Przywódca Państwa Islamskiego ma więcej charyzmy i pieniędzy niż szefowie Al-Kaidy. Ekstremiści pomagają ubogim, organizują pocztę i policję. Dziś zajęli część Iraku i Syrii, ale ich ambicje sięgają Europy
To, że za pomoc w schwytaniu Abu Bakra al-Baghdadiego Amerykanie oferują 10 mln dol. nagrody, czyli ledwie 40 proc. tego, co za szefa Al-Kaidy Ajmana az-Zawahiriego, wydaje się sporym niedopatrzeniem. To Państwo Islamskie jest dziś najpotężniejszą organizacją dżihadystyczną na świecie, a jej szef Al-Baghdadi – obecnie tytułujący się jako kalif Ibrahim – terrorystą numer jeden.
– Nie jestem lepszy od was ani obdarzony większymi cnotami niż wy. Jeśli będziecie widzieć, że idę właściwą drogą, pomagajcie mi. Jeśli zobaczycie, że idę złą drogą, doradźcie mi i powstrzymajcie mnie. I bądźcie mi posłuszni tak długo, jak długo ja będę posłuszny Bogu – mówił Al-Baghdadi podczas piątkowych modłów w Mosulu, pierwszych, które odprawił jako kalif.
Ta pokora to tylko pozory, bo ambicje Al-Baghdadiego – zresztą niezbyt skrywane – są porównywalne tylko z jego brutalnością. Ich miarą jest to, że oficjalnie zerwał z Al-Kaidą. Do tej pory wszystkie wywodzące się z niej organizacje uznawały formalne przywództwo centrali. Poza tym ogłosił się kalifem, czyli następcą Mahometa i zwierzchnikiem wszystkich muzułmanów. Po zniesieniu stambulskiego kalifatu w 1924 r. nikt się na to nie zdecydował – kalifami nie ogłosili się ani królowie Arabii Saudyjskiej, ani Osama bin Laden. Co więcej, nowy kalif zapowiedział, że w przyszłości w skład państwa – obejmującego obecnie połowę Iraku i kawałek Syrii – mają wejść Rzym i Hiszpania.
Jeśli jednak komuś ten plan miałby się udać, to spośród wszystkich dżihadystycznych liderów najprędzej właśnie Al-Baghdadiemu. W odróżnieniu od niezbyt charyzmatycznego az-Zawahiriego, lekarza z wykształcenia, który rzadko publikuje własne przesłania, Al-Baghdadi może się pochwalić doświadczeniem na polu walki, przez co jest dla potencjalnych rekrutów znacznie atrakcyjniejszym wzorcem.
Al-Baghdadi urodził się w 1971 r. w Samarze na północ od Bagdadu, zrobił doktorat z teologii islamskiej, a w czasie amerykańskiej inwazji w 2003 r. był sunnickim mułłą w jednym z meczetów. Internowany przez Amerykanów w 2004 r. (lub według innych źródeł w 2005 r.) na kilka miesięcy, po wyjściu na wolność przyłączył się do rebelii. W 2010 r. został szefem irackiej komórki Al-Kaidy. Zarówno jego zwolennicy, jak i przeciwnicy podkreślają, że jest on dobrym strategiem, o czym świadczy umiejętne wykorzystanie słabości irackich władz oraz sytuacji politycznej w Syrii, a także to, że bez problemów zwraca się przeciw dotychczasowym sojusznikom. Nie ma też oporów przed podżeganiem do walki z szyitami, czego nie robił nawet bin Laden.
Polem, na którym Państwo Islamskie dokonało największego postępu w stosunku do Al-Kaidy, jest marketing i propaganda, co też wydaje się zasługą Al-Baghdadiego. Organizacja informuje o sukcesach poprzez media społecznościowe, a nawet publikuje sprawozdania ze swojej działalności. To przyciąga do niej nowych bojowników, także z Zachodu. Druga sprawa to znacznie większa niż w przypadku Al-Kaidy aktywność państwowotwórcza. Ludzie Al-Baghdadiego rozpoczynają dialog z lokalną społecznością od razu po objęciu kontroli nad danym terenem. Jedną z jego form są billboardy mówiące o znaczeniu prawa szariatu, czystości kobiet i wartości dżihadu.
Kilka dni po zdobyciu Mosulu Państwo Islamskie wydało watikat al-madina, dokument porównywalny do praw miejskich. Mieszkańcy dowiedzieli się z niego, że mają pilnować punktualności pięciu dziennych modlitw, narkotyki, alkohol i papierosy są surowo zabronione, kobiety mają się ubierać przyzwoicie, a kradzież będzie karana przez obcięcie rąk. Wszędzie przystępuje się do organizacji lokalnych struktur. Ustanawiane są sądy i organizowana lokalna policja. W ramach działań porządkowych publicznie pali się kartony papierosów, chłoszcze za obrażanie sąsiadów i zamyka sklepy handlujące kiepskim towarem.
Prawdziwą dalekowzroczność organizacji pokazują jednak działania pozapolicyjne, których doskonałym przykładem jest syryjska Ar-Rakka. Islamiści otworzyli tam nowe targowisko, organizują przewozy autobusowe i pocztę, a także jednostkę zajmującą się podłączaniem i naprawą instalacji elektrycznych. Do tego działa opieka społeczna, specjalne biuro znajduje rodziny dla sierot, a najbiedniejsi mogą liczyć na posiłek w stołówce, darmowy chleb i owoce. Organizacja przeprowadza także kampanie szczepień na polio. Bojownicy po godzinach podlewają nawet przydrożne drzewa.
Powstaje pytanie, skąd zwolennicy kalifa Ibrahima mają na to wszystko pieniądze. Zdaniem Departamentu Stanu USA głównie z działalności przestępczej prowadzonej na kontrolowanym przez siebie terenie, w tym z przemytu i kradzieży. ISIS kontroluje pola naftowe w syryjskiej prowincji Dajr az-Zaur oraz próbuje zdobyć największą iracką rafinerię w Bajdżi. Z pewnością petrochemia stanie się poważnym źródłem przychodów z „podatku rewolucyjnego”, który pobiera w kontrolowanych miastach. W Mosulu, mieście o populacji porównywalnej z Warszawą, przynosi on bojownikom 8 mln dol. miesięcznie.
Nie do przecenienia są też transfery z zagranicy, przede wszystkim z Arabii Saudyjskiej i Kuwejtu. O ważności prywatnych donacji dla finansów ISIS można wnioskować pośrednio poprzez aktywność w mediach społecznościowych, gdzie organizacja chwali się działalnością charytatywną. Oprócz tego raz do roku bojownicy publikują roczny raport o tym, jakie dokładnie operacje przeprowadzili na terenie Iraku i co z nich wynikło. To także może być element kampanii mającej na celu przekonanie potencjalnych darczyńców.

Abu Bakr al-Baghdadi ogłosił się następcą Mahometa i przywódcą muzułmanów