Pierwsze posunięcia kadrowe Bronisława Komorowskiego świadczą o tym, że dąży do politycznej emancypacji. Prezydent nie sięga po zawodowych polityków z własnej partii, choć jeszcze kilka tygodni temu sugerowano, że w kancelarii znajdą się osoby z otoczenia Donalda Tuska. Politycy PO mówią, że decyzje podejmuje w gronie najbliższych współpracowników, czyli Jaromira Sokołowskiego i Jacka Michałowskiego. Obaj są już ministrami w jego kancelarii. Więcej – dotychczasowe nominacje wróżą spięcia między Kancelarią Prezydenta a rządem.
Na wysokich stanowiskach pozostali mianowani po 10 kwietnia: szef kancelarii Jacek Michałowski i szef BBN Stanisław Koziej. Jaromir Sokołowski ma odpowiadać za sprawy zagraniczne Teraz słychać o gestach pod adresem lewicy – prof. Tomasz Nałęcz, który w kampanii wyborczej poparł obecnego prezydenta, ma zostać jego doradcą ds. polityki historycznej.

Powrót do źródeł

Od osób związanych z Komorowskim słychać, że obecny prezydent będzie sięgał po ludzi, z którymi współpracował 20 lat temu w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. – Zaplecze Komorowskiego to dawna Unia Demokratyczna – mówi jedna z osób związanych z obecnym prezydentem.
Sytuacja Komorowskiego jest zupełnie inna niż jego dwóch poprzedników. Aleksander Kwaśniewski był niekwestionowanym liderem lewicy, pozycja Lecha Kaczyńskiego w PiS-ie była niepodważalna.
– To sygnał budowania ponadpartyjnej roli głowy państwa i sygnał niezależności Komorowskiego od PO – mówi poseł Platformy Jarosław Gowin. Ale też sygnał potencjalnych konfliktów z rządem. I to w sprawach, gdzie kompetencje prezydenta są największe. To obronność i sprawy zagraniczne. Spory będą toczyły się na linii: Komorowski – Klich. Zresztą na linii BBN – MON było już kilka spięć. Szefem MSZ jest kontrkandydat Komorowskiego w prawyborach PO. Do tego, jak twierdzą osoby z zaplecza pałacu, Sokołowski nie przepada za Sikorskim. – Z innymi ministrami stosunki są dobre – z Jerzym Millerem zna się i lubi, a Jacek Rostowski silnie go wspierał w kampanii – mówi osoba znająca Komorowskiego.

Mniejsza kancelaria

O sile prezydenta będzie świadczyła siła jego kancelarii, dlatego pod znakiem zapytania stoją zapowiedzi szefa kancelarii Jacka Michałowskiego o zwolnieniu 80 pracowników. Na razie nie znamy projektu budżetu Kancelarii na przyszły rok. Dopiero praktyka pokaże, czy nowa ekipa w Pałacu Prezydenckim ma faktyczną wolę zmian, czy redukcje to sposób na zwolnienie osób przyjętych w czasach Lecha Kaczyńskiego, by potem zatrudnić swoich ludzi.
Dotychczasowa praktyka przemawia za tym drugim rozwiązaniem, bo od początku prezydentury w III RP zatrudnienie w kancelarii systematycznie rośnie. Paradoksalnie najniższe było za Lecha Wałęsy, którego kompetencje były największe. W kancelarii pracowało wówczas 159 osób. Aleksander Kwaśniewski zatrudniał już 250 pracowników, za prezydentury Lecha Kaczyńskiego pracowało ponad 340 osób. Do tego trzeba doliczyć jeszcze 90 osób zatrudnionych w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego.

Doradcy społeczni

W polityce wewnętrznej prezydent decyduje o losie ustaw, nominuje sędziów i generałów, przyznaje ordery i posiada prawo łaski. Dlatego odchudzenie kancelarii o kilkudziesięciu pracowników nie powinno odbić się na skuteczności jej działań.
Pozycję głowy państwa budują też doradcy. Lech Kaczyński miał ich 15, z czego 10 na etatach. Na razie Komorowski zaczął kompletować swoją ekipę. Ale nie chodzi tylko o prestiż, bo prezydent z powodu decyzji w sprawie poszczególnych ustaw musi konsultować się ze specjalistami z różnych dziedzin. – Nie może zdać się na pięciu ministrów, musi mieć ludzi, po których może sięgać w każdej chwili – mówi „DGP” Michał Kleiber, były doradca Lecha Kaczyńskiego. Tyle że zdaniem Kleibera powinni to być doradcy społeczni. Oni mniej kosztują kancelarię, a w swoich opiniach są bardziej niezależni.