Nadim Shehadi, ekspert Chatham House ds. Bliskiego Wschodu, uważa, że najważniejszy morski szlak komunikacyjny zostanie zamknięty w dwóch przypadkach. Pierwszy to chaos. Na razie armia potrafiła utrzymać poprawne stosunki z manifestantami. Jednak to bardzo delikatna gra. – Ludzie są coraz bardziej zdesperowani i w każdej chwili sytuacja może wymknąć się spod kontroli. Wtedy nikt już nie będzie w stanie obronić kanału – mówi „DGP” Nadim Shehadi.
Nowa siatka połączeń
– Kanał jest równie trudny do upilnowania jak ropociągi w Iraku czy Arabii Saudyjskiej. To 190-kilometrowy szlak, w którym przeciętnie co 15 minut przepływa tankowiec lub kontenerowiec. Cel nie jest trudny do trafienia, bo statki posuwają się w tempie zaledwie 15 km/h i przepłynięcie całego szlaku zajmuje im nawet 16 godzin. Jeśli któryś z nich zostanie zatopiony, zablokuje drogę innym – poza dwoma mijankami kanał jest za wąski, aby dwie jednostki mogły się zmieścić obok siebie – mówi „DGP” Denis Bauchard, ekspert Francuskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
W innym, negatywnym scenariuszu władzę w Egipcie może przejąć wrogie Izraelowi i niechętne Zachodowi Bractwo Muzułmańskie, które mogłoby zamknąć kanał, aby poprawić swoją pozycję negocjacyjną wobec USA i Europy.
Zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu na kanale stało się już bardzo realne. Jak donosi amerykański „Time”, w tym tygodniu do kilku mniejszych miast w pobliżu strategicznej przeprawy weszły uzbrojone grupy Beduinów, które chcą wyrównać rachunki za dziesięciolecia brutalnego traktowania ich przez egipską armię.
Możliwość zamknięcia kanału na wypadek chaosu lub przejęcia władzy w Egipcie przez ekstremistyczne ugrupowanie islamskie poważnie rozpatruje rząd Izraela. – W Libanie musimy stawić czoła Hezbollahowi, w strefie Gazy – Hamasowi. A teraz rośnie ryzyko powstania w Kairze kolejnego radykalnego ośrodka muzułmańskiego. Nie możemy takiego zagrożenia ignorować – uważa Dan Gillerman, były ambasador Izraela przy ONZ. Minister obrony Ehud Barak już nakazał sztabowi generalnemu opracować plan umocnienia granicy z Egiptem na wypadek upadku reżimu Mubaraka.
Jedno jest pewne: w uspokajające zapewnienia władz w Kairze nie wierzą inwestorzy. Od zeszłego tygodnia akcje największych armatorów, jak zarejestrowanego na Bermudach właściciela gigantycznej floty tankowców FrontLine, poszybowały ostro w górę. Jeśli Kanał Sueski zostanie zamknięty, statki płynące z Azji do Europy i z powrotem będą musiały podążać wokół Afryki, co wydłuża trasę o 10 tysięcy kilometrów (i kilkanaście dni żeglugi). A to oznacza pomnożenie zysków właścicieli tankowców i kontenerowców, którzy zażądają większych opłat za swoje
usługi. – Zmiana stawek byłaby w takim przypadku zasadnicza. Odległość między Arabią Saudyjską a portem w Rotterdamie zwiększyłaby się aż o 42 proc., droga morska do Marsylii byłaby dłuższa o 57 proc., a do Nowego Jorku o 30 proc. – mówi „DGP” Michael Storgaard, rzecznik Maerska, właściciela największej floty kontenerowców na świecie (przeszło 500 statków). I przyznaje, że jego firma analizuje, jak w takim przypadku przebudować swoją siatkę połączeń.
W przeszłości Kanał Sueski był już zamknięty, i to na długo. Po wojnie sześciodniowej, w której Izrael pokonał Egipt i zajął półwysep Synaj, władze Egiptu umyślnie zatopiły kilkadziesiąt statków, blokując drogę wodną. Przez kolejne 8 lat Kanał Sueski nie działał. Został odblokowany dopiero w 1975 r., w ramach przygotowań do wielkiego porozumienia między Izraelem i Egiptem w Camp David, które zostało zawarte trzy lata później. W zamian za odzyskanie Synaju prezydent Anwar Sadat nie tylko przystał na uznanie Izraela (przypłacił to życiem w 1981 r.), ale także zgodził się, by kanał stał się „międzynarodową drogą wodną otwartą dla statków i okrętów wszystkich państw świata tak w okresie wojny, jak i pokoju”. Ku oburzeniu radykalnych ugrupowań w Egipcie i innych krajach arabskich drogą z Morza Śródziemnego do Morza Czerwonego i dalej na Ocean Indyjski regularnie przepływają więc jednostki nie tylko amerykańskiej VII floty (w tym lotniskowce), ale także okręty izraelskie. Dlatego porozumienie regulujące ruch statków i okrętów przez Kanał Sueski jest uważane przez Bractwo Muzułmańskie za jeden z najdobitniejszych symboli wpływów
Stanów Zjednoczonych i Izraela w Egipcie oraz znaczącą przyczynę poparcia obu tych krajów dla reżimu Hosn’ego Mubaraka.
Opóźnienia w dostawie
Eksperci nie mają wątpliwości: jeśli Kanał zostanie zamknięty, to znów na długo, jak w latach 70. – Po doświadczeniach w Iraku i Afganistanie Amerykanie nie zaryzykują interwencji zbrojnej, aby wymusić otwarcie Suezu. Będą starali się mozolnie wynegocjować porozumienie w tej sprawie nawet z najbardziej niechętnym Zachodowi rządem w Kairze – mówi Nadim Shehadi. Na Zachodzie wciąż pokutuje zresztą niesławna pamięć o interwencji Izraela, Francji i Wielkiej Brytanii w 1956 r. (patrz ramka). Skrytykowana przez Waszyngton operacja zakończyła się porażką i doprowadziła do wzmocnienia na lata międzynarodowej pozycji egipskiego przywódcy.
Zamknięcie kanału miałby jednak dziś o wiele poważniejsze konsekwencje niż przed 40 laty. A to z powodu kolosalnego rozwoju eksportu z Chin, Indii i innych krajów Azji Południowej i Południowo-wschodniej do Europy. Jeszcze w 2000 r. przez Kanał Sueski przechodziły statki z 1,2 milionami ton
towaru. Dziesięć lat później obciążenie to było już dwa i pół raza większe. – Drogą między Azją i Europą stała się najważniejszym morskim szlakiem komunikacyjnym świata. Tędy płynie 40 proc. naszych statków, z czego 90 proc. wybiera drogę przez Kanał Sueski. Jednym słowem, właśnie w ten sposób docierają do nas wszystkie iPody, adidasy, telewizory czy samochody – mówi „DGP” Michael Stoorgard.
Jeszcze większe wrażenie robią statystyki liczby kontenerów, które w zeszłym roku przepłynęły z Azji do Europy przez Kanał Sueski (każdy ma wielkość ładunku typowego TIR-a). Pokazują nie tylko, jak fundamentalne znaczenie ma ta droga dla międzynarodowego handlu, ale także jak bardzo nierówna stała się wymiana między Unią a Chinami. Na 152 mln kontenerów przetransportowanych w ubiegłym roku drogą morską na całym świecie aż 18,8 mln przeszło przez Suez. O ile jednak z Azji do portów północno-zachodniej Europy (Hamburg, Rotterdam, Antwerpia, Brema) przewieziono z państw azjatyckich 8,6 mln kontenerów, a do śródziemnomorskich (Marsylia, Neapol, Pireus) 4,6 mln, w drugą stronę odpowiednio już tylko 4 oraz 1,6 mln. – Zamknięcie Kanału oznaczałoby znaczącą zwyżkę cen bardzo wielu produktów konsumpcyjnych, których używamy na co dzień – czasem nawet o kilkanaście procent – mówi „DGP” Neil Dekker, ekspert londyńskiej specjalistycznej agencji analizy rynku przewozów morskich Drewry. – Chodzi zarówno o czas (średniej wielkości kontenerowcowi przepłynięcie wokół Przylądka Dobrej Nadziei zajmuje 10 – 12 dni dłużej niż podróż przez Suez), jak i pieniądze przeznaczone na dodatkowe paliwo – zaznacza.
Zagrożone porty
Na razie najwięksi armatorzy podkreślają, że w takim przypadku nie zabraknie statków dla obsługi ruchu kontenerowego. Ale do czasu. Gdyby okazało się, że Kanał Sueski pozostaje zamknięty przez wiele miesięcy, a nawet lat, wówczas eksporterzy będą musieli płacić więcej nie tylko za dodatkowe paliwo i wydłużający się pobyt statków na morzu, ale także za każdą godzinę wynajęcia jednostki, bo wolnych kontenerowców będzie po prostu mniej. – Niewykluczone, że w takim przypadku najwięksi armatorzy będą musieli zamówić w stoczniach dodatkowe statki. Jednak ich dostawa zajmie dwa – trzy lata – podkreśla analityk Drewry.
Zamknięcie kanału odczują nie tylko konsumenci w Europie, ale także producenci. Idąc śladami przetartymi przed 20 laty przez Toyotę, wiele koncernów dostosowało się do systemu wytwarzania „just in time”: półprodukty i części do montażu pojawiają się w zakładach dosłownie w momencie, gdy są potrzebne na linii produkcyjnej. To minimalizuje koszty składowania. – Zamknięcie Kanału Sueskiego spowodowałoby zburzenie tego układu. Dostosowanie się do nowych terminów dostaw zajęłoby producentom kilka miesięcy – uważa Neil Dekker. Zmiana szlaków morskich między Azją i Europą doprowadziłaby także do zmiany pozycji konkurencyjnej portów na naszym kontynencie. Dziś Neapol i Marsylia znajdują się bliżej chińskiego rynku niż Rotterdam i Hamburg, jednak gdyby kontenerowce miały płynąć wokół Afryki, część odbiorców mogłaby zmienić port przeznaczenia sprowadzonych z ChRL towarów, aby oszczędzić czas i pieniądze. Dla portów śródziemnomorskich to perspektywa marginalizacji: już dziś wielkość ich przeładunku jest kilkakrotnie niższa niż portów na północy Europy.
Cena ropy idzie w górę
Z 34 tys. statków, które w ubiegłym roku przepłynęły przez Kanał Sueski, tylko co dziesiąty był tankowcem. Jednak to właśnie na rynku ropy zamknięcie tego szlaku żeglugowego miałoby szczególne konsekwencje. Od czasu wybuchu zamieszek w Egipcie cena transakcji terminowych baryłki czarnego złota skoczyła o około 7 proc., po raz pierwszy od trzech lat przekraczając 100 dol. Co prawda Egipt nie mieści się nawet w pierwszej dwudziestce największych producentów ropy, jednak przez kanał przechodzi aż 1/3 przewożonego przez tankowce paliwa do Europy (tylko największe jednostki, tzw. super-tankers, dla których Kanał Sueski jest zbyt mały, wybierają drogę wokół Przylądka Dobrej Nadziei). Każdego dnia przez Port Said i Suez przepływają jednostki przewożące prawie 3 mln baryłek ropy. – Zamknięcie kanału i wydłużenie trasy transportowej spowodowałoby znaczące podrożenie kosztów paliwa w Europie i na świecie, przyczyniłoby się do wzrostu inflacji i osłabiło wzrost gospodarczy w Unii – przyznaje w rozmowie z „DGP” Erik Bergloef, główny ekonomista Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOiR). Podkreśla jednak, że konsekwencje nie byłyby aż tak poważne jak po gwałtownej podwyżce cen ropy przez kraje arabskie w 1973 r. (po wojnie Jom Kippur z Izraelem) czy po obaleniu szacha Iranu w 1979 r. – Dziś Europa jest o wiele lepiej przygotowana na zwyżkę cen ropy niż przed 30 laty. Zużywamy zdecydowanie mniej paliw, mamy o wiele mniej energochłonną gospodarkę, zgromadziliśmy duże zapasy ropy i zdywersyfikowaliśmy źródła energii – tłumaczy Bergloef.
Część analityków uważa, że zamknięcie Kanału Sueskiego doprowadziłoby do całkowitej zmiany mapy szlaków tankowców. Wiele z tych, które przewożą ropę z Zatoki Perskiej, popłynęłoby do krajów Azji Południo-Wschodniej, które dzięki rozwojowi chińskiej gospodarki stały się równie ważnymi klientami co Europa. Nasz kontynent w większym stopniu postawiłby natomiast na dostawy z państw Afryki Północnej, takich jak Libia, a także z Rosji. Paradoksalnie egipska rewolucja demokratyczna mogłaby więc doprowadzić do umocnienia innych reżimów dyktatorskich – w tym Władimira Putina i Muammara Kadafiego. Ale byłby to proces stopniowy: renegocjacja kontraktów importowych oraz dostosowanie europejskich rafinerii do innych parametrów libijskiej i rosyjskiej ropy zajęłoby wiele miesięcy.
Zamknięcie Kanału Sueskiego odczułby jednak najboleśniej sam Egipt. W miarę jak szlak ten stawał się coraz bardziej niezbędny dla utrzymania szybkiego wzrostu handlu między Europą i Azją, egipski rząd stale podwyższał stawki za prawo do przepływu. W zeszłym roku każdy statek musiał zapłacić średnio około 250 tys. dol. za prawo do jednorazowego pokonania drogi między Morzem Czerwonym i Morzem Śródziemnym. W ten sposób Egipt zgarnął przeszło 5 mld dol. opłat, tyle co niemal połowa dotacji, jakie w obecnym, szczytowym momencie otrzymuje Polska w Unii Europejskiej. Obowiązkowe opłaty stały się trzecim, po turystyce i przelewach egipskich imigrantów z zagranicy, źródłem dewiz dla rządu w Kairze. Amerykańska pomoc wojskowa i cywilna dla reżimu Hosn’ego Mubaraka była przeszło dwukrotnie mniejsza niż przychody z udostępniania Kanału Sueskiego.
Zamknięcie kanału doprowadziłoby więc nie tylko do bardzo napiętych stosunków Egiptu z Europą, USA i Azją, ale także do utraty dochodów stanowiących 5 proc. PKB i zniknięcia 25 tys. miejsc pracy przy obsłudze statków. To jednak wcale nie uspokaja zachodnich przywódców, armatorów i ekspertów. – Na Bliskim Wschodzie emocje w polityce są przynajmniej równie ważne jak racjonalne argumenty. Na napiętych stosunkach z USA Iran czy Libia straciły setki miliardów dolarów. Ale nie żałują jakiś swoich decyzji – podkreśla Nadim Shehadi.
Kto kontroluje kanał, trzyma handel w garści
Kanał Sueski powstał dzięki Francji. W 1856 r. inżynier Ferdinand de Lesseps przekonał wicekróla Egiptu Saida Paszę do przyznania na 99 lat koncesji spółce akcyjnej, która zajmie się przekopaniem połączenia między Morzem Czerwonym i Morzem Śródziemnym. Większość akcji spółki kupili francuscy inwestorzy. Budowa trwała dziesięć lat i pochłonęła dwa razy więcej funduszy, niż planowano. Inwestycji od początku była przeciwna Wielka Brytania, która obawiała się, że dzięki niej Francuzi umocnią swoje wpływy w Egipcie. Kanał został otwarty w 1869 r. Nowe połączenie zwielokrotniło wymianę między Azją i Europą, a także otworzyło dla europejskich towarów rynek wschodniej Afryki.
W 1875 r. pasza Egiptu odsprzedał swoje udziały w spółce zarządzającej kanałem: większość wykupił brytyjski rząd dzięki kredytom udzielonym przez bank Rothschildów. Londyn uznał wówczas, że trasa między Suezem a Port Saidem stała się kluczowym połączeniem między Zjednoczonym Królestwem a Indiami. Francuzi nie zgodzili się jednak na oddanie Brytyjczykom większościowych udziałów w spółce i to Francuz pozostał na czele rady dyrektorów. Dopiero w 1888 r., sześć lat po zajęciu Egiptu przez Brytyjczyków, królowa Wiktora mogła ostatecznie przejąć kontrolę nad kluczowym połączeniem: konwencja z Konstantynopola uznała rejon wokół kanału za strefę neutralną pod protektoratem brytyjskim.
Strategiczne znaczenie kanału potwierdziła wojna japońsko-rosyjska w 1905 r. Zgodnie z sojuszniczym porozumieniem zawartym z Tokio Londyn odmówił przeprawy przez Suez carskiej Flocie Bałtyckiej płynącej na odsiecz siłom na Dalekim Wschodzie. W konsekwencji Rosjanie przez wiele miesięcy opływali Afrykę, co dało Japończykom wystarczający czas na umocnienie obrony i właściwie rozstrzygnęło o wyniku konfliktu.
W 1948 r. Indie ogłosiły niepodległość, droga pomiędzy Morzem Czerwonym a Morzem Śródziemnym zyskała jednak nowe znaczenie z powodu ropy. W 1955 r. właśnie tędy przewożono 2/3 paliwa zaopatrującego Europę, głównie z regionu Zatoki Perskiej.
Rok później o Kanał Sueski niemal wybuchła wojna. Gdy prezydent Egiptu Gamal Abdel Naser podjął bliską współpracę ze Związkiem Radzieckim i uznał komunistyczne Chiny, USA i Wielka Brytania odmówiły kredytu na finansowanie budowy Tamy Asuańskiej, Naser odpowiedział nacjonalizacją spółki zarządzającej kanałem – już wówczas źródła potężnych dochodów. Izrael, Wielka Brytania i Francja zareagowały wypowiedzeniem kairskiemu przywódcy wojny. Francuscy i brytyjscy spadochroniarze oraz izraelskie oddziały lądowe w ciągu kilkunastu godzin opanowali teren. Pod naciskiem USA i ZSRR, które nie chciały ryzykować wybuchem światowego konfliktu z powodu „kolonialnych porachunków”, Paryż i Londyn musiały jednak wycofać się w niesławie.
Od tej pory kanał pozostawał w rękach władz egipskich.
Z powodu trwającej drugi tydzień rewolty warunki przejścia przez statki Kanału Sueskiego już się pogorszyły. – Nie ma celników, skończyło się zaopatrzenie w wodę i żywność, a co gorsza nie można już otrzymać ochrony przed piratami, którzy grasują u wybrzeży Somalii i w Zatoce Adeńskiej – mówił pod koniec tego tygodnia kapitan jednego z niemieckich statków, który wielokrotnie pokonywał tę trasę.
/
Inne