuskiej, niemieckiej czy amerykańskiej. Oczywiście różni się – i to bardzo – skalą, a stoi za tym przede wszystkim rozwarstwienie polskiego społeczeństwa. Czyli polska bieda – twierdzi dr Jakub Andrzejczak, socjolog z Wielkopolskiej Wyższej Szkoły Społeczno-Ekonomicznej.
W jego ocenie paradoks współczesnych społeczeństw polega na tym, że bezkrytycznie przejmują ideologię egalitarnego dobrobytu, społeczeństwa konsumpcyjnego i neoprzemysłu rozrywkowego bez względu na swoją wydolność ekonomiczną. To od lat dzieje się w Polsce. Ludzie są przekonani, iż wraz ze wzrostem liczby centrów handlowych oraz nowoczesnych przestrzeni konsumpcji i rozrywki rośnie liczba osób, które mogą zaspokajać w nich swoje potrzeby. A przecież ów rozwój w rzeczywistości eksponuje różnice, dzieli nas ze względu na dostęp do dóbr, wytwarza swoisty biedowstręt i dokonuje podziału społeczeństwa w odniesieniu do szeroko rozumianej jakości życia. – Trudno w takich warunkach nie zgodzić się ze stwierdzeniem francuskiego filozofa Jeana Baudrillarda, który napisał: „społecznym nierównościom towarzyszy także wewnętrzny rozziew pomiędzy potrzebami a aspiracjami, co sprawia, że społeczeństwo w coraz większym stopniu jest wewnętrznie poróżnione, podzielone, w stanie ciągłego cierpienia i niepokoju”.

Z nami niewiele

Andreas Zick i Beate Küpper w ramach badań „Nietolerancja, uprzedzenia i dyskryminacja w Europie” dwa lata temu przeprowadzili sondaż na grupie osób powyżej 16. roku życia. Badanie dotyczyło zakresu, okoliczności występowania i możliwych przyczyn wrogości oraz nienawiści wobec innych grup społecznych bądź wyznaniowych. Wyniki: wrogość jest szeroko rozpowszechniona na całym kontynencie, a jedynie w ramach medialnej poprawności politycznej nie mówi się o niej zbyt często. Najmniej nienawiści mamy w Holandii, najwięcej w Polsce i na Węgrzech. Około połowy wszystkich europejskich respondentów uważa, że w ich kraju jest zbyt wielu imigrantów, 1/3 jest zdania, że istnieje naturalna hierarchia grup etnicznych. Większość badanych skłonnych jest zgodzić się ze stwierdzeniem, że „kobiety powinny poważniej podchodzić do swojej roli jako żony i matki” (o ojcach nie ma ani słowa). Odsetek przeciwników równych praw dla homoseksualistów waha się od 17 proc. w Holandii do 88 proc. w Polsce. Podobnie jak wielkość osób darzących mniejszości seksualne nienawiścią.
– Już Józef Piłsudski zauważył, że dla Polaków można dużo zrobić, ale z Polakami bardzo mało. Naturalna wrogość do otoczenia doskonale w nas funkcjonuje być może dlatego, że na mapie zawsze byliśmy w trudnym miejscu, cały czas odczuwaliśmy napięcie, a ci, którzy odnosili sukces, byli podejrzani, bo mogli kolaborować z przeciwnikami. Sukces zatem robi za dyżurnego straszaka, kij na nasze plecy. Coś złego, a nie coś dobrego. Kraje Europy Zachodniej były zawsze w innym położeniu, być może stąd takie dysproporcje – ocenia Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego. – Od setek lat w niemal co drugim pokoleniu była jakaś wojna albo inny poważny problem. Inni kumulują majątki przez wieki, my porzucamy je i idziemy walczyć. Teoretycznie już powinniśmy się z tych zaszłości wyzwalać, lecz skoro tak długo się one umacniały, nie będzie to zbyt łatwe. W pozbyciu się negatywnych emocji może pomóc stałe, nawet wolne bogacenie się społeczeństwa. Oby nic go nie przerwało – dodaje.