W sejmowych kuluarach panuje przekonanie, że afera taśmowa ujawniona przez „GW” na razie nie będzie stanowić paliwa, które dowiozłoby anty-PiS do zwycięskich wyborów w maju, a potem na jesieni
– To zostało źle sprzedane. W publikacji „Gazety Wyborczej” podkreślano, że Kaczyński postawi wieżowiec, jeśli wygra wybory. A tam były dużo mocniejsze wątki, które nie wybrzmiały, np. to, że prezes PiS robi interesy z wykorzystaniem słupów umieszczonych w spółce Srebrna, że być może łamie ustawę o partiach politycznych i ma prezesa dużego banku „na telefon”. Te wątki pojawiły się z czasem, ale PiS zdążył już zbudować własną narrację o uczciwym, nieprzeklinającym prezesie – przekonuje jeden z ludowców.
Przewodnicząca Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer uważa, że taśmy Kaczyńskiego mogą być za trudne dla szerokiego elektoratu, a część wyborców PiS (nie wiedząc, że partie nie mogą prowadzić działalności gospodarczej) dojdzie do wniosku, że prezes Kaczyński chciał jedynie zabezpieczyć finansowo swoje ugrupowanie polityczne. – Nie wiemy jednak, co znajduje się na pozostałych taśmach, na których ponoć jest jeszcze kilkadziesiąt godzin nagrań. Z tego względu można powiedzieć, że ta afera ma nieoczywisty potencjał. W długiej perspektywie może mieć znaczenie, jeśli się okaże, że Jarosław Kaczyński na szeroką skalę wprowadza standardy wschodnie prowadzenia interesów przez słupy czy „państwo na telefon” – ocenia Katarzyna Lubnauer w rozmowie z DGP.
Marcin Kierwiński z PO uważa, że dotychczas wszystkie afery taśmowe miały wpływ na polską politykę, choć na efekty często trzeba było poczekać. – W tym przypadku tematyka jest trudna, potrzeba czasu, by Polacy dostrzegli skrajną hipokryzję PiS. Z jednej strony mają budowany mit Kaczyńskiego jako człowieka uczciwego, działającego tylko w celach publicznych, a z drugiej mamy obraz człowieka, który twardo broni interesów związanej z nim spółki i deweloperskiego przedsięwzięcia. Im bardziej PiS będzie budował narrację, że taśmy potwierdzają uczciwość Kaczyńskiego, tym bardziej Polacy dojrzą, że coś tu się nie zgadza – przekonuje.
Na politykach PiS zaczepki ze strony opozycji nie robią wrażenia. – Opozycja działa na zasadzie chwilowej histerii. Kto dziś pamięta np. o odstrzale dzików, które 2–3 tygodnie temu były tematem dnia? „GW” pisze dziś artykuły dla czytelników, jak mają czytać stenogramy z nagrań, chyba po to, by nie wyciągnęli wniosków, które, nie daj Boże, będą nie po myśli redakcji – komentuje Marcin Horała z PiS. Nie boi się też ewentualnego spadku partii rządzącej w sondażach. – Wierzę w mądrość naszego elektoratu. Dotychczasowe reakcje potwierdzają, że nie dali sobie wmówić, że to jakaś afera, lecz chwilowa histeria, która szybko minie – ocenia.
Opozycja boi się nie tylko tego, że afera taśmowa nie przyniesie przełomu, jakiego oczekiwano jeszcze w poniedziałek, gdy zapowiadano publikację „GW”. Chodzi też o strach związany z możliwym odwetem ze strony PiS. – Jeśli zaczniemy grać argumentem, że PiS chciał biznesem deweloperskim zapewnić sobie strumień finansowania, to jeszcze mogą sięgnąć po opcję pt. przycinamy subwencję partyjną lub likwidujemy finansowanie partii z budżetu, powołując się na „oczekiwania społeczne”. Taka przecież była reakcja PiS na aferę z nagrodami rządowymi, gdy przycięto wynagrodzenia posłów i samorządowców – wskazuje poseł opozycji.
Już zresztą widać próby zmiany narracji. PiS próbuje przekierować dyskusję z tematu taśm na problem niejasnych procedur wydawania decyzji o warunkach zabudowy (wuzetek). Twierdzi bowiem, że wieżowce, o których rozmawiał Jarosław Kaczyński (potocznie nazwane „K-Towers”), nie mogły uzyskać wuzetki, bo sprawę blokuje rządząca stolicą PO. Temat podchwycili już aktywiści z Miasto Jest Nasze (MJN), którzy przygotowali grafikę z podpisem „Kaczyński nie dostał, inni dostali”. – Ratusz w ostatnich latach wydał wuzetki na pięć innych wieżowców w okolicy Srebrnej. Czy wuzetka dla „K-Towers” była blokowana z przyczyn politycznych? – pyta retorycznie MJN.
Politycy PiS podbijają stawkę, sugerując możliwość dyskusji w ogóle nad sensem istnienia wuzetek.
– Trzeba się nad tym zastanowić. Ustawa o zagospodarowaniu przestrzennym, przyjęta kilkanaście lat temu, wygasiła obowiązujące wówczas plany miejscowe, dając jednocześnie w zamian długotrwałe procedury uchwalania nowych planów. To spowodowało, że zagospodarowanie przestrzenne znikło z wielu miast. Tyle że minęło już kilkanaście lat i w wielu miejscach plany miejscowe powinny być dawno uchwalone – ocenia Marcin Horała
Czy PKW lub NIK mogą „kompleksowo” skontrolować finanse PiS?
Wczoraj Partia Razem złożyła wniosek do Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) o przeprowadzenie „kompleksowej, finansowej kontroli Prawa i Sprawiedliwości”. Pytanie, co ugrupowanie Adriana Zandberga rozumie przez to pojęcie. Jak mówi nam szef PKW Wojciech Hermeliński, najwyższy organ wyborczy może co najwyżej skontrolować rozliczenie subwencji partyjnych i funduszu wyborczego. – Nie mamy narzędzi i podstaw prawnych do wychodzenia ponad ten zakres kontroli – wskazuje sędzia.
W tym samym duchu wypowiada się Anna Godzwon, specjalistka od kodeksu wyborczego. – PKW może zbadać sprawozdanie finansowe partii, a więc tylko to, co zostanie w dokumentach przedłożone biegłemu rewidentowi. PKW nie ma upoważnienia ustawowego, by pójść choćby o krok dalej – wskazuje.
Niewykluczone, że podobne wnioski trafią do Najwyższej Izby Kontroli (NIK). Jak jednak ustaliliśmy w tej instytucji, NIK nie ma w ogóle uprawnień do kontrolowania pieniędzy partii politycznych.
Czy kontrola finansów PiS to zadanie dla służb?
Wygląda na to, że jedyną metodą zweryfikowania legalności finansowania PiS jest prokuratura. Chodzi bowiem o sprawdzenie nie tyle tego, co widnieje w oficjalnych dokumentach (to na bieżąco bada chociażby PKW), ile tego, czego w tych papierach być może brakuje. CBA, do którego wczoraj również miał trafić wniosek o „kompleksową kontrolę finansów PiS”, może się okazać nie najlepszym adresem. Ustawa z 9 czerwca 2006 r. o CBA co prawda przewiduje możliwość „rozpoznawania, zapobiegania i wykrywania przestępstw przeciwko finansowaniu partii politycznych”, ale tylko jeżeli pozostają w związku z korupcją. „Oznacza to, że jeśli CBA posiadałoby wiarygodne informacje na temat takich przestępstw, mogłyby zostać wszczęte czynności operacyjne, które ze swej istoty są niejawne i opinia publiczna nie miałaby na ich temat wiedzy. Możliwa jest też sytuacja, w której prokuratura powierzy CBA prowadzenie postępowania przygotowawczego odnośnie do ww. przestępstw z ustawy o finansowaniu partii politycznych” – odpowiada na nasze pytania CBA.
Z taśm wprost nie wynika, by ktokolwiek składał tam propozycje o takim charakterze. W grę wchodzi także ewentualna kontrola oświadczeń majątkowych. A to również zadanie dla śledczych czy agentów CBA.
Czy nagrana rozmowa może świadczyć o naruszaniu przepisów o finansowaniu partii politycznych?
Zdaniem przedstawicieli opozycji Jarosław Kaczyński negocjował w sprawie komercyjnego przedsięwzięcia deweloperskiego, które mogło generować zyski rzędu 80–90 mln zł rocznie. Jako że spółka Srebrna jest niewątpliwie powiązana ze środowiskiem prezesa PiS, po stronie opozycji istnieje podejrzenie, że inwestycja mogła stanowić nieoficjalne źródło finansowania partii rządzącej oraz jej działaczy. A to mogłoby być wbrew ustawie z 27 czerwca 1997 r. o partiach politycznych, zgodnie z którą majątek takiego ugrupowania „powstaje ze składek członkowskich, darowizn, spadków, zapisów, z dochodów z majątku oraz z określonych ustawami dotacji i subwencji”. Partia może też pozyskiwać dochody jeszcze z czterech źródeł: oprocentowania środków zgromadzonych na rachunkach bankowych i lokatach, obrotu obligacjami Skarbu Państwa i bonami skarbowymi Skarbu Państwa, ze zbycia należących do niej składników majątkowych lub działalności typu sprzedaż wydawnictw popularyzujących cele partii i jej działalność (grunt, by nie stanowiło to działalności gospodarczej).
Czy można więc mówić o złamaniu przez Jarosława Kaczyńskiego przepisów ustawy o partiach politycznych, zakazujących prowadzenia działalności gospodarczej? Jeden z sędziów (proszący o anonimowość) wskazuje, że choć widać niesformalizowany związek między liderem PiS a spółką Srebrna, może się to okazać niewystarczające. – Podejrzewam, że bardziej można to traktować na zasadzie niezręczności aniżeli złamania prawa – wskazuje.
Czy Jarosław Kaczyński prowadzi działalność gospodarczą?
– Jeśli to, co z wynika z taśm, nie jest prowadzeniem działalności gospodarczej, to pytanie, co nim jest. Jedynym wyjaśnieniem, które jakoś się broni, jest takie, że prezes działalności gospodarczej w imieniu partii nie prowadzi, lecz słynna pani Basia udzieliła mu pełnomocnictwa, a prezes negocjuje po godzinach w ramach pomocy sąsiedzkiej. A więc albo jest to niezgodne z prawem, albo trochę śmieszne. Lub w zasadzie przerażające – komentuje socjolog polityki Jarosław Flis.
Wątek pełnomocnictwa może stanowić pewnego rodzaju parasol ochronny nad prezesem PiS w kontekście zarzutów o nielegalnym prowadzeniu działalności gospodarczej. Jak informuje „Gazeta Wyborcza”, na początku lutego 2018 r. bliska współpracownica lidera PiS Barbara Skrzypek (znana jako pani Basia), która wraz z synem ma niewielkie udziały w spółce Srebrna, podpisała Kaczyńskiemu pełnomocnictwo, by ten „reprezentował ją na nadzwyczajnym zgromadzeniu wspólników spółki”.
Czy prezes Pekao zrobił coś złego?
Według „Gazety Wyborczej” to Bank Pekao miał sfinansować budowę wieżowca spółki Srebrna. Wartość kredytu: ok. 1,3 mld zł. Plus kilka milionów finansowania pomostowego na potrzeby zorganizowania całego projektu. Prezes Pekao Michał Krupiński miał spotykać się w tej sprawie z Jarosławem Kaczyńskim, i to w siedzibie Prawa i Sprawiedliwości, a nie w swoim biurze.
Kontrowersje budzą związki Krupińskiego z PiS. Gdy partia była u władzy w połowie poprzedniej dekady, obecny szef Pekao pełnił funkcję wiceministra skarbu. Gdy PiS wygrał wybory w 2015 r., Krupiński został najpierw prezesem Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń. W mediach pojawiały się informacje, że jego odwołanie w marcu 2017 r. zorganizowano w taki sposób, by Jarosław Kaczyński nie mógł zareagować (tego dnia spotykał się w Londynie z Theresą May, premier Wielkiej Brytanii). Kilka miesięcy później PZU sfinalizował zaplanowaną jeszcze za czasów Krupińskiego transakcję kupna kontrolnego pakietu akcji Pekao, a były szef ubezpieczyciela stanął na czele zarządu „zrepolonizowanego” banku.
Według jednego z naszych rozmówców z sektora bankowego w postępowaniu Krupińskiego i Pekao w sprawie kredytu na K-Towers nie ma nic specjalnie nagannego. – To, że prezes banku interesuje się tak dużym finansowaniem, jest całkiem normalne. W takiej sytuacji nie powinno dziwić nawet to, że jedzie do klienta, a nie odwrotnie – mówi z lekkim przekąsem bankier pytany przez DGP. I dodaje: – Jeśli chodzi o warunki transakcji, to być może również dałoby się je wytłumaczyć. 1,3 mld zł to duża kwota, która wymagałaby zapewne ok. 40 proc. udziału własnego. Ale jako ten udział można potraktować np. nieruchomość, na której miałby powstać budynek, a Srebrna to przecież doskonała lokalizacja.
Czy szef banku może udzielić kredytu?
„Każdy proces kredytowy klienta korporacyjnego w Banku Pekao polega na zbadaniu i analizie zdolności kredytowej klienta, która zostaje opisana w opinii kredytowej. (…) Opinia kredytowa jest następnie przedkładana do decyzji właściwego szczebla kompetencyjnego banku. Transakcje, które przekraczają określone progi kwotowe, dotyczą osób publicznych lub podlegają innym szczególnym ograniczeniom (np. niektóre sektory gospodarki, w tym finansowanie nieruchomości komercyjnych) są przedkładane do decyzji komitetu kredytowego banku” – już we wtorek informował w komunikacie bank kierowany przez Michała Krupińskiego.
W komitecie kredytowym Pekao nie ma prezesa. Komitet składa się „z trzech wiceprezesów oraz kilkorga dyrektorów departamentów o wieloletnim doświadczeniu w bankowości i rozpatrywaniu transakcji kredytowych” – podał bank. Na komitet trafiają kredyty o wartości nawet kilkunastu milionów złotych (ale w przypadku polityków może to być i karta kredytowa z limitem 10 tys. zł).
Według innego przedstawiciela sektora bankowego – zajmującego się od lat finansowaniem nieruchomości – do opinii publicznej trafiło zbyt mało szczegółów, by ocenić kredyt dla Srebrnej. Nasz rozmówca ma jednak wątpliwości: – Oczywiście, można podjąć decyzję o finansowaniu na zasadach „spekulacyjnych”. Ale i wtedy powinny być spełnione podstawowe warunki: przede wszystkim inwestor powinien mieć ważne pozwolenie na budowę. Wybrany powinien być też generalny wykonawca. Pozostaje też kwestia wkładu własnego. W takim przypadku widziałbym go na poziomie przynajmniej 25 proc. Do tego dochodzi tzw. pre-let, czyli wstępne umowy najmu powierzchni w biurowcu, który też powinien wynosić co najmniej 25 proc. Gdyby pre-let był mniejszy, to udział własny powinien odpowiednio wzrosnąć – mówi pragnący zachować anonimowość bankowiec.
Jak wynika z informacji prasowych, ostatecznie kredytów na biurowiec przy ul. Srebrnej w Warszawie Pekao nie udzielił.