Tysiące osób wzięły w sobotę udział w masowych protestach w Wielkiej Brytanii przeciwko decyzji rządu o zawieszeniu obrad parlamentu na pięć tygodni w kluczowym momencie negocjacji w sprawie wyjścia kraju z Unii Europejskiej.
Największa demonstracja została zorganizowana w Londynie, gdzie demonstranci zablokowali rządową dzielnicę Whitehall, m.in. przed siedzibą premiera Borisa Johnsona na Downing Street 10, gdzie według agencji Reutera zgromadziło się ok. 2 tys. osób. W pewnym momencie protestujący przemieścili się także pod Pałac Buckingham. Wiele osób miało transparenty mówiące o obronie demokracji i skandowało hasła o "zatrzymaniu przewrotu", odnoszące się do wątpliwych ich zdaniem pod względem konstytucyjnym działań rządu.
Podobne protesty - łącznie było ich ponad 30 - odbyły się w innych miastach w całym kraju, m.in. w Manchesterze, Glasgow, Birmingham, Bristolu, Liverpoolu czy uniwersyteckich Cambridge i Oksfordzie. W tym ostatnim przeciwnicy rządu zgromadzili się przed Balliol College, gdzie studiował obecny premier.
W poprzednich dniach przedstawiciele lewicowej organizacji Momentum, która wspiera opozycyjną Partię Pracy, wezwali wręcz do okupowania mostów i blokowania dróg, przedstawiając bezpośredni sprzeciw wobec władzy jako sposób na okazanie niezadowolenia. W sobotę jedna grupa demonstrantów próbowała zablokować ruch w pobliżu placu Trafalgar w centrum Londynu, ale została zmuszona przez policję do zejścia z jezdni.
Demonstracje odbyły się, ponieważ mimo sprzeciwu opozycji, oskarżającej rząd o próbę ograniczenia roli Izby Gmin, królowa Elżbieta II w środę zaakceptowała rządowy wniosek o zawieszenie obrad parlamentu w okresie od najwcześniej 9 września do 14 października.
Zgodnie z postanowieniem parlament będzie mógł wznowić obrady dopiero po prezentującej plany legislacyjne rządu mowie tronowej Elżbiety II 14 października, czyli niewiele ponad dwa tygodnie przed planowanym wyjściem kraju z UE 31 października.
Głosowanie nad propozycjami rządu i jego strategią w sprawie brexitu odbyłoby się wówczas najprawdopodobniej w dniach 21-22 października, tuż po ostatnim szczycie UE przed brexitem. Dzięki takiemu rozwiązaniu Izba Gmin mogłaby też w ostatniej chwili przyjąć ewentualne nowe porozumienie z Brukselą w sprawie brexitu.
Zawieszenie obrad parlamentu sprawi, że opozycja będzie miała o wiele mniej czasu na działania mające zablokować bezumowny brexit, co potencjalnie ograniczy także ich szanse na powodzenie. Opozycyjne ugrupowania nie mają wystarczającej liczby mandatów w Izbie Gmin, ale liczą na poparcie części proeuropejskich posłów Partii Konserwatywnej lub przeciwników politycznych Johnsona.
W wypowiedzi dla telewizji Sky News Johnson uspokajał, że posłowie będą mieli "wiele czasu" na dyskusje dotyczące brexitu. Tłumaczył, że decyzja zapadła ze względu na konieczność zakończenia wyjątkowo długiej, bo dwuletniej, sesji parlamentu i rozpoczęcia nowej. Przekonywał, że pozwoli to na płynniejszą realizację programu legislacyjnego jego gabinetu.
Krytycy premiera wskazują, że czas między zakończeniem sesji i rozpoczęciem nowej zazwyczaj trwa kilka dni, podczas gdy postulowane przez Johnsona rozwiązanie zakłada aż pięciotygodniową przerwę w obradach, i to w kluczowym momencie negocjacji dotyczących brexitu.
Brytyjski parlament wznowi obrady w najbliższy wtorek, 3 września, i będzie pracował do momentu, w którym zgodnie z podpisaną przez królową decyzją jego działanie zostanie zawieszone. W tym czasie opozycja będzie prawdopodobnie starała się zablokować działania rządu, ale może mieć problem z przeprowadzeniem projektu ustawy w tej sprawie przez obie izby parlamentu w ciągu zaledwie kilku dni.
Brytyjskie media spekulowały, że decyzja królowej może doprowadzić do zmiany taktyki polityków opozycji, którzy mogliby złożyć w przyszłym tygodniu wniosek o wotum nieufności wobec rządu Johnsona, potencjalnie doprowadzając do jego upadku i - w razie niepowstania innego gabinetu - przedterminowych wyborów parlamentarnych.
Sondaż firmy badawczej YouGov wykazał, że Brytyjczycy także krytycznie oceniają rządowy pomysł zawieszenia pracy parlamentu; jako nie do przyjęcia oceniło ją 47 proc. ankietowanych, 27 proc. uznało, że rząd ma prawo do takiego ruchu, a 26 proc. nie miało zdania. Decyzję rządu poparło odpowiednio 52 i 51 proc. wyborców Partii Konserwatywnej i zwolenników brexitu.
Jednocześnie - jak wynika z badania Ipsos Mori - zaledwie 13 proc. ankietowanych wierzy w podany przez rząd formalny powód zawieszenia obrad parlamentu. Aż 70 proc. oceniło, że rzeczywisty cel to powstrzymanie posłów przed próbą zablokowania bezumownego brexitu.