Niepewna sytuacja gospodarcza, hamujący wzrost gospodarczy i brak realnej polityki rodzinnej bije w demografię. W I półroczu tego roku urodziło się o prawie 16 tys. dzieci mniej niż w rok wcześniej.
„DGP” już w maju tego roku pisał o tym, że w 2010 roku pierwszy raz od sześciu lat spadła liczba rodzących się dzieci. W tekście „Polski mit o baby boomie” przestrzegaliśmy, aby nie popadać w optymizm, bo sytuacja demograficzna jest niezwykle trudna. W 2009 roku urodziło się 419,4 tys. dzieci, a w ubiegłym roku ich liczba zmalała do 413,3 tys. Stało się tak pierwszy raz po sześciu latach wzrostów, a dane te zaskoczyły nawet GUS – jeszcze w styczniu szacował liczbę urodzin na 418 tys. – W Polsce nie ma żadnego baby boomu, bo nie każdy wzrost urodzeń to boom – komentowała wtedy te dane Irena E. Kotowska, demograf z SGH.
To, o czym pisaliśmy wtedy, potwierdzają, nawet w gorszej niż spodziewana wersji, najnowsze dane GUS. Wynika z nich, że w pierwszym półroczu tego roku urodziło się w Polsce 192,2 tys. dzieci. W tym czasie umarło 194,2 tys. osób. Po raz pierwszy od 2005 roku mamy więc znów do czynienia z ujemnym przyrostem naturalnym. – Na razie jest on niewielki, wynosi 2 tys. osób i nie jest powiedziane, że do końca tego roku sytuacja się nie poprawi. Nie mamy jednak co liczyć na to, że będą to jakieś spektakularne wzrosty – mówi Agnieszka Chłoń-Domińczak z SGH. Wskazuje, że weszliśmy w okres, w którym przyrost naturalny będzie oscylował wokół zera.
Przypomnijmy, że pierwszy raz z ujemnym przyrostem naturalnym po wojnie mieliśmy do czynienia w 2002 roku. Liczba urodzonych dzieci (353,8 tys.) była wtedy niższa o prawie 6 tys. niż zmarłych w tym roku osób (359,5 tys.). W kolejnym roku było jeszcze gorzej – te nożyce rozwarły się do 14 tys. Później jeszcze przez dwa lata liczba zgonów przewyższała liczbę urodzin, ale od 2006 roku powoli zaczęło się to zmieniać. Tak miało być według GUS przynajmniej do 2013 roku. Stało się jednak inaczej i już w 2011 roku notujemy ujemny przyrost naturalny.
Komentarze (10)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeW Polsce po prostu nie ma ku temu warunkow.
Przeżywamy zapaść demograficzną największą w historii Polski.
PS. Do autora artukułu - proszę wymienić nazwisko chociaż jednego demografa, którego to zjawisko zaskoczyło !!!
Nasza mlodziez jest madra i odpowiedzialna tylko sponiewierana przez nieodpowiednie polityki wszystkich kolejnych rzadow.
Moze starsi etatowcy powinni oddac pol etatu mlodszym?
Nie wspomne o tej polskiej fanaberii, ze ktos bierze emeryture i pracuje na pelnym etacie w sektorze publicznym.
Tak samo z dziećmi: nim zaczną na siebie pracować, co też nie jest takie pewne, są potężnym kosztem (edukacja, wychowanie).
Należy zatem te oszczędności wykorzystać i mądrze zagospodarować, a nie biadolić.
Proponuję zacząć od "karty nauczyciela", która żywcem pożera te oszczędności. A następnie oddać pracującym składki do funduszy: nie potrzeba kolejnego pokolenia, potrafimy sami odłożyć na własne emerytury. I przywileje, bo przecież dla nich zabrane zostały składki.
Rejestry są prowadzone przez szkoły od 2002 r. na mocy przepisów ustanowionych przez ówczesny lewicowy rząd Partii Pracy Tony’ego Blaira. Nauczyciele spisują dzieci za „rasistowskie i homofobiczne uwagi” wobec kolegów w klasie i na szkolnym podwórku. Ich nazwiska są potem przekazywane ministerstwu edukacji, które utworzyło w tym celu specjalną bazę danych. Kiedy dzieci zmieniają szkołę, ta jest uprzedzana o ich „wybrykach”. W szkolnym rejestrze podżegaczy do nienawiści wobec mniejszości narodowościowych i seksualnych uczeń pozostaje nawet wtedy, gdy kończy szkołę, a lista jego przestępstw może zostać przekazana przyszłym pracodawcom.
Zawieszony za „brokułową głowę”
Jeden 10-latek został zgłoszony do ministerstwa edukacji przez swoją nauczycielkę, bo nazwał kolegę „brokułową głową” (broccoli head). Drugi pokłócił się z koleżanka o gumkę do ścierania i nazwał ją „lesbijką”. Za to został zawieszony na trzy tygodnie.
Także przedszkolaki musza uważać, co mówią. Opiekunowie grup przedszkolnych donoszą resortowi edukacji o każdym "rasistowskim" incydencie z udziałem maluchów, nawet tych, co mają zaledwie trzy lata. Wystarczy, że dziecko niewinnie wspomni o „czarnych” albo powie, że „oni śmierdzą”. Tylko w zeszłym roku 34 tys. uczniów zostało zaklasyfikowanych jako homofoby i rasiści w brytyjskich szkołach, z czego 20 tys. miało poniżej 11 lat. To o pięć tysięcy więcej niż w 2009 r.
– Dzieci powinny móc się swobodnie bawić i uczyć nowych słów bez strachu, że zostaną zgłoszone ministerstwu edukacji bądź aresztowane przez policję – mówi autor raportu Adrian Hart z Manifesto Club. – Domagamy się, aby konserwatywny rząd Davida Camerona zniósł te kretyńskie przepisy, które ograniczają wolność dzieci – dodaje.