Dziś będzie wesoło jak w książkach dla dzieciaków; o tym, czym jest horkruks i czemu służy – co zresztą wiedzą wszyscy ci, którzy muszą czytać Harry’ego Pottera równie często jak ja. Horkruks? Harry Potter?
Co to znowu za idiotyzm, w poważnej gazecie w dodatku; to już nie można, tak jak „Financial Times”, zrobić wywiadu z Jarosławem Kaczyńskim albo kimś w tym rodzaju? Można, ale po pierwsze Jarosław Kaczyński jest jedyny w swoim rodzaju; implikując inaczej straciłeś właśnie prawo do czytania z nim wywiadów i jesteś skazany na nędzne felietony, a po drugie kwestia horkruksów nie jest jakąś tam kwestią poboczną, ale rzuca światło interpretacyjne na dziejące się dziś przed naszymi oczami Poważne Wydarzenia. Do rzeczy więc.
By kwestię horkruksów zrozumieć, drogi czytelniku, musisz wiedzieć, że w książkach o Harrym jest jeden Zły Czarodziej. Nazywa się on Voldemort, zło jego przejawia się tradycyjnie poprzez zabójstwa niewinnych, defekt kości nosowej, śmiech diaboliczny i gładzenie węży – ale jego winą najgłębszą jest chyba jednak narcyzm, poczucie, że jest istotą na tyle ważną, niesamowitą i wyjątkową, że jego śmierć byłaby swego rodzaju metafizycznym afrontem wobec wszechświata. Dlatego właśnie młody Voldemort, wbrew wskazówkom nauczycieli, wyszukuje pośród czarnomagicznych ksiąg przepis na nieśmiertelność, a brzmi on tak: rozbij duszę na części, a każdą z nich ukryj w jakimś przedmiocie. Ten przedmiot to horkruks właśnie.
Jak pociąć duszę na kawałki? Przez podstęp, gwałt, morderstwo; tylko akt potworny tnie serce przez środek, rozdziela niepodzielne. Czy warto? Zdania są podzielone jak dusze złoczyńców, ale jedno trzeba powiedzieć: dzięki rozcięciu ducha oszukasz los i wystrychniesz na dudka wrogów. Załóżmy bowiem, że owi frajerzy, rycerze Białej Magii, dorwą cię, zabiją, na własne oczy zobaczą jak konasz, a potem wyprawią Bal Zwycięzców. I podczas gdy cieszą się i wiwatują, gdy gra muzyka, wszyscy skandują „Wolność”, „Demokracja liberalna” i tym podobne bzdury, a twoja dusza, bezpiecznie zaklęta w księdze, pierścieniu czy szkatułce cichutko sobie chichocze i czeka na swój czas. Voldemort na przykład schował kawał duszy w czarodziejskim notatniku, z którego rzeczona wychynęła w strategicznym momencie, by opętać pewne rudowłose dziewczę i jej rękami poukręcać łby szkolnego drobiu, rysować na ziemi kręgi, siać nieufność, wzbudzać społeczną panikę i prawie zabić Harry’ego. Notatnik zniszczono, ale że straszliwe czyny nie były dla Voldemorta problemem, podzielił swoją duszę na całe mnóstwo części i pochował horkruksy po świecie, dzięki czemu fabuła Harry’ego Pottera posuwa się do przodu, bo bohaterowie muszą je poznajdować i zniszczyć, żeby nie bruździły.
Nie muszę tłumaczyć przenikliwemu czytelnikowi, że Voldemortem w tej metaforze jest PRL, system, który rutynowo popełniał czyny straszliwe, a choć były i morderstwa, i kłamstwa, i tortury, to jednak wśród tych czynów główną specjalnością było łamanie ludzi. Każdy taki czyn odcinał fragment duszy Wielkiego Lewiatana i zaklinał ją w dokumentach; by magia się dokonała, niekiedy pieczętowano ją podpisem ofiary. Tak otrzymane horkruksy rozrzucono po świecie, chowając je w szafach, piwnicach i innych podejrzanych miejscach, po to właśnie, by Lewiatan nie umarł, kiedy go zabiją. I nie umarł; wciąż żyje i jak za dawnych lat robi nam wodę z mózgu, sieje panikę, nastawia przeciwko sobie i nawołuje do nienawiści, obficie lejąc znaną nam z najnowszej historii truciznę z każdego fragmentu zaklętej w papier duszy.
Ile jeszcze horkruksów? Nie wiadomo, ale pocieszające jest to, że pod koniec sagi o Harrym można mieć uzasadnione wrażenie, że Voldemort faktycznie został zabity doszczętnie i wraz z przyległościami, a więc nie ma przepisu na nieśmiertelność absolutną, możliwe jest tylko i wyłącznie przeciąganie swojej ćwierćegzystencji ad nauseam i przydługie jękolenie zza nieuchronnego grobu. Mimo to poszukiwanie horkruksów potrafi wypełnić kilka dobrych tomów przygód, dlatego i my, jak wcześniej Harry i jego świta, musimy wciąż się mierzyć z pytaniem: jak skutecznie niszczyć wypływające na powierzchnię wydarzeń horkruksy, nie kryjąc grzechów, które je stworzyły, a przy tym nie dając się im doszczętnie zatruć? Ale to nie jest jeszcze pytanie najtrudniejsze, bo (uwaga, zdradzam ważny detal fabularny) nawet zniszczenie wszystkich horkruksów nie kończy dzieła. W książce okazuje się bowiem, że Harry, ten który pokonał Voldemorta, jego wróg, zabójca i Wielki Bohater, sam przejął w tej walce fragment voldemortowej duszy, stając się niejako, ku swemu obrzydzeniu i wściekłości, ostatnim horkruksem. Najtrudniejsze pytanie jest więc pytaniem egzystencjalnym, a brzmi tak: czy da się walczyć z czarną magią samemu, nie stając się po trosze czarnoksiężnikiem? A jest to pytanie egzystencjalne szczególnego rodzaju, bo jest na nie odpowiedź, mianowicie: nie. I tą konstatacją możemy zakończyć literacki relaks i przeczytać jakiś dobry wywiad, na przykład z Beatą Szydło.
Najtrudniejsze pytanie jest więc pytaniem egzystencjalnym, a brzmi tak: czy da się walczyć z czarną magią samemu, nie stając się po trosze czarnoksiężnikiem? A jest to pytanie egzystencjalne szczególnego rodzaju, bo jest na nie odpowiedź, mianowicie: nie