Blisko półtorej godziny szef polskiego rządu udowadniał, że śledztwo w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu jest pod pełną kontrolą.
– Dzisiaj możemy z dość dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że przyczyną katastrofy nie była awaria samolotu lub eksplozja na jego pokładzie – mówił premier Tusk. Nie takich słów oczekiwali tłumnie zebrani na jego konferencji dziennikarze. Ale też nie takich, że „z relacji tych, którzy uczestniczą razem z Rosjanami w badaniu tego, co w aparaturze samolotu do tej chwili odzyskano, to przerwanie pracy niektórych instrumentów wskazywałoby na godzinę wcześniejszą niż 8.56, czyli 8.41”. Już w ubiegłym tygodniu „DGP” pisał, że właśnie okolice godziny 8.40 – 8.41 są najbardziej prawdopodobną datą katastrofy. Nadal jednak nie wiadomo, dlaczego Rosjanie długo podawali jako oficjalną godzinę tę o kwadrans późniejszą.
Premier nie rozwiał rodzących się w internecie wątpliwości, dlaczego samolot zniknął z radarów lotniska Siewiernyj o 8.50 polskiego czasu. Gorąco za to przekonywał, że Rosjanie pomagają Polsce. Że udostępnią wszystkie swoje materiały polskiej komisji i prokuraturze. – Wiem, że jest takie oczekiwanie, aby postawić Rosję w złym świetle. Ja nie mam takiego obrazu sytuacji – stanowczo mówił Tusk.



Patrzymy Rosjanom na ręce

Sprawę badają, a jednocześnie kontrolują Rosjan, trzy polskie instytucje: prokuratura, wojskowa komisja i instytucja akredytowanego. – Na podstawie konwencji chicagowskiej państwo polskie wysłało Edmunda Klicha, szefa cywilnej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. To ekspert z doświadczeniem wojskowym – mówił Tusk. Akredytowany ma dostęp do wszystkich materiałów. Na bieżąco ocenia pracę Rosjan. – Sprawdzi, na ile projekt rosyjskiego raportu o przyczynach katastrofy odpowiada jego obserwacjom – uspokajał Tusk.
Podkreślił, że według Klicha Rosjanie wypełniają zobowiązania wynikające z konwencji. – Jego zdaniem są w stanie wykraczać nawet poza ramy tej konwencji – twierdził premier. I przypominał, że Edmund Klich nie jest spokrewniony z szefem MON Bogdanem. I w dodatku został powołany na swoją funkcję za rządów PiS.
Te informacje premiera są zaskakujące. Niecały tydzień temu Edmund Klich w rozmowie z TVN 24 żalił się, że w Smoleńsku nie było mowy o jakiejkolwiek pomocy ze strony polskiej administracji. Że w Rosji panował wielki bałagan, a jego ludzie musieli pracować na własny koszt. Uważał, że Polska administracja ustawiła się wobec Rosji w roli petenta. Potem zamilkł. Po spotkaniu z premierem nie odbierał już telefonów. Skąd ta nagła zmiana? – Po tej wypowiedzi rozmawiałem z Edmundem Klichem prawie do czwartej rano. Sprostował swój przekaz. Tłumaczył się brakiem możliwości autoryzacji swojej wypowiedzi i stanem emocjonalnym – mówił wczoraj szef rządu.
Jednocześnie przyznał, że Klich pracował w Moskwie w skrajnych warunkach psychicznych. Że było napięcie miedzy nim a wojskowymi z komisji. Jakie? Tego premier nie wytłumaczył.

Miller pokieruje komisją

Na pewno jednak Klich nie będzie zasiadał w komisji wojskowej. Zrezygnował, bo ponoć nie chce łączyć z tą pracą stanowiska akredytowanego. Teraz wojskową komisją pokieruje szef MSWiA Jerzy Miller. Bo zdaniem Donalda Tuska powinien nią kierować cywil. A zgodnie ze zmienionym we wtorek rozporządzeniem to on powołuje jej szefa, a nie minister obrony narodowej. W skład komisji wojskowej ma także wejść międzynarodowy ekspert. A prokuratura? Tutaj premier miał najmniej do powiedzenia. – Prokurator generalny zdaje sobie sprawę z niezależności. To wyniki śledztwa wskażą winnych tragedii – mówił Tusk.
A konsekwencje polityczne? Te Tusk wyciągnie po wyborach prezydenckich. Nie wiadomo wobec kogo. Premier nie zaprzeczył jednak, że będzie to Bogdan Klich, szef MON.