Bez względu na to, jaki będzie wynik niedzielnych wyborów, wygląda na to, że popularność Prawa i Sprawiedliwości rośnie. Socjologowie i psychologowie społeczni opisują elektorat tej partii od lat, ale chyba ciągle wiemy o nim zbyt mało.

Jego opisu nie wyczerpuje to, że strefa wpływów ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego pokrywa się z granicami dawnych zaborów – rosyjskiego i austriackiego, mniej uprzemysłowionych, z gorzej rozwiniętą przedsiębiorczością, z bardziej bezradnymi mieszkańcami. Niedużo też wyjaśnia koncepcja, że zwolennicy PiS więcej z budżetu państwa dostają, niż do niego wkładają, są roszczeniowi i dlatego są tak wrażliwi na obietnice, gdyż wiedzą, że nie oni będą ich fundatorami. Badania GUS nie potwierdzają bowiem, że te akurat grupy przez ostatni kryzys zostały dotknięte bardziej niż inne. Wręcz odwrotnie, od kilku lat rozwarstwienie społeczne w Polsce nie rośnie, a niechęć Platformy do reform wynikała także z obawy, że staną się bolesne dla słabszych. To nie był gest PO w stronę własnego elektoratu, który dziś czuje się z tego powodu rozczarowany. Grono zwolenników PiS z pewnością nie powiększa się z powodu braku radykalnych reform. Także interesy rolników, wśród których PiS jest bardzo popularny, przez PSL są wyjątkowo dobrze chronione. Aż za dobrze, co też przyczynia się do większego rozczarowania Platformą. Słabo więc broniłaby się teza, że rządy Platformy – PSL były krzywdzące dla beneficjentów budżetu. To raczej kłopoty państwa wynikają z braku determinacji, by grono tych beneficjentów uszczuplić.

Nieprzypadkowo też, wbrew przewidywaniom, o wiele mniej nośne okazało się hasło o drożyźnie. Chyba nie tylko dlatego że społeczeństwo jest świadome, że za kurs złotego i drogą ropę nie odpowiada rząd. To normalne, że rządzących rozlicza się za wszystko. Pomimo szybko rosnących cen nie staliśmy się jednak biedniejsi. Za średnie zarobki po kilku latach kryzysu prawie wszystkiego możemy dzisiaj kupić więcej niż np. w 2006 r. Możemy więc narzekać, że pod względem zamożności gonimy bogatsze kraje Unii zbyt wolno, ale nie możemy mieć pretensji, że ten dystans w ciągu kadencji obecnego rządu powiększył się, bo to nieprawda. Twarde fakty przeczą nastrojom i dość powszechnej frustracji. Jednak te fakty popularności rządzącym nie przysparzają, natomiast frustracja wydaje się powiększać szeregi zwolenników PiS.

Źródłem tej frustracji może być... tęsknota za żelazną kurtyną. Polska stała się częścią zglobalizowanego świata ze wszystkimi jego problemami. Przed 20 laty było to powodem radości i euforii, także dlatego, że ten świat wydawał nam się oazą dobrobytu, który mógł być tylko większy. Chcieliśmy, żeby jak najszybciej stał się także naszym udziałem. Teraz świat okazuje się bezradny wobec nowych zagrożeń, a my czujemy się ich ofiarą, chociaż nie byliśmy sprawcami. Przyszłość staje się nieprzewidywalna, niepewna, groźna. Dla części wyborców jest to znak, by głosować na tych, którzy lepiej się z tymi zagrożeniami uporają, w innych wyzwala jednak tęsknotę za czasami, gdy ten świat był od nas tak odległy. Gdy oddzielała nas od niego żelazna kurtyna. Od ich dobrobytu, ale także od ich problemów. Może wydaje nam się, że puste półki i brak demokracji już nie wrócą, ale poczucie bezpieczeństwa – owszem?

Paradoksalnie, jeśli ktoś nas może z powrotem oddzielić od tej pogrążonej w coraz większych kłopotach Europy, to rzeczywiście chyba tylko PiS. Ta partia też się tego obcego świata boi, wykazuje wobec niego dużą nieufność. Bardziej skłonna jest na niego tupać, niż się z nim mozolnie dogadywać. Tylko co będzie z dopłatami dla rolników i tymi 300 miliardami, które w zasadzie już nam się prawie od tej Unii należą?