Rosyjsko-białoruska wojna informacyjna nabiera rumieńców. Tym razem w głównej roli wystąpili migranci. Moskwa – zgodnie z naszymi niedawnymi przewidywaniami – wzmaga poczucie zagrożenia u swojego jedynego formalnego sojusznika w Europie. Tymczasem rządowi publicyści białoruscy wypuszczają balony próbne, by zbadać reakcję na ewentualne wprowadzenie ograniczeń w nadawaniu nad Świsłoczą chętnie oglądanych rosyjskich telewizji.



Zaczęło się od twórczego rozwinięcia przez rosyjskie media umowy o readmisji, którą Białoruś zawiera właśnie z Komisją Europejską. Chodzi o klasyczne porozumienie tego typu, w ramach którego nielegalni migranci, którzy trafią do UE zza Buga, będą odsyłani z powrotem na Białoruś. Być może w grę będzie wchodzić dofinansowanie dla Mińska, przeznaczone np. na budowę ośrodków dla uchodźców lub rozbudowę i modernizację infrastruktury granicznej. Białoruś stara się o takie środki od lat, a i sama readmisja to raczej norma niż wyjątek w relacjach między państwami. W dodatku norma konieczna, by popchnąć do przodu liberalizację reżimu wizowego w relacjach z UE. Przez naszego wschodniego sąsiada biegnie jeden – nie najważniejszy – ze szlaków przerzutu ludzi na Zachód, przede wszystkim Czeczenów (obywateli Rosji), ale też posiadaczy paszportów państw Azji Środkowej.
Tymczasem dziennik „Wzglad” opisał sprawę tak, jakby prezydent Alaksandr Łukaszenka zgodził się na przyjęcie nieokreślonej liczby przybyszów, którzy trafili do Europy w ramach kryzysu migracyjnego, a więc przede wszystkim Syryjczyków. Na tę dezinformację złapały się niektóre media unijne, w tym niestety polskie. Moskwie chodzi o to, by sprzedać czytelnikom tezę, że zbliżenie z Zachodem – a Białoruś właśnie je realizuje – musi się wiązać z niepopularnymi cesjami, np. z narzucaniem kwot migracyjnych. A uchodźczy straszak należy do ulubionych tematów propagandy; media znad Wołgi chętnie nagłaśniają wszelkie incydenty imigranckie (i antyimigranckie), do jakich dochodzi od Wisły po Sekwanę.
O wojnie informacyjnej pisze wprost reduta rosyjskiej propagandy na Białorusi, czyli portal Sputnik Biełaruś. Bębenka podbił szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow. – Jeśli wziąć pod uwagę, że nie mamy (z Białorusią – red.) wytyczonej granicy lądowej, powoduje to dodatkowe pytania co do możliwości wykorzystywania tego do złych celów. Zaczynamy z naszymi białoruskimi kolegami dialog na ten temat – mówił, sugerując, że Moskwa rozważa przyspieszenie pełzającego zamykania granicy z Białorusią (obywatele państw trzecich nie mogą od niedawna korzystać z przejść białorusko-rosyjskich, czego ofiarami padli m.in. polscy dyplomaci). Wczoraj rzecznik białoruskiego MSZ Dzmitryj Mironczyk musiał tłumaczyć, że umowa z UE jest analogiczna do tej, jaką z Brukselą zawarła... sama Rosja.
Antybiałoruska kampania propagandowa w rosyjskich mediach zaczyna poważnie niepokoić władze w Mińsku. Niezauważona – a szkoda – przeszła wypowiedź szefa państwowej telewizji Hienadzia Dawydźki w ostatnim wydaniu audycji „Klub redaktorów”. Szef telewizji to w białoruskich warunkach główny wykonawca ideologicznej strategii państwa. Dawydźka rozmawiał z gośćmi o walce z terroryzmem. Wczytajmy się uważnie w jego słowa. – W tym kontekście bardzo dobrze pracują władze ukraińskie. Co zrobiły? Wzięły i zabroniły nadawania wszystki ch rosyjski ch kanał ów . Co więcej, dosłownie niedawno zablokowały nawet telewizję Dożd, która jest postrzegana (przez Kreml – red.) jako antypaństwowa, bo tam jest ostra krytyka obecnej władzy. Czyli oni czyszczą to pole, jak chcą – mówił.
I choć słowa Dawydźki spotkały się z kontrą redaktora naczelnego prezydenckiej gazety „SB Biełaruś Siegodnia” („Niektórzy ukraińscy koledzy patrzą na tę sytuację z wojennej perspektywy. Postawimy bunkier, otoczymy go elektroniczną ścianą i wszystko będzie okej”), to jednak krytyka dotyczyła metod, a nie samego założenia, że należy bronić przestrzeni informacyjnej przed Rosjanami. To nowość, bo dotychczas wezwania do zablokowania dostępu rosyjskiej telewizji do białoruskich mózgów płynęły z portali opozycyjnych. Balon próbny został wypuszczony. Od reakcji Moskwy zależy, jak daleko w tej obronie Łukaszenka się posunie.
Tymczasem koncesjonowane przez władze w Mińsku Centrum Badań Strategicznych i Zewnątrzpolitycznych wypuściło właśnie raport, w którym czytamy, że ryzyko sprowokowania przez Rosję wewnętrznego konfliktu na Białorusi jest maksymalne i pozostanie takie przez większą część 2017 r. Autorzy Arsienij Siwicki i Juryj Caryk twierdzą przy tym, że wśród możliwych scenariuszy znajdują się ataki terrorystyczne, działania nastawione na rozłam w nomenklaturze i/lub obalenie Łukaszenki, wojna informacyjna i gospodarcza oraz rozbudowa agentury wewnątrz służb specjalnych. Wnioski z dokumentu wydają się niekiedy przesadzone, ale można go rozpatrywać jako element uświadamiania nomenklatury, że w relacjach z Rosją żarty się skończyły. Szorstka przyjaźń wchodzi w decydującą fazę. Być może decydującą nawet o życiu i śmierci białoruskiego modelu ustrojowego.
O wojnie informacyjnej pisze wprost reduta rosyjskiej propagandy na Białorusi, czyli portal Sputnik Biełaruś