Zeznania byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego mogą stać się podstawą do wszczęcia procedury impeachmentu za naciski na wymiar sprawiedliwości.
Decyzja Michaela Flynna o pójściu na współpracę z Robertem Muellerem dowodzi słuszności strategii obranej przez byłego szefa FBI. Zdecydował się on na bardzo szerokie śledztwo i badanie wątków, które nie mają bezpośrednich związków ze sprawą domniemanych prób wpływania przez Rosję na wynik amerykańskich wyborów prezydenckich. W każdym z tych wątków oferuje winnym możliwość nadzwyczajnego złagodzenia kary w zamian za zeznania obciążające wyżej postawionych, licząc, że w ten sposób dojdzie do osób z najbliższego otoczenia Donalda Trumpa, a może i samego prezydenta. Wiele wskazuje, że Mueller dąży do udowodnienia, iż Trump próbował wywierać wpływ na wymiar sprawiedliwości, co może się skończyć próbą impeachmentu prezydenta.
Kluczowe w śledztwie są dwa wątki. Po pierwsze, na czyje polecenie Flynn kontaktował się w grudniu 2016 r. – gdy Trump został wybrany, ale nie został jeszcze zaprzysiężony – z ówczesnym ambasadorem Rosji Siergiejem Kislakiem. Biały Dom utrzymywał, że Flynn robił to samowolnie, tymczasem, jak wynika z ugody z Muellerem, było to na polecenie wysokiej rangą osoby ze sztabu Trumpa. Po drugie, kiedy Trump dowiedział się, że Flynn okłamał wiceprezydenta Mike’a Pence’a i FBI w sprawie rozmów z Kislakiem. Jeśli Trump wiedział o tym w momencie, gdy wywierał naciski na ówczesnego szefa FBI Jamesa Comeya o zarzucenie śledztwa w sprawie Flynna – a wiele wskazuje na to, że wiedział – podpadałoby to pod zarzut tamowania pracy wymiaru sprawiedliwości. To przestępstwo kryminalne.
Jednak postawienie zarzutów karnych urzędującemu prezydentowi jest konstytucyjnie bardzo trudne. Realniejszym scenariuszem jest rozpoczęcie procedury impeachmentu. Dwie z trzech wszczętych procedur impeachmentu przeciwko prezydentom USA były spowodowane właśnie wywieraniem nacisków na wymiar sprawiedliwości (sprawa Richarda Nixona w 1974 r. i Billa Clintona w 2000 r.).