Donald Trump ma wyjątkową skłonność do wywoływania kontrowersji i równie wyjątkową zdolność do wychodzenia z nich bez szwanku. W przypadku wszystkich dotychczasowych niepoprawnych politycznie wypowiedzi czy twitterowych wpisów amerykańskiego prezydenta scenariusz zawsze był podobny – jego zwolennicy byli zachwyceni, przeciwnicy – oburzeni, publicyści załamywali ręce nad upadkiem obyczajów w Białym Domu, ale ostatecznie sprawa się rozmywała.
Burza po zamieszczeniu przez Trumpa na jego twitterowym profilu antymuzułmańskich nagrań wideo skrajnie prawicowego, kompletnie marginalnego ugrupowania Britain First tak łatwo się jednak nie rozmyje.
Żeby ustawić sprawę w odpowiednich proporcjach – specjalne stosunki łączące od lat Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię od tego się nie rozpadną i wcale nie dlatego, że równocześnie wzmocni je małżeństwo brytyjskiego księcia Harry’ego z amerykańską aktorką Meghan Markle. Prezydenci i premierzy się zmieniają, a specjalne stosunki trwają, nawet jeśli niektórzy, jak np. Barack Obama, wcale nie przykładali do nich dużej wagi. Będą więc zapewne trwały jeszcze długo po tym, jak i Donald Trump, i Theresa May odejdą z urzędów. A Stany Zjednoczone są zbyt ważnym państwem, żeby na stałe rewidować stosunki z nimi z powodu jednego twitterowego wpisu, jakkolwiek byłby on niemądry.
Specjalne stosunki amerykańsko-brytyjskie w długiej perspektywie się od tego nie rozpadną, ale w krótszej ucierpią na pewno. Theresa May ze względów strategicznych nie może zerwać strategicznego partnerstwa z USA, ale też z powodu polityki wewnętrznej nie może udawać, że nic się nie stało, zwłaszcza że sama też została zaatakowana przez Trumpa na Twitterze. Utrzymywanie bliskich relacji z Trumpem w obecnej sytuacji byłoby dla niej niewygodne politycznie, na co sobie nie może pozwolić w sytuacji, gdy jej pozycja jest słaba. A warto podkreślić, że to ona jako jedyna ze wszystkich zachodnich przywódców dała początkowo Trumpowi kredyt zaufania. W jaki sposób się sprawa odbije na bieżących stosunkach? Wobec powszechnego oburzenia w Wielkiej Brytanii – które wyraziły osoby z tak przeciwnych ideologicznie biegunów jak Sadiq Khan, muzułmański burmistrz Londynu, i Nigel Farage, główny brytyjski eurosceptyk – trudno sobie wyobrazić w obecnej chwili wizytę Trumpa w Londynie, choć zaproszenie wystosowane zostało już kilka miesięcy temu. Trudno też sobie wyobrazić, by nie odbiło się to na współpracy politycznej, która jest potrzebna w kwestii Korei Północnej, Iranu czy walki z terroryzmem. Wreszcie odbije się to też na negocjacjach handlowych, które Wielka Brytania będzie chciała podjąć po wyjściu z Unii Europejskiej.
Ale to nie jest tak, że tylko Wielka Brytania, jako partner jednak słabszy, będzie stratna na pogorszeniu stosunków. Stany Zjednoczone są mocarstwem nie tylko z powodu potęgi gospodarczej i militarnej, ale także dlatego, że mają silnych sojuszników. Nie jest tak, że Ameryka może prowadzić politykę zagraniczną, nie oglądając się na nikogo. Tymczasem Donald Trump robi wiele, by Ameryka najważniejszych swoich sojuszników utraciła. Amerykański prezydent, obejmując władzę, zapowiedział, że w swojej polityce będzie się kierował przede wszystkim interesami Ameryki. Problem w tym, że Trump chyba dość opacznie to rozumie. Wielkość Ameryki, której odbudowę Trump obiecał, nie polega na tym, że będzie się mogła odgrodzić od świata murem i nie przejmować się tym, co inni o niej myślą. Będzie wielka wtedy, jeśli będzie przewodziła wolnemu światu, jak to było w przeszłości. Jednak z każdym nieprzemyślanym tweetem amerykański prezydent oddala ją od tego.
Donald Trump robi wiele, aby Ameryka utraciła swoich najważniejszych sojuszników.