Temat temperatury w miejscu pracy jest bardzo medialny. Dlatego powraca cyklicznie w okresach zimowym i letnim. Pomiędzy grudniem a marcem pracownicy marzną, pomiędzy czerwcem a wrześniem dyskomfort jest powodowany przez upał. Tym razem dyskusję podgrzały płynące z resortu rodziny zapowiedzi zmian.

Projekt nowych przepisów zaproponowany przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wprowadza górne granice temperatur, w których pracownicy mogą pracować, i ustala progi na 22, 25 i 28 st. C. Jednocześnie zakazuje każdej pracy w temperaturze powyżej 35 st. C. w pomieszczeniach, a w przypadku prac o wysokim i bardzo wysokim tempie metabolizmu na zewnątrz w temperaturze powyżej 32 st. C. Projektodawca proponuje również liczne rozwiązania mające zredukować wpływ wysokich temperatur na pracownika.

Przepisy (zarówno te obowiązujące, jak i planowane) odnoszą temperaturę pracy do tempa metabolizmu pracownika, a więc ciężkości pracy. Dlatego warto spojrzeć jednocześnie na przepisy dotyczące zarówno maksymalnych, jak i minimalnych temperatur środowiska pracy, ponieważ problemy w stosowaniu przepisów będą podobne.

Czego więc się należy spodziewać?

Najpierw warto zwrócić uwagę na zasięg przepisu. Miarodajny będzie przykład Warszawy, która jest jednym z miast na terenie Polski o najwyższych temperaturach w ciągu roku. W rekordowym 2024 r. przepisy funkcjonowałyby przez nie więcej niż 30 dni roboczych, ponieważ przez taki właśnie czas temperatura przekraczała 28 st. C. Na pozostałych terenach liczba tych dni będzie mniejsza. Jednocześnie przypadają one na czas urlopowy, więc odczuwalne przez pracownika korzyści okażą się ograniczone. Z kolei poziom 22 st. C dla prac o bardzo wysokim tempie metabolizmu nie będzie miał raczej większego znaczenia dla pracownika pracującego na granicy swoich możliwości. Temperatura w pracy nie jest głównym czynnikiem powodującym dyskomfort, a zalecenie zastępowania takich prac innymi, o mniejszym wydatku energetycznym, istnieje od dawna w przepisach i wynika z oceny ryzyka zawodowego.

Pracodawcy mogą również pytać, czy powinni samodzielnie ponosić konsekwencje letnich upałów. Nie jest to przecież pochodna procesu pracy, na który mają wpływ, tylko warunek zewnętrzny, dodatkowo – zmienny i trudny do przewidzenia. Proponowane w projekcie skrócenie czasu pracy czy większa liczba przerw wliczanych do czasu pracy to realne podniesienie kosztów działalności. Projekt nie wskazuje, aby w takiej sytuacji ustawodawca miał wprowadzić jakiekolwiek działania redukujące obciążenie ponoszone przez pracodawców. Myślę, że wprowadzenie takich zachęt istotnie zwiększyłoby szansę na realne, a nie tylko formalne wdrożenie planowanych rozwiązań.

Nałożony w projekcie obowiązek określania tempa metabolizmu, a więc w istocie ciężkości pracy, obecnie realizuje niewielka grupa przedsiębiorców. Przede wszystkim tam, gdzie przekroczenie wartości maksymalnych jest możliwe i wynika z procesu pracy. Po wdrożeniu proponowanych zmian obowiązek wykonywania obliczeń stanie się powszechny. Jednak określanie wydatku energetycznego (a więc tempa metabolizmu) to nie umiejętność powszechna. Obecnie dysponują nią specjaliści we współpracy z laboratoriami. Prawidłowe określenie tempa metabolizmu wymaga też dokładnego opisania chronometrażem, co może się okazać zbyt trudne dla większości pracodawców. Jestem zdania, że określenie bardziej intuicyjnego wskaźnika ogromnie ułatwiłoby stosowanie projektowanego przepisu.

Analiza rozwiązań z załącznika nr 4 budzi jeszcze jedną wątpliwość: czy wykonywanie pomiarów metabolizmu ma sens? Przecież można od razu wprowadzić rozwiązanie organizacyjne, np. cytując za projektem „odpoczynek w klimatyzowanym pomieszczeniu”, albo techniczne, np. „zapewnienie możliwości otwierania okien” lub „zwiększenie prędkości przepływu powietrza (wentylatorem)”, bez realnego sprawdzenia warunków pracy. Norma dopuszcza tzw. screening, więc działanie takie będzie zgodne z prawem. Jednak czy poprawi komfort pracy pracownika? Obawiam się, że proponowany w projekcie proces konsultacji rozwiązań ze związkami zawodowymi w firmie bez innych zachęt nie zapobiegnie wprowadzaniu działań wyłącznie pro forma, o niskiej skuteczności.

Projekt opiera zmiany na mało intuicyjnym wskaźniku tempa metabolizmu. Już teraz jego stosowanie sprawia problemy pracodawcom. Wróci również pytanie o wiarygodność pomiarów temperatury w miejscu pracy. Katalog proponowanych w projekcie rozwiązań zwiększa koszty ponoszone przez pracodawców, a część z nich może być trudna do zaakceptowania przez pracowników, np. praca zmianowa. Brak zachęt dla pracodawców i przeniesienie na nich całego ciężaru nowych regulacji obniży szanse prawidłowego wdrożenia rozwiązań w życie, a same konsultacje ze związkami raczej nie zagwarantują wyboru rozwiązania optymalnego dla pracownika. Warto przeanalizować projekt ponownie przez pryzmat celu, który miał zostać osiągnięty.

W mojej ocenie wprowadzenie zmian w obecnym kształcie nie przyniesie większych korzyści ani pracodawcom, ani pracownikom. Skomplikowany sposób określania dopuszczalnej temperatury, rozwiązania redukujące, których skuteczność będzie trudna do zauważenia, oraz niewielki zasięg oddziaływania zmian, przy jednoczesnym braku zachęt ze strony ustawodawcy, sprzyjają podejmowaniu działań pozornych, a nie realnej poprawie warunków pracy. ©℗