Poezja i Polityka: związek trudny. Pogmatwany jak unia Edypa i Jokasty. Burzliwy — niech się schowają Ross i Rachel. Toksyczny jak mariaż Makbetów, niebezpieczny jak flirt z Sinobrodym. A przy tym, jak miłość Parysa do Heleny, zdolny podpalić świat.
Powody, dla których trudno im razem żyć, są jasne. Polityka pracuje ciężko, pisząc dekrety w sprawie więzień. Nudzi się w komisjach, przyjmuje delegacje rolników, skrobie notatki na marginesach kodeksu cywilnego. Sprawdza, czy woda w kranie aby ciepła, przelicza czołgi i żołnierzy, a kiedy nie może się doliczyć, mozolnie negocjuje sojusze i umowy. To życie mrówki, syzyfowa praca, czyszczenie saperką stajni Augiasza – a nagród za wiele nie ma, bo może i wcisnęło się wuja do rady nadzorczej, ale na spotkanie czekają już kolejne męczące delegacje, tym razem kredytodawców i kredytobiorców, stąd właśnie te odgłosy bójki w korytarzu. Czy tak powinno wyglądać życie, wzdycha czasem Polityka, czy nie trzeba mi jakiejś iskry, ognia, skrzydeł? Waha się chwilę, a potem podnosi słuchawkę i wykręca numer Poezji.
„Zrzuć z biurka papiery!” – drze się w telefon Poezja, zanim Polityka zdąży otworzyć usta. „Zrzuć w cholerę! Natychmiast! Mit, nie budżet. Marzenia, nie dekrety. Dobro przeciw złu. Zachód, boskość, prawo, Dżihad! Będziemy potrzebować słów takich jak huzia, Naród czy Martin Luther King. Mam spis fajnych pieśni i trzy nowe wizje utopii. Jest z czym pracować, są emocje, gotują się pod powierzchnią rozkładów jazdy, musimy je tylko dobrze dziabnąć kijem, podjudzić, dać im głos. Będę za pięć minut”. Polityka robi się zielona na twarzy, bo przypomina sobie, że po ostatniej randce z Poezją zbudziła się za miastem odziana w brudny strój satyra; miała niesmak w ustach i połamane żebra, w jednej ręce Biblię, w drugiej „Pana Tadeusza”; stopę lizała jej koza, a zza drzew przyglądał się temu jakiś posępny druid. Tymczasem tłukące się w korytarzu delegacje kredytodawców i kredytobiorców przestają nagle krzyczeć „Oddaj kasę”, za to teraz słychać: „Wolność!”, „Właśnie, że Równość!”, „Byle nie Braterstwo!”.
Czasem rozumiemy politykę jako racjonalne zarządzanie bytem i bezpieczeństwem obywateli. Za to poezja (szeroko pojęta) to konstrukcja wizji i obrazów, które mają inspirować, poruszać duszę, wywołać emocje. Napięcie między nimi jest więc oczywiste. Polityk pracuje w opornej materii rzeczywistości, poeta snuje przed ludem nowe wizje. Polityk sprawdza temperaturę wody w kranie, poeta pompuje siłę w symbole, które prowadzą ludzi na ulicę, na wojnę, w stronę pokoju. Polityk bada wpływ stóp procentowych na stopę życiową, poeta tworzy mit, stawia muzea i pomniki, pisze przemowy. Co ten pierwszy zbuduje, drugi może spalić rewolucją, strywializować sarkazmem, zaszczuć podrasowaną legendą. Nieprzewidywalny jest więc ten poeta i niebezpieczny – nie wiadomo, co mu do łba strzeli i dokąd tłum skieruje. Dlatego Platon zalecił poezji i polityce rozwód. Sądził, że państwem powinni rządzić filozofowie – tymczasem jest „pewna odwieczna waśń między filozofią i sztuką poetycką”. O co ta waśń? O Prawdę. Filozof jej szuka, poeta ją omija. Nie rządzi nim Rozum, lecz natchnienie. Przez to nie uczy, ale zwodzi; wypacza moralność, tworzy pozory, żywi emocje. Polityka jest domeną racjonalności, a poezja – formą szaleństwa. Jeśli państwo ma trwać, trzeba wyprowadzić za mury sny, mity, wizje i wiersze.
Nam się udało, tu na Zachodzie, a przynajmniej przez długi czas tak sądziliśmy. Pozbyliśmy się z państwa najważniejszych poetów, z ich muzeami, symbolami, ideologią i śpiewem. Polityka, sądziliśmy, zmieniła się w rzemiosło, które sprowadza się do nawigowania racjonalnie wybranego systemu prawnego, w jego aspekcie lokalnym i międzynarodowym. Europa i Ameryka zdawały sobie co prawda sprawę, że pewna doza poezji jest niezbędna, by podtrzymać entuzjazm dla integracji międzynarodowej, demokracji liberalnej, kapitalizmu, praw człowieka – ale były to raczej poetyckie zastrzyki, maleńkie pigułki poezji, poetycka homeopatia. Dlatego największym zaskoczeniem roku 2015 było przebudzenie prawdziwych poetów, tych o śmiertelnej sile rażenia, którzy, jak się okazało, trwali w państwie incognito, czekając, aż zgnuśniała w swym pragmatyzmie polityka sama wykręci do nich numer.
I nagle, z roku na rok, zaczęliśmy tonąć w poezji. Po jednej stronie walczą pieśni o Smoleńsku, legendy o Wyklętych, opowieść o Piłsudskim, łzy nad wykluczeniem. Po drugiej lament nad demokracją liberalną, skarlały już nieco mit Zachodu jako probierza rozwoju, rowerowo-wegetariańska wizja postępu. Po obu stronach mit manichejski, starcie dobra ze złem. Wszystko napuchło symbolicznie, obrosło głębokim znaczeniem, zapuściło korzenie w księgach światłych lub świętych. Poeci rosną w siłę w całej Europie. Jedni odkurzają „Pieśń o Rolandzie” i obserwując rzekę przybywających Arabów, przygotowują się do głoszenia chwały swojej wiary, grupy etnicznej, narodu. Inni, wzburzeni obrazami wykluczenia, wskrzeszają marksowską narrację o walce klas. Z największym medialnym przytupem o prezydenturę w USA walczą nie politycy, jak Clinton czy Cruz, ale dwaj prorocy. Jeden, Bernie Sanders, wprost mówi: „Ludzie chcą kandydata, który stanie na czele masowego ruchu. Dość znaczy dość, odbierzmy milionerom co nasze”. Drugi, Donald Trump, krzyczy: „Amerykański sen umarł, tylko ja go mogę wskrzesić”. Jeśli to nie jest poezja, to zjem swój tomik Whitmana.
Co będzie dalej? Poezja jest bowiem nieprzewidywalna. Potrafi wyzwolić Bastylię i obalić mur berliński – ale bywa na przykład, że po szalonej nocy zostawia Politykę z połamanymi żebrami na zgliszczach przeoranej nazizmem Europy. Można za to powiedzieć, że nauczyliśmy się jednego: Platon racji nie miał, poezji nie można wyrzucać z państwa, toksyczny czy nie, ten związek musi trwać. Trochę dlatego, że jak pisał inny filozof, Richard Rorty: „Rozum może pójść tylko ścieżkami, które wydepcze dla niego [poetycka] wyobraźnia. Nie ma słów, nie ma myślenia” – mimo szaleństwa, a raczej dzięki niemu, tylko poezja może otworzyć polityce nowe horyzonty. Ale nie powinniśmy tego robić przede wszystkim dlatego, że wyrzucanie poetów okazało się przeciwskuteczne. Wygnasz takich za mury, a wrócą po dziesięciokroć. Będzie ich legion, będą nieśli sztandar. I będą mieli ze sobą takie słowa, że się nam te żebra już nigdy nie zagoją.