Na miejsce Amerykanów do Afganistanu wchodzi Państwo Islamskie. Według władz w Kabulu wysłannicy wywodzącego się z Iraku i Syrii ugrupowania próbują przeciągać na swoją stronę bojowników talibskich. Gdzieniegdzie dochodzi nawet do walk pomiędzy zwolennikami obu organizacji.
Na wyemitowanym w miniony weekend nagraniu wideo kilkunastu lokalnych dowódców talibskich zadeklarowało lojalność wobec Abu Bakra al-Baghdadiego, przywódcy Państwa Islamskiego, który w połowie zeszłego roku ogłosił się kalifem, czyli przywódcą wszystkich muzułmanów. Kluczową postacią w tej grupie ma być mułła Abdul Rahm, były dowódca talibów w południowej prowincji Helmand, który po schwytaniu przez Amerykanów w 2001 r. przez sześć lat był przetrzymywany w więzieniu w Guantanamo. – Wielu przywódców plemiennych, lokalnych dowódców i ulemów informowało mnie, że mułła Rahm kontaktował się z nimi, by zachęcić do przejścia na jego stronę – zdradził gen. Mahmood Khan, jeden z dowódców afgańskiej armii. Jak informuje starszyzna plemienna, zwolennicy Państwa Islamskiego próbują też ściągać białe flagi Talibanu, zastępując je czarnymi sztandarami własnej organizacji.
Pojawienie się wysłanników Państwa Islamskiego może bardzo skomplikować sytuację w Afganistanie. Zaledwie w grudniu Amerykanie zakończyli misję bojową w tym kraju, co oznacza, że władze w Kabulu przejęły całkowitą odpowiedzialność za bezpieczeństwo (ok. 10 tysięcy amerykańskich żołnierzy zajmuje się już tylko szkoleniem afgańskiej armii), zaś wybrany we wrześniu prezydent Ashraf Ghani próbuje rozpocząć negocjacje z talibami na temat zaprowadzenia pokoju. Jeśli Państwo Islamskie zamierzałoby zdobyć poważne wpływy w Afganistanie, takie rozmowy byłyby mu nie na rękę, więc można się spodziewać nowej fali przemocy. Na dodatek bardziej krwawej, bo choć talibowie są ultrakonserwatywni w poglądach, na tle bojowników Państwa Islamskiego ich metody walki są stosunkowo umiarkowane.
To, na ile infiltracja ze strony Państwa Islamskiego może być skuteczna, trudno przewidzieć. Nie musi to być łatwe, bo Afgańczycy mają silne poczucie lojalności plemiennej czy klanowej, na dodatek etnicznie są dość odlegli od Arabów z Iraku i Syrii, więc niekoniecznie muszą chcieć się podporządkować obcemu dla nich Al-Baghdadiemu. Z drugiej strony w sytuacji gdy talibowie nie mają spójnego dowództwa (ich przywódca mułła Omar od kilkunastu lat się ukrywa) ani jasnego programu, dla wielu ich bojowników Państwo Islamskie – z planem stworzenia kalifatu sięgającego od Maghrebu do Indii i skutecznym aparatem propagandowym – może się stać atrakcyjną alternatywą.
Taka perspektywa jest bardzo niebezpieczna z jeszcze jednego powodu. Kolejnym celem Państwa Islamskiego byłby wówczas Pakistan, gdzie talibowie również cieszą się dużym poparciem, a zdaniem analityków niektóre tamtejsze ugrupowania radykałów już teraz popierają roztaczaną przez Al-Baghdadiego wizję bodowy muzułmańskiego kalifatu. A Pakistan, mimo chaosu politycznego i aktywności terrorystów, jest regionalnym mocarstwem, które dysponuje bronią atomową. To, że Al-Kaidzie nie udało się zdobyć nawet brudnej bomby, nie znaczy, że Państwo Islamskie nie podejmie takiej próby.