Prawo do sądu, gwarantowane przez konstytucję i kodeks pracy, teoretycznie zabezpiecza interesy pracownika w sporach z pracodawcą. Jednak w praktyce, wyrok uzyskany po dwóch czy trzech latach, nawet jeśli korzystny, nie zawsze odpowiada na realne potrzeby zwolnionego pracownika.

Przewlekłość postępowań w sądzie pracy

Zgodnie z art. 264 par. 1 kodeksu pracy (k.p.) pracownik ma 21 dni od otrzymania wypowiedzenia, by wnieść odwołanie do sądu pracy. Jeśli sąd uzna, że wypowiedzenie było nieuzasadnione lub naruszało przepisy, może – stosownie do żądania pracownika – orzec o bezskuteczności wypowiedzenia, przywróceniu do pracy lub wypłacie odszkodowania (art. 45 par. 1 k.p.).

W 2024 r. średni czas trwania spraw z zakresu prawa pracy w I instancji sięgał 8,8 miesiąca, a w okręgowych aż 11,4 miesiąca. Choć to krócej niż rok wcześniej (odpowiednio 11 i 14,8 miesiąca), dla pracownika to nadal wielomiesięczne oczekiwanie na wciąż nieprawomocne rozstrzygnięcie sprawy. W praktyce roszczenie o uznanie wypowiedzenia za bezskuteczne okazuje się fikcją, skoro orzeczenia nie zapadają przed upływem nawet najdłuższego, kilkumiesięcznego okresu wypowiedzenia.

– W mniejszych miejscowościach wyrok w prostej sprawie można uzyskać w ciągu roku. Jednak w dużych miastach, takich jak: Warszawa, Kraków, Poznań czy Wrocław, postępowania trwają dwa, a nawet trzy lata – mówi radca prawny Łukasz Kuczkowski, partner zarządzający w kancelarii Raczkowski. Wśród przyczyn wskazuje choćby to, że przeciętny sędzia w wydziale pracy prowadzi ok. 600 spraw.

Dane resortu sprawiedliwości potwierdzają, że miejsce sporu ma ogromny wpływ na długość postępowania. Najdłużej na wyrok, biorąc pod uwagę sprawy ogółem, czekają mieszkańcy Warszawy – w okręgu warszawskim średnio 12,9 miesiąca, a w warszawsko-praskim 11,1 miesiąca. Tymczasem w okręgu lubelskim i łomżyńskim sprawy toczą się znacznie szybciej – wyrok zapada tam odpowiednio po 3,7 i 4,4 miesiąca.

Na trudności w dochodzeniu swoich praw przez pracowników zwraca uwagę również Małgorzata Perchel-Ducka z kancelarii People & Law.

– Zdarza się, że samo doręczenie odpisu pozwu do pracodawcy trwa ponad pół roku. W takiej sytuacji prawo do dochodzenia uznania wypowiedzenia za bezskuteczne staje się iluzoryczne: zanim zapadnie jakiekolwiek orzeczenie, umowa o pracę zdąży się już rozwiązać – mówi. Wskazuje przy tym, że szansą na szybsze zakończenie sporu pozostaje zawarcie ugody – sądowej lub mediacyjnej. Nawet jednak w takich przypadkach postępowania trwają przynajmniej kilka miesięcy.

Przewlekłość postępowań wpływa też na decyzje samych pracowników, czy wnosić sprawę do sądu.

– Czasem słyszę od pracownika: „może sobie odpuszczę”, gdy okazuje się, że sprawa w dużym mieście może ciągnąć się dwa lata tylko w pierwszej instancji. Ludzie kalkulują – czas, stres, koszty. Wielu rezygnuje z dochodzenia swoich praw – zauważa Paweł Śmigielski, dyrektor Wydziału Prawno-Interwencyjnego Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.

– Widzimy jednak potencjał w rozwiązaniach alternatywnych, które mogłyby odciążyć sądy – dodaje. W kodeksie pracy wciąż istnieje choćby instytucja komisji pojednawczych, ale w praktyce niemal nikt z niej nie korzysta. Tymczasem wiele sporów można byłoby zakończyć jeszcze na poziomie zakładu pracy, zanim trafią do sądu.

Potrzebna reforma procedury w sądach pracy

W 2023 r. ustawodawca wprowadził zmiany do kodeksu postępowania cywilnego. Wśród nich znalazł się art. 4772 par. 2 k.p.c., zgodnie z którym gdy sąd I instancji uzna wypowiedzenie umowy o pracę za bezskuteczne albo przywróci pracownika do pracy, na wniosek zatrudnionego nakłada na pracodawcę obowiązek dalszego zatrudnienia do czasu prawomocnego zakończenia sprawy. Z perspektywy pracodawców wprowadzenie tej formy zabezpieczenia to przerzucanie na nich konsekwencji ciągnących się latami procesów.

– To rozwiązanie, które nie pojawiłoby się, gdyby nie długość postępowań przed sądami. Forma nakładki na systemowe rozwiązania, która ma łagodzić skutki przewlekłości – uważa Robert Lisicki, dyrektor Departamentu Pracy w Konfederacji Lewiatan.

– Przeciągające się procesy generują niepewność zarówno dla pracodawcy, jak i dla pracownika – dodaje.

Jak je usprawnić? Zdaniem dr. Marcina Wojewódki, radcy prawnego z kancelarii Wojewódka i Wspólnicy, brakuje narzędzi pozwalających składom orzekającym na skuteczne działania wobec stron i świadków. Jego zdaniem należałoby wprowadzić zasadę pisemności zeznań i dowodów, koncentracji materiału dowodowego w czasie oraz prekluzję dowodową dla wszystkich stron (czyli ograniczenie czasowe, w którym strony mogą zgłaszać swoje twierdzenia i dowody na ich poparcie).

– Bez tego nadal będziemy mówić o sprawach ciągnących się miesiącami, a nierzadko latami – twierdzi Wojewódka.

Przed pochopnymi zmianami w procedurze przestrzega jednak Paweł Śmigielski.

– Nie można dążyć do przyspieszania postępowań kosztem praw pracowników. Ułatwienia proceduralne nie mogą oznaczać ich osłabienia. Naszym celem musi być system, który jest nie tylko sprawny, ale i sprawiedliwy – przekonuje.

– Kilka lat temu zlikwidowano wiele wydziałów pracy w sądach rejonowych. Skutkiem jest kumulacja spraw w sądach i znaczne wydłużenie postępowań. Dlatego postulujemy, by przywrócić te wydziały – tak, by pracownicy mieli bliżej do sądu i by czas oczekiwania na wyrok się skrócił – podkreśla. ©℗